... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Roarke uniósł brwi. To nie wszystko. W oczach żony dostrzegł niepokój, którego nie tłumaczyła jej chłodna relacja. – Ale chyba nie to zatrzymało cię do tak późna w biurze. – Tym gliną jest Trueheart. – Ach, tak. – Położył dłoń na jej ramieniu. – Jak sobie z tym radzi? Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale potrząsnęła tylko głową i odsunęła się od Roarke’a. – Beznadziejnie. Bez-na-dziej-nie. – Aż tak źle? – Chłopak całkiem się załamał. Roarke pogłaskał grubego kota drzemiącego na konsoli, po czym dyskretnie zasugerował Galahadowi, żeby poszedł spać gdzieś indziej. Niektórzy gliniarze przez całe życie mają spokój, Trueheart nie odsłużył nawet roku, a już musiał zabić człowieka. Po czymś takim ludzie się zmieniają. – Ty się zmieniłaś? Po tym, jak pierwszy raz zabiłaś człowieka podczas służby – dodał. Oboje dobrze wiedzieli, że zabiła kogoś, leszcze zanim wstąpiła do policji. – Ze mną było inaczej. – Często zastanawiała się, czy sposób, A jaki weszła w dorosłe życie, wpłynął na jej stosunek do śmierci. To była osobista sprawa. Zimna zemsta. – Trueheart ma dopiero dwadzieścia dwa lata i jest... czysty. – Ogarnęło ją przygnębienie i współczucie. Nieświadomie przykucnęła, by podrapać Galahada za uchem. – Nie zmruży dziś oka. Ciągle będzie do tego wracał. Będzie rozmyślał, dręczył się, gdybym zrobił to i tamto, zamiast... A jutro... – Na chwilę ukryła twarz w dłoniach, po tym się wyprostowała. – Nie mogę nic zrobić. Będzie wizja lokalna. Trueheart musi się poddać testom, nic na to nie poradzę. Wiedziała, co to oznacza. Całkowite obnażenie, pytania, monitory. Technicy podłączą mu do głowy maszyny i pozbawią prywatności. Wedrą się do środka i splądrują mu duszę. – Martwisz się, że sobie nie poradzi? Spojrzała na niego i wzięła kieliszek wina, który dla niej przygotował. Jest twardszy, niż się wydaje, ale cholernie się boi. Przygniata go poczucie winy, a to, plus rozterki, może negatywnie wpłynąć na wyniki testów. No a poza tym czeka go dochodzenie wewnątrz wydziałowe. – A to dlaczego? Usiadła i głaszcząc układającego się jej na kolanach kota, wyjaśniła mężowi całą sprawę. Głośne opowiedzenie tej historii pomogło jej poskładać myśli, zwłaszcza że słuchacz rozumiał, do czego zmierzała, i potrafił sobie wyobrazić całe zajście, jeszcze zanim wprowadziła go w szczegóły. – Nie można zabić człowieka za pomocą policyjnego paralizatora. – Tak – westchnęła Eve. – Właśnie. Musiałby być ustawiony na pełne rażenie i przytknięty do gardła, w miejscu pulsu. A nawet wtedy jeden wstrząs by nie wystarczył. – Co oznacza, że wersja Truehearta nie trzyma się kupy. Wiedziała, że ci z WW też to zauważą. Eve jeszcze raz przeanalizowała całą sytuację. – Działał pod przymusem. Jedna osoba cywilna nie żyła, drugiej groziło poważne niebezpieczeństwo, on sam został ranny. – Czy tak zamierzasz grać z WW? Cóż, Roarke zawsze potrafił ją rozgryźć. – Mniej więcej. – Nie przestając drapać kota, sięgnęła po kieliszek z winem i upiła łyk. – Potrzebne mi wyniki oględzin lekarskich. I tak nie ma mowy, żeby ktoś mógł zarzucić Trueheartowi, że zabił z premedytacją. Owszem, wpadł w panikę i za to oberwie. Zawieszą go na co najmniej trzydzieści dni. Prawdopodobnie dostanie skierowanie na przymusową terapię. Tu nie mogę mu pomóc. Niebezpieczeństwo polega na tym, że zamiast powiadomić dyspozytora, Traeheart zadzwonił do mnie. Jeśli WW zwietrzy w tym jakiś podstęp, chłopak będzie skończony. Roarke usiadł i napił się wina. – Może powinnaś pogadać ze swoim dawnym kumplem Websterem? Eve stukała palcem w oparcie krzesła, przypatrując się w zamyśleniu mężowi. Na jego twarzy dostrzegała cień rozbawienia. A może to co innego? Nigdy nie była pewna. Tak naprawdę Don Webster nie był jej dawnym kumplem. Przez krótki czas, i to wieki temu, był jej kochankiem. Z powodów, których tak do końca nie rozumiała, Webster nigdy sobie nie wybaczył, że po jedynej nocy, jakąż nim spędziła, wdał się w te brutalne przepychanki z Roarkiem. Nie chciała, żeby jeszcze raz doszło do czegoś podobnego. – Uważasz, że byłaby to dobra okazja, by znowu rozwalić mu nos? Roarke wypił łyk wina i uśmiechnął się. – Myślę, że Webster i ja całkiem dobrze się rozumiemy. Nie mogę go winić za to, że podoba mu się moja żona. Przecież mnie samemu też się podoba. Webster wie, że jeśli jeszcze raz dotknie czegoś, co należy do mnie, połamię mu wszystkie kości. Taki układ obu nam odpowiada. – Świetnie. Dandy – wycedziła przez zęby. – Przeszło mu. Tak powiedział – dodała. Roarke uśmiechnął się bez przekonania. – Wiesz co, mam dziś tyle na głowie, że może zrobimy to innym razem. Chciałabym zadzwonić do komendanta i nie mogę. Muszę się trzymać regulaminu. Dzieciak się po tym wszystkim rozchorował, a ja nie potrafiłam mu pomóc. – Nic mu nie będzie, mamuśka. Zmrużyła oczy. – Uważaj – powiedziała