... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— Czy nie jesteœ, zbyt zach³anny, kochasiu? -skrzywi³ siê Ernest. — Zapomnia³eœ zdaje siê, ¿e jesteœ nowicjuszem. Nowicjusz nie mo¿e ¿¹daæ wszystkiego od razu. — Nie jestem zwyczajnym nowicjuszem — powiedzia³em — przyrzek³eœ mi, ¿e bêdê traktowany specjalnie. — Szefie, potraktujemy go specjalnie — zasapa³ Paterek — przetrzepmy go! — Spróbujcie — mrukn¹³em — ale wtedy po¿egnacie siê z map¹. Sprzedam j¹ Blokerom za piêæ z³otych. — On jest zupe³nie bezideowy — westchn¹³ Ernest. — Bo¿e, jakich ja muszê przyjmowaæ cz³onków! — Bzdura — powiedzia³em — sam wiesz dobrze, ¿e chcê walczyæ i zdobyæ twierdzê Persil i ¿e nie cierpiê Blokerów, ale wy, nie rozumiem dlaczego, robicie mi trudnoœci. No powiedz sam, Ernest, jak ja mogê walczyæ nie bêd¹c wtajemniczony? Ernest chrz¹kn¹³ zak³opotany. — Kto mówi o trudnoœciach? Jeœli tak ci zale¿y, mo¿emy ciê wtajemniczyæ... Otrzymasz trzy wtajemniczenia... — Masz na myœli trzy pierwsze wtajemniczenia? Trochê za ma³o, szefie. To s¹ wtajemniczenia mniejsze. — O co ci w³aœciwie chodzi?! — zdenerwowa³ siê Ernest. — Tak¿e o trzy wtajemniczenia wiêksze. Jest przecie¿ szeœæ wtajemniczeñ... — Szeœæ?! Co on plecie?! Matuski poruszyli siê niespokojnie. — Kto ci o tym powiedzia³?! — warkn¹³ Maks. Chcia³em odrzec, ¿e Lolo, ale ugryz³em siê w jêzyk. — S³ysza³em od Blokerów — sk³ama³em z niewinn¹ min¹. — Nies³ychane! — wybuchn¹³ Ernest. — Blokerzy znaj¹ nasze tajemnice! Mówi³em, ¿e maj¹ tu szpiega. I to szpiega w sztabie! — popatrzy³ podejrzliwie po kamratach. — Uspokój siê — mrukn¹³ Maks patrz¹c na mnie spode ³ba — wiesz przecie¿, ¿e to bzdura. S³yszeli coœ pi¹te przez dziesi¹te. Nic groŸnego. Nie ma przecie¿ szeœciu wtajemniczeñ... — To prawda — opanowa³ siê Ernest — nie ma szeœciu wtajemniczeñ. — A ile jest? — zapyta³em. Milczeli. Ruszy³em wolnym krokiem do drzwi. — Czeœæ! — powiedzia³em na progu. — Chcia³em przyst¹piæ do was. Przeszed³em wszystkie próby wstêpne. Ale jeœli mi nie ufacie, to nie ma o czym gadaæ. — Stój! — krzykn¹³ Ernest. — Nie masz siê czego obra¿aæ. Ile jest wtajemniczeñ, dowiesz siê po przysiêdze i po immatrykulacji. Nie wolno nam przed obrzêdem zdradzaæ fuksom tajemnic. — A czy potem dost¹piê wszystkich wtajemniczeñ? — zapyta³em. — Czy mo¿esz mi to przyrzec? — Zrobiê to w drodze wyj¹tku — mrukn¹³ Ernest — jeœli ty przyrzekniesz przekazaæ Zwi¹zkowi mapê. Zaraz po wtajemniczeniach. — Przyrzekam — podnios³em palce do góry. — A zatem czas przyst¹piæ do obrzêdu. Zeflik, przygotuj fuksa do immatrykulacji — powiedzia³ Ernest. Odetchn¹³em z ulg¹. A wiêc drug¹ rundê te¿ wygra³em. Zeflik zaci¹gn¹³ mnie do k¹ta izby. — Musisz