... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Uzdrowicielka wróciła z derką i najspokojniej w świecie zaczęła układać ją i mocować na grzbiecie Whinney, po czym poprowadziła klacz do małej skałki. Wejdź na ten wzgórek, Folaro, potem przełóż nogę nad grzbietem klaczy i spróbuj usadowić się wygodnie. Możesz przytrzymać się grzywy. Będę pilnować, żeby Whinney stała spokojnie - zapewniła Ayla. Folara niezgrabnie wykonała polecenie, czując lekkie zakłopotanie na myśl o sprawności, z jaką znachorka wskakiwała na konia, i to z ziemi! Udało jej się jednak usadowić na grzbiecie Whinney i z szerokim uśmiechem spojrzała na Aylę - Siedzę na koniu! - zawołała, dumna z siebie. Ayla zauważyła, że Lanidar przygląda się dziewczynie tęsknym wzrokiem. Później, pomyślała. Nie byłoby dobrze serwować jego matce zbyt wielu wrażeń naraz. - Jesteś gotowa? - spytała. - Chyba tak - odrzekła Folara. - Przede wszystkim odpręż się. Możesz chwycić się grzywy, ale nie musisz - poradziła Ayla, po czym ruszyła wolnym krokiem przed siebie, prowadząc konia za uździenicę, choć wiedziała, że Whinney i tak poszłaby za nią. Z początku Folara kurczowo trzymała się grzywy i siedziała sztywna ze strachu, podskakując przy każdym kroku klaczy. Po chwili jednak zaczęła wyczuwać tempo marszu i poddała mu się swobodnie. Wreszcie w przypływie odwagi puściła gęstą grzywę. - Chcesz spróbować sama? Mogę podać ci koniec linki. - Sądzisz, że będę umiała? - Możesz spróbować, a kiedy będziesz chciała zaskoczyć na ziemię, po prostu dasz mi znak. Gdybyś chciała jechać szybciej, pochyl się do przodu - instruowała Folarę Ayla. - Możesz wtedy objąć ramionami szyję Whinney, a kiedy będziesz chciała zwolnić, wyprostuj się. W porządku. Chyba spróbuję - powiedziała ostrożnie Folara. Mardena zamarła z przerażenia, kiedy Ayla podała dziewczynie końcówkę linki. - Naprzód, Whinney - powiedziała uzdrowicielka, dając klaczy sygnał ręką, że ma iść wolno. Klacz ruszyła stępa wokół łąki. Nie pierwszy raz woziła na swym grzbiecie nowicjusza i wiedziała, że nie należy szarżować. Kiedy Folara pochyliła się nieco ku przodowi, Whinney przyspieszyła nieznacznie. Kolejny ruch dziewczyny kazał klaczy przejść w swobodny kłus. Whinney miała wyjątkowo równy chód, lecz przy tej szybkości Folara zaczęła podskakiwać na derce nieco mocniej, niż się tego spodziewała. Zaraz więc wyprostowała się, a klacz posłusznie zwolniła bieg. Po chwili Ayla gwizdnęła, przywołując konia do siebie. Folara zebrała się na odwagę i znowu pochyliła się nad karkiem zwierzęcia, które natychmiast ruszyło kłusem. Dziewczyna dotrwała w tej pozycji do końca przejażdżki, a kiedy znachorka podprowadziła klacz do skałki, szczęśliwie zeskoczyła na ziemię. To było cudowne! - zawołała. Jej policzki zaróżowiły się z podniecenia. Lanidar uśmiechnął się, widząc jej radość. Widzisz, matko? - odezwał się chłopiec. - Na tych koniach można nawet jeździć. - Aylo, może pokażesz Mardenie i Denodzie, co naprawdę potrafią twoje wierzchowce? - zaproponowała Folara. Znachorka skinęła głową, a potem z wdziękiem wskoczyła na klacz, która ruszyła szybkim kłusem w stronę centralnej części łąki, prowadząc za sobą Zawodnika i Wilka. Na dany znak Whinney rozpędziła się do galopu i z maksymalną prędkością pomknęła przed siebie, zataczając obszerny krąg wokół polany. Wreszcie zawróciła w stronę grupki ludzi i zwolniła. Ayla z gracją przerzuciła nogę nad grzbietem klaczy i zeskoczyła na ziemię. Starsza kobieta, jej córka i wnuk patrzyli na to wszystko bardzo szeroko otwartymi oczami. - No cóż, teraz już wiem, dlaczego ktoś miałby dosiadać konia - odezwała się Denoda. - Gdybym była młodsza, sama bym spróbowała. W jaki sposób kierujesz tym zwierzęciem? - spytała Mardena. - Czy to jakaś magia? - Ależ skąd, Mardeno. Przy odrobinie wprawy każdy może tego dokonać. - Skąd przyszło ci do głowy, że mogłabyś jeździć konno? Jak to się zaczęło? - zainteresowała się Denoda. - Zabiłam dla mięsa matkę Whinney, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że karmiła źrebię - zaczęła Ayla. - Kiedy hieny przyszły po małą, nie mogłam znieść myśli, że zaraz będzie po niej. Nie cierpię tych padlinożerców. Odpędziłam je więc i wtedy zrozumiałam, że powinnam zaopiekować się źrebięciem. - Znachorka opowiedziała gościom z Dziewiętnastej Jaskini o tym, jak wychowywała ocaloną Whinney i jak z każdym dniem coraz lepiej się rozumiały. - Pewnego dnia wsiadłam na grzbiet mojej klaczy, a kiedy zaczęła biec, trzymałam się mocno. Tylko tyle mogłam zrobić. Gdy Whinney wreszcie zwolniła, zsiadłam z niej jakoś i sama nie mogłam uwierzyć, że przyszło mi do głowy coś tak niemądrego. A jednak pęd powietrza na twarzy był czymś tak niezwykłym, że postanowiłam zrobić to jeszcze raz - i tak się zaczęło. Z początku Whinney biegała tam, gdzie miała ochotę, ale z czasem nauczyłam się nią kierować. Teraz chodzi tam, gdzie jej każę, ale tylko dlatego, że ma na to ochotę. Jest moją przyjaciółką i zdaje się, że jeżdżenie ze mną sprawia jej przyjemność. - Mimo wszystko to dość dziwny pomysł... Nikt nie miał nic przeciwko? - spytała Mardena. - Nie było nikogo, kto mógłby się sprzeciwić. Byłam sama. - Bałabym się żyć samotnie, bez ludzi - stwierdziła natychmiast Mardena