... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wciąż nie widziałem gruntu, a gdy po krótkim odpoczynku w rozwidleniu konarów ból i zawroty głowy nieco ustąpiły, a ja ruszyłem dalej, wpadłem nogą w wodę. Słabiutka poświata wystarczyła, bym zorientował się, że wszędzie dookoła woda przelewa się wśród poskręcanych drzew. Powierzchnię oleistej, ciemnej cieczy tu i ówdzie znaczyły małe zawirowania. - Jasny gwint - mruknąłem. Nie zamierzałem ruszać się tej nocy z miejsca. Zacząłem się zastanawiać nad zbudowaniem tratwy; znalazłem się na innej planecie, więc i w górze rzeki, i w dole muszą się znajdować transmitery. Jakoś tu trafiłem. Poza tym już kiedyś budowałem tratwę. Pewnie. Tylko wtedy byłeś zdrowy, najedzony, miałeś dwie nogi i narzędzia... siekierę i kieszonkowy laser. Teraz nie masz nawet pary nóg. Zamknij się. Proszę cię, zamknij się. Zamknąłem oczy i spróbowałem zasnąć. Wywołane gorączką dreszcze bez przerwy wstrząsały moim ciałem, ale starałem się nie zwracać na nie uwagi i pomyśleć o tym, co opowiem Enei przy następnym spotkaniu. Nie wierzysz, że jeszcze się spotkacie, co? - Kurwa twoja mać! Zamknij się wreszcie - powiedziałem, lecz mój głos utonął w szumie deszczu i chlupocie przelewającej się pół metra pode mną wody. Wiedziałem, że powinienem wdrapać się wyżej, pokonać te parę gałęzi, po których z takim wysiłkiem przed chwilą zszedłem. Poziom wody może się podnieść... Z pewnością się podniesie. Głupio by było tyle przecierpieć tylko po to, żeby teraz dać się porwać falom. Wystarczą trzy, może cztery metry. Zaraz się ruszę, za minutkę. Złapię oddech i poczekam, aż ból trochę puści. Góra dwie minutki. Kiedy się obudziłem, świat spowijała słaba, mglista poświata dnia. Leżałem rozłożony w poprzek para obwisłych konarów, o kilka zaledwie centymetrów nad pofalowaną, szarą powierzchnią wezbranej wody. Przelewała się wśród spiralnych pni niesiona wyraźnym prądem. Światła było niewiele, jak gdyby panował późny zmierzch, wszystko więc wskazywało na to, że przespałem cały dzień i nadciągała właśnie następna noc bez końca. Deszcz wciąż padał, choć przeszedł w łagodną mżawkę. Panował tropikalny upał, z którego zdawałem sobie sprawę, mimo że gorączka nieco zaburzała moją zdolność odczuwania temperatury. Całe ciało miałem tak obolałe, że nie potrafiłem już odróżnić tępego łomotania w złamanej nodze od dudnienia pod czaszką, rwania w plecach i bólu brzucha. Miałem wrażenie, jakby w głowie przelewała mi się kula rtęci, ze znacznym opóźnieniem reagując na moje ruchy. Zebrało mi się na wymioty, ale żołądek miałem całkiem pusty. Zwiesiłem się z poplątanych lian i zająłem kontemplowaniem uroków przygody. Kiedy następnym razem będziesz chciała, żeby ktoś coś dla ciebie zrobił, maleńka, wybierz lepiej A. Bettika. Światło nie słabło, ale i nie przybierało na intensywności. Przesunąłem się trochę i zagapiłem na płynącą pode mną wodę: bura ciecz skręcała się w niezliczonych zawirowaniach i niosła masę organicznych śmieci, przede wszystkim liście palm i gnijące zielsko. Spojrzałem do góry, ale kajak i paralotnia zniknęły. Wszystkie odłamki, które spadły w nocy, dawno odpłynęły w siną dal. Wyglądało na to, że przyszła powódź. Widziałem już coś podobnego wiosną na bagnach wokół zatoki Toschahi na Hyperionie, gdy wszystkie okoliczne potoki wzbierały i niosły kolejną warstwę mułu do morza. Tam jednak powódź ustępowała, tutaj zaś (gdzie jest to „tutaj”?) zatopiona, bezkresna dżungla, wyrastająca wprost z wody, mogła stanowić stały element krajobrazu. Spojrzałem baczniej na powierzchnię rzeki. Była mętna, nieprzejrzysta jak szare mleko i mogła mieć od kilku centymetrów do kilkunastu metrów głębokości. Nie miałem pojęcia, jak głęboko sięgają zatopione pnie. Prąd był dość rwący, nie na tyle jednak, żeby grozić mi porwaniem, jeśli mocno złapię się najniższych konarów. Przy odrobinie szczęścia, przy braku miejscowych odpowiedników wampirzych kleszczy, łuskostów i mulistych pułapek w dnie, mógłbym powoli brodzić w stronę... czegokolwiek. Do brodzenia potrzeba dwóch nóg, Raul. W twoim przypadku byłoby to raczej podskakiwanie w błocie. Dobrze, niech będzie: mógłbym podskakiwać na jednej nodze w błocie