... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Stali u celu swej podróży. Zarówno kapitan pirackiego żaglowca, jak i jego pilot, zupełnie nie przypominali morskich rozbójników. Odziani byli inaczej niż na pokładzie "Węża Morskiego", nosili proste w kroju i wygodne, ale bynajmniej nie siermiężne, armektańskie stroje podróżne. Także końskie rzędy wydawały się być świadectwem dyskretnej zamożności obu jeźdźców. W oczach postronnego obserwatora, ci mężczyźni mogli uchodzić zarówno za kupców, jak też właścicieli niedużych, lecz zapewniających dostatek, dóbr ziemskich. Lekkie, trochę dłuższe od wojskowych miecze, zdawały się wprawdzie zaświadczać o Czystej Krwi płynącej w żyłach jeźdźców z drugiej jednak strony, prawo do noszenia miecza łatwo mógł uzyskać w Armekcie prawie każdy wolny, nie splamiony przestępstwem człowiek. Na niewielkim dziedzińcu przed domem podróżni zsiedli z koni i powierzyli je służbie. Zaraz potem, poprzedzani przez niewolnika, weszli do wnętrza pałacyku. Podali nazwiska, pod którymi byli znani gospodarzowi. Nie musieli długo czekać. Pod nieobecność właściciela hodowli, odbywającego podróż w interesach, przyjęła ich Perła Domu. Rapis znał tę niewolnicę i wiedział, że zupełnie otwarcie może z nią omówić wszystkie sprawy. Żona właściciela hodowli nie mieszała się do interesów męża; Perła Domu przeciwnie - miała wszelkie pełnomocnictwa i była pełnoprawną zastępczynią pryncypała. Na pierwszy rzut oka niewolnica warta była osiemset do tysiąca sztuk złota, jednak kapitan "Węża Morskiego" miał świadomość, że to niemożliwe; właściciele hodowli nie byli aż tak rozrzutni. Nie zauważył, by kiedykolwiek chodziła brzemienna, nie była więc egzemplarzem rozpłodowym. Oznaczało to, że musiała mieć jakieś ukryte wady, drastycznie zbijające cenę; był to najczęstszy powód, dla którego takie kobiety zatrzymywano na stałe w przedsiębiorstwach hodowlanych. Niewolnica ubrana w świetnie skrojoną, domową suknię, powitała przybyłych i przez chwilę prowadziła lekką, żartobliwą rozmowę, ze względu na Raladana posługując się Kinenem - uproszczoną wersją armektańskiego. Zręcznie zmieniła tok rozmowy, omal niepostrzeżenie przechodząc do interesów. Rapis, najwyraźniej czujący się w tym domu równie dobrze, jak na pokładzie okrętu, gładko i rzeczowo, bez żadnych niedomówień, przedstawił swoją ofertę, podał liczbę i szacunkową wartość towaru. - Widzisz więc, pani - zakończył (niewolnicy o statusie Perły Domu, reprezentującej właściciela, przysługiwał tytuł jak kobiecie Czystej Krwi) - że sprawa jest nieco poważniejsza niż zwykle. Ze względu na wartość transakcji. Kobieta zmarszczyła lekko brwi, rozważając coś w myślach. - Tak - odparła krótko. - Poważniejsza, ale i bardziej kłopotliwa - dorzuciła po krótkiej chwili. - Przecież zdajesz sobie sprawę, wasza godność, że towar czwartego sortu znajdzie nabywcę natychmiast, siła robocza w kopalniach i kamieniołomach jest bardzo potrzebna. Obojętne jest mi zatem, czy nabędę partię stu, czy dwustu sztuk; owszem, im więcej, tym lepiej. Nikogo nie interesuje tak naprawdę, skąd biorą się niewolni robotnicy w kopalniach. Zwłaszcza, jeśli są Wyspiarzami, albo Garyjczykami. - Uśmiechnęła się z lekką ironią. - Tu akurat nic się nie zmieniło. Rapis skinął głową. To prawda, surowe prawo imperium, regulujące zasady handlu żywym towarem, w niektórych wypadkach było dziwnie bezsilne... W Kirlanie pewnych rzeczy po prostu nie dostrzegano. Rybackie wioski na Wyspach nie przysparzały dużych wpływów do imperialnej szkatuły, podczas gdy kopalnie soli - i owszem. Nawet, jeśli były w rękach prywatnych, zapewniały niemałe dochody z podatków. Utrzymujący się w rozsądnych granicach nielegalny handel niewolnikami był zjawiskiem zwyczajnie pożądanym. Oczywiście, okręt piracki, przychwycony z ładownią pełną jeńców, nie mógł liczyć na żadne względy. Z drugiej strony jednak, prywatne kopalnie, kamieniołomy, a czasem nawet plantacje bawełny, kontrolowane były przez cesarskich urzędników zdumiewająco pobieżnie... - Obawiam się jednak, wasza godność - podjęła Perła Domu - że wyjątkowo duża, jak zapewniasz, ilość młodych i ładnych kobiet, zamiast spodziewanego zysku przyniesie ci tylko kłopot. Nie kupię, panie - rzekła prosto z mostu. - Popyt - wyjaśniła zwięźle, widząc zdziwione spojrzenie kapitana. - Nie ma popytu. Domy publiczne są przepełnione, niewolnice-prostytutki nie mają w tym roku prawie żadnej wartości. Nieurodzaj - znów wytłumaczyła zwięźle i krótko. - Czyżbyś nic, panie, nie wiedział? Jak to możliwe? - Słyszałem. Ale nie sądziłem, że aż tak. - Klęska - posumowała Perła. - Klęska nieurodzaju. Wiele rodzin znalazło się na skraju nędzy. Codziennie pojawia się tutaj jakaś dziewczyna, a czasem kilka dziewczyn. Jeszcze tydzień temu kupiłam dwie, ale rzeczywiście było co kupować. Pozostałe odprawiłam i, o ile wiem, nie kupuje ich także nikt inny. Żywy towar, wasza godność, jest właśnie żywym towarem i jeżeli w krótkim czasie nie znajdzie nabywcy, to zacznie przejadać spodziewane zyski. Można, przez lat kilkanaście, wychowywać, uczyć i szlifować dziewczynę ze starannie dobranej pary rozpłodowej, żeby potem sprzedać jako Perłę za dziewięćset lub tysiąc sztuk złota