... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Nie chciałam, by tak się stało. Proszę, uwierz mi. Powinieneś był mi uwierzyć, kiedy ci powiedziałam, że nie mogę cię poślubić. To nie mogło się stać. - Podniosła oczy na męża, a w jej wzroku była prośba o zrozumienie. - Henry, to mój mąż, kapitan Birmingham z amerykańskiego statku Fleetwood. - Twój mąż? - wykrzyknął Henry. - O mój Boże, chyba nie chcesz mi powiedzieć... Powiedz, że żartujesz! Nie wyszłabyś za Jankesa! - Jego pełne niedowierzania oczy spoczęły na bogato odzianym mężczyźnie. Jego własne ubranie marynarza nie było warte nawet pończoch tego bogacza. -Nie za Jankesa, Heather! - Nie jestem tak okrutna, by z ciebie żartować, Henry -odparła łagodnie. - To mój mąż. - Kiedy... kiedy był ślub? - krztusił się własnymi łzami. - Dwa dni temu - szepnęła Heather, opuszczając wzrok. Nie mogła patrzeć na łzy Henry'ego. Jeśli będzie tak przed nim stała i dłużej rozmawiała, straci panowanie i wybiegnie z płaczem. Trzęsła się cała z wysiłku, by tego nie uczynić, a fakt, że Brandon ją obejmował, wcale jej nie pomagał. Przypominał tylko, że ona jest temu wszystkiemu winna. Ale na szczęście nic nie mówił. - Powiedz mi, dlaczego go poślubiłaś... Jankesa, a nie mnie? - pytał nieszczęśliwiec. Podniosła wzrok. - Nie pytaj, Henry. Jestem jego żoną i nie da się tego zmienić. Wkrótce o mnie zapomnisz. - Nie powiesz mi? - zapytał. Potrząsnęła głową, a łzy przesłoniły jej widok. - Nie, nie mogę. Muszę już iść. - Nie zapomnę cię nigdy, Heather, i ty o tym wiesz. Kocham cię i żadna kobieta mi cię nie zastąpi. Pomimo obecności Brandona wspięła się na palce i pocałowała chłopca w policzek. - Żegnaj - szepnęła, a potem odwróciła się i pozwoliła, by Brandon wyprowadził ją z gospody. Wsiedli do powozu. Zasmucona Heather wyglądała przez okienko i nawet nie zauważyła, że Brandon, najwyraźniej w złym humorze, cały czas ją obserwuje. - Kiedy ten chłopak poprosił cię, byś za niego wyszła? - zapytał wprost, kiedy powóz ruszył. Odwróciła się od okna i westchnęła. - Po tym wieczorze, kiedy poznałam ciebie - odparła. Zmarszczył gniewnie brwi i przez chwilę milczał. Kiedy znów przemówił, jego głos był szorstki i zdradzał irytację. - Wyszłabyś za niego, gdybyś jeszcze była dziewicą? Spojrzała na niego i zdecydowała się powiedzieć: - Nie miałam posagu. Jego rodzice nie chcieli mnie z tego powodu. Nie wyszłabym za niego. - Nie wspomniałaś o miłości - powiedział powoli. - W małżeństwie nie ma miejsca na miłość - rzuciła gorzko. - Małżeństwa swata się dla zysku i władzy. Ci, którzy się kochają, spotykają się w stogach siana lub na łące. Za nic mają ostrożność, byle tylko być ze sobą. Ja nie wiem, co to znaczy. Brandon przyglądał jej się leniwie. - Teraz wiem, że nigdy nie byłaś zakochana. Miłość na wet cię nie kusiła. Wiem też, że jeśli chodzi o przyjemności tego świata, jesteś jeszcze niewinna. Podniosła nań wzrok. - Nie wiem nic o sprawach, o których teraz mówisz - od parła krótko. Zaśmiał się łagodnie. - Omal mnie nie skłoniłaś, bym pokazał ci, o czym mówię, ale ty jeszcze nie zapłaciłaś za szantaż, jakiego użyto przeciw mnie. Spojrzała na niego. - Wciąż mówisz niezrozumiale - rzuciła. - I kłamiesz. Nie jestem winna szantażu. Czy muszę to powtarzać? - Och, proszę, oszczędź mi - odpowiedział, wzdychając ciężko. - Niepotrzebne mi kłamstwa. - Kłamstwa! - krzyknęła. - Kogo oskarżasz o kłamstwo, ty... ty... Przyciągnął ją do siebie szybko. - Uważaj, Heather - ostrzegł. - Wychodzi z ciebie irlandzka natura. Przełknęła ślinę, kiedy napotkała jego zielone oczy. - Przepraszam - mruknęła cicho. Nienawidziła samej siebie za to przepraszanie i tchórzostwo. Inna kobieta rzuciłaby mu w twarz wyzwiska albo nawet uderzyła go. Ale ona nie mogła sobie nawet wyobrazić, że zdolna byłaby coś takiego zrobić. Bała się nawet myśleć, jakie mogłyby być konsekwencje takiego zachowania. Przenikliwy wzrok Brandona odebrał Heather resztki odwagi. Czuła się całkiem bezbronna, bała się nawet jego spojrzenia. Puścił ją i zaśmiał się złowieszczo. - Powinnaś się ugryźć w język, zanim coś powiesz, bo zmęczysz się tym ciągłym błaganiem o przebaczenie. - Trudno mi milczeć, kiedy mnie prowokujesz i naśmiewasz się ze mnie - wyszeptała, spuszczając wzrok. - Zabierasz mi nawet resztki dumy. - Nie powiedziałem, że tego nie zrobię - odparł, odwracając się do okna. - Powiedziałem ci, czego możesz się spodziewać. Myślałaś, że kłamię? Potrząsnęła głową. Łza spadła na jej dłoń, a potem następna. Starła je. Nie patrząc w jej stronę, Brandon zaklął, wyjął chusteczkę z kieszeni surduta i podał. - Proszę - powiedział krótko. - Przyda ci się. A jeśli koniecznie musisz ciągle płakać, bądź tak miła i noś własną chustkę. Nie lubię, kiedy okazuje się, że nie mam swojej w kieszeni, kiedy jej potrzebuję. - Dobrze, Brandon - szepnęła słabo, nie mając odwagi mu przypominać, że przecież nie ma własnej chustki. Przez resztę podróży Brandon siedział bez ruchu jak kamień i wyglądał przez okno. Chłodna cisza zaległa w powozie, a na piersiach Heather usiadł ciężko lęk. Madame Fontaineau przywitała ich w progu sklepu uroczym uśmiechem. Kapitan Birmingham był jej stałym klientem. Lubiła tego wysokiego Jankesa. Ten przystojniak umiał postępować z kobietami, a ona była wciąż wystarczająco młoda, by to docenić. Zdjęła płaszcz z ramion dziewczyny i obejrzała czerwoną suknię