... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nick spojrzał na Thorne'a i zawstydził się. Wiedział, że to sentymentalne i głupie, ale po prostu nie mógł zostawić Jake'a. I to po raz drugi. - Boże, dopomóż - jęknął podrywając się z krzesła i pognał za przyjacielem. Thorne został sam. Zrobił sobie drinka i sięgnął po telefon. Pora zadzwonić wreszcie do szefa i poinformować go, co się tu dzieje. 39 Strażnicy nie chcieli jej nic powiedzieć, choć błagała ich z płaczem. Wiedziała jedynie, że Travis żyje. Upierali się, że nie mają żadnych informacji. Jasne, gdyby zdecydowała się podać więcej szczegółów na temat Jake'a, cóż, wtedy może udałoby im się dowiedzieć czegoś więcej o jej synu. Dupki. Leżała na betonowej półce pełniącej rolę łóżka. Osłonięta grubym drutem lampa rzucała na ściany izolatki upiornie żółte światło. Carolyn rozwinęła materac, a wojskowy koc i plastikową poduszkę pozostawiła zwinięte, by służyły za oparcie dla stóp. Oficjalnie umieszczono ją w izolatce jako groźnego przestępcę, ale wiedziała, że chodzi o złamanie jej psychiki. Nie wiedziała, jak długo wytrzyma. W samotności niełatwo jest radzić sobie ze strachem, a świadomość, że oprawcy czerpią radość z jej lęku, tylko pogarszała sytuację. Próbowała skupić myśli na Jake'u i na tym, co robi, aby ją stąd wyciągnąć. Pobrali się przeszło piętnaście lat temu i jeszcze nigdy jej nie zawiódł. Bóg jeden wiedział, jak zamierzał jej pomóc, ale musiała mu zaufać. Bez tej nadziei nic nie miało sensu. Słyszała już dawniej, że jedną z rzeczy, do których najtrudniej przyzwyczaić się w więzieniu, jest nieustanny hałas. Wentylatory furkotały nieprzerwanie, utrzymując w celi tak niską temperaturę, że można było przechowywać tu mięso, równocześnie sprawiając, że nieliczne chwile spokoju wcale nie były spokojne ani ciche. Już zdążyła zatęsknić za szelestem jesiennego wiatru czy ciszą śnieżnej nocy. Wiedziała jednak, że z czasem przyzwyczai się do tego mechanicznego hałasu. Najbardziej przerażał ją ludzki zgiełk. Znajdowała się sama w niewielkim skrzydle składającym się z czterech małych izolatek, a pomimo to stale słyszała głosy współwięźniów odbijające się echem od betonowych ścian. Krzyczeli niemal na cały głos, dyskutując o sprawach tak przyziemnych jak pogoda i tak sensacyjnych, jak powiększenie populacji więzienia o terrorystkę z Newark. - Jeszcze nie widziałaś terroru, paniusiu - wrzeszczała jedna z więźniarek. - Poczekaj, jak dołączysz do nas! Pożałujesz, że nie masz przy sobie gazu! Carolyn zacisnęła mocno powieki, próbując nie myśleć o przyszłości. Ci twardzi, brutalni ludzie wierzyli, że ona również jest twardzielem. Kiedy dostrzegą jej przerażenie, pożrą ją żywcem. Myśl o zorganizowanej przemocy, od której nie było ucieczki, wywoływała ucisk w żołądku. Nie możesz w ten sposób myśleć - powiedziała sobie w duchu. - Przeżyłaś już wiele mrocznych dni. No, ale nigdy aż tak czarnego jak ten. Próbowała myśleć o Travisie. Jeżeli w przeszłości ciemne dni zmieniały się w jasne, prawie zawsze zawdzięczali to jemu. Ten jego uśmiech! Przy tym doskonale wiedział, jak ją rozbawić, który guzik nacisnąć, aby wprowadzić ją na orbitę. Zacisnęła powieki i przywołała ten uśmiech, ukazujący lekko skrzywione przednie zęby, tę rozpromienioną buzię, kiedy łaskotała go lekko po brzuszku... Ból w sercu nieco złagodniał. Uśmiechnęła się lekko. Za chwilę jednak przypomniała sobie, jak niedawno krztusił się w samochodzie, z pianą na ustach, walcząc o każdy oddech. Co on sobie o niej myślał, kiedy mocowała się z nim w tej wodzie, odzierając go z ubrania i godności! Dlaczego nie potrafił tego zrozumieć? Dlaczego musiał się tak rozzłościć na końcu? Zabiłam własnego syna - pomyślała. Nie! On żył, do cholery. Na pewno, czuł się całkiem dobrze, tylko strażnicy trzymali to przed nią w tajemnicy, żeby ją jeszcze bardziej udręczyć. Powróciła myślami do Baltimore, kiedy trzy lata temu nadepnął gołą stopą na rozbitą butelkę. Biedne dziecko wyło z bólu, błagając, żeby przestała, gdy własnoręcznie wygrzebywała z rany kawałki szkła i brud. Powinna go była zawieźć do szpitala, gdzieś, gdzie zszyliby ranę. Ale nie mogli go zabrać nawet na pogotowie. Zbyt wiele kręciło się tam glin. Gdyby chodziło o zagrożenie życia, to co innego. Albo jeśli przeciąłby sobie żyłę, czy połamał kości. Ale coś tak powszedniego - choć bolesnego - jak poszarpane ciało nie było warte ryzyka. Rana goiła się przez wiele tygodni i doskwierała jeszcze zimą. Carolyn usiłowała odpędzić te wspomnienia. Jaki rodzic pozwoliłby, by jego dziecko tak cierpiało? Dzięki Bogu, to twardy chłopak - pomyślała ze smutkiem. A teraz został zupełnie sam. Jakiś hałas przy drzwiach sprawił, że Carolyn wróciła do rzeczywistości. Szybko podniosła się, przenosząc stopy na podłogę, i przetarła oczy dłońmi, zaskoczona, że przysnęła. Przekręcono klucz i stalowe drzwi otwarły się szeroko, ukazując strażniczkę, niejaką Gladys, w towarzystwie mężczyzny w szarym, prążkowanym garniturze rządowego agenta, ze skórzaną walizką w ręku