... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nawet z odległości półtora kilometra zdał sobie sprawę, że nie zapamiętał dokładnie wielkości zwierzęcia. Tukutela miał ciemny kolor wulkanicznych skał, był wielki i chudy. Można było dostrzec fałdy i bruzdy na skórze, a także wyraźną linię kręgosłupa. Wachlował uszami przy każdym kroku, a ich końce były postrzępione jak para wojskowych proporców porwanych przez kule i osmalonych ogniem z dział. Kły także były niemal czarne, pociemniałe ze starości i poplamione żywicą rozgniecionych drzew. Spod otwartej dolnej szczęki rozchodziły się na zewnątrz i ponownie zakrzywiały do środka niemal stykając się na końcach. Prawie w ogóle nie zwężały się ku końcom, a w najniższym punkcie sięgały tak nisko, że kryły się w wysokiej trawie. Były 84 ogromne, zdawały się zbyt ciężkie nawet dla olbrzymiej postury zwierzęcia. Sean pomyślał, że pewnie już nigdy nie będzie drugiej takiej pary kłów. Słoń był nie tylko olbrzymem, ale legendą i historią. Sean poczuł wyrzuty sumienia. Bez względu na legalność takiego czynu, zabicie Tukuteli będzie zbrodnią przeciw Afryce, obrazą dla bogów tego kraju i najgłębszej ludzkiej natury. Wiedział jednak, że się nie zawaha przed tym czynem i ta świadomość potęgowała wyrzuty sumienia. Dla myśliwego im szlachetniejsze jest zwierzę, tym większa staje się pokusa zdobycia go jako trofeum. Job wydał kolejny sygnał, odwracając uwagę Seana od Tukuteli. Przeniósł więc wzrok w stronę, w którą wskazywał naganiacz, i zobaczył kłusowników. Zbliżali się do słonia. Widział wszystkich czterech. Wyszli właśnie spomiędzy drzew u podnóża płaskowyżu i w szeregu weszli w sięgającą im ramion trawę. Ich ramiona i głowy posuwały się do przodu niczym spławik na żyłce zarzuconej w spokojne morze trawy. Wszyscy mieli karabinki AK-47 przewieszone przez ramiona. Lekkie pociski wystrzeliwane z tej broni nie nadawały się do polowania na tak duże zwierzę, ale Sean znał ich taktykę. Kłusownicy zamierzali podkraść się jak najbliżej celu i otworzyć ogień z czterech karabinów, zasypując zwierzę setkami pocisków, dziurawiąc płuca i mordując go olbrzymią siłą ogniową broni automatycznej. Kłusownicy skręcili w bok, nie kierując się prosto na słonia, żeby powiew wiatru nie doniósł do niego ich zapachu. Mimo iż musieli pokonać dłuższą drogę, biegli w ostrym tempie i szybko się zbliżali do Tukuteli. Słoń nadal nie zdawał sobie sprawy z ich obecności i szedł wyciągniętym krokiem ku rzece. Sean wiedział już, że w tym tempie kłusownicy przetną mu drogę, zanim do niej dotrze. Departament łowiectwa przekazał właścicielom koncesji zalecenia rządowe bez ogródek. Ludzie, którzy bez zezwolenia wkraczali na teren koncesji i zostali przyłapani w czasie polowania, mieli być uznani za kłusowników. W czasie ostatnich czterech lat zginęło czterech strażników departamentu i jeden właściciel koncesji, więc rząd zezwalał na otworzenie ognia do nieproszonych gości bez ostrzeżenia. Premier Robert Mugabe powiedział to jeszcze wyraźniej: „Strzelać tak, żeby zabić". Strzelba Nitro Express kalibru 577 była potężną bronią z bliskiej odległości, ale po pokonaniu stu metrów ciężki pocisk szybko opadał. Grupa kłusowników była oddalona o pięćset metrów. Sean prześliznął się szybko pod krawędzią skarpy do miejsca, gdzie Job leżał za zwalonym pniem drzewa. Przypadł do ziemi obok niego. 85 — Daj mi weatherby — powiedział i wyrwał mu z ręki lżejszą broń. Job był wyborowym strzelcem, ale ten strzał wymagał celności Wilhelma Telia. Sean otworzył zamek i sprawdził, czy w komorze znajduje się nabój. Była to 12-gramowa kula Nosler i Sean zastanawiał