siê teraz uzbroiæ w cierpliwoœæ — powiedzia³. — Czy... czy ta immatrykulacja bardzo boli? — zapyta³em nieco zdenerwowany. — G³upi jesteœ. Immatrykulacja, to po prostu ceremonia przyjêcia nowego cz³onka — wyjaœni³ Zeflik. Podszed³ do szafki i wyci¹gn¹³ z niej jakieœ dwie skórzane klapki po³¹czone rzemykami. Przygl¹da³em siê temu instrumentowi nieufnie. — Co to jest? — Koñskie okulary. — Nigdy nie widzia³em... — Musia³eœ widzieæ. Konie to nosz¹. — Sk¹d je wytrzasnêliœcie? — To okulary konia Emanuela. Dostaliœmy je od ziêcia woŸnego Nocunia. — Po co te okulary? — Zak³adamy je kandydatom przy immatrykulacji. — Chcesz mi je za³o¿yæ? — zaniepokoi³em siê. — Tak. — Oszala³eœ?! Robicie sobie zgrywy. — Nie bój siê. Nikt nie bêdzie siê œmia³. Tobie tak¿e nie wolno œmiaæ siê ani z³oœciæ. — Dobrze, ¿e nie zak³adacie jeszcze chom¹ta. — Bez dowcipów. To mo¿e dziwna ceremonia, ale nie miej do nas pretensji. To nie zosta³o wymyœlone ani przez nas, ani przez Ernesta. — Tylko przez kogo?! — Przez pierwszego Matusa, Ferdynanda. Mo¿e s³ysza³eœ o nim. Jest teraz profesorem fizyki j¹drowej na politechnice. — I ten... ten profesor bawi³ siê w takie rzeczy?... — No... dosyæ dawno, kiedy jeszcze by³ tutaj w szkole. W ka¿dym razie nas wtedy nie by³o na œwiecie. — Te¿ mia³ pomys³y! I nie mo¿ecie tego zmieniæ? — Zmieniæ? No wiesz?! To jest, bracie, tradycja! — powiedzia³ Zeflik i umocowa³ mi okulary na g³owie, tak, ¿e prawie nic nie widzia³em. — Nas samych to trochê mêczy, ale nie ma rady. Co jest wart zwi¹zek bez tradycji? — doda³ filozoficznie. — I d³ugo mam byæ w tych okularach? — A¿ dokonamy obrzêdów. I staraj siê wczuæ w sytuacjê samotnego konia. Wtedy wszystko dobrze wypadnie. — Tak jest — rzek³em niepewnym g³osem i stara³em siê wczuæ w rolê konia. Szczerze mówi¹c przera¿a³ mnie ten obrzêd. Niepokój mnie ogarn¹³. Moje nerwy nie wytrzyma³y napiêcia. Mo¿e za bardzo siê przej¹³em swoj¹ rol¹, w ka¿dym razie dziwne jakieœ mnie ogarnê³y pokusy. Na przyk³ad, ¿eby zar¿eæ i chyba nawet zar¿a³em, bo Zeflik szturchn¹³ mnie w ramiê. — No, tylko bez zgryw. ¯adnych koñskich wybryków. Bêdziesz robi³ tylko to, co ci podpowiem, Ca³y czas bêdê sta³ przy tobie i szepta³ ci do ucha. Tylko pamiêtaj, co powiedzia³em, bez wyg³upów. To powa¿ne obrzêdy! Ale ja nie mog³em siê uspokoiæ. Wierci³em siê w miejscu jak ogier pe³nej krwi. Zdjê³a mnie chêæ galopu I noga mnie podejrzanie zaswêdzia³a. Spojrza³em na ni¹ zezem spod okularów. By³a ow³osiona. Nie mog³em siê chyba myliæ, choæ w izbie panowa³ pó³mrok. WyraŸnie dostrzega³em koñsk¹ sierœæ, kasztanowej maœci! A ni¿ej mia³em kopyto. Niezbyt du¿e, doœæ ³adne, starannie utrzymane. Pod nim b³yska³a podkowa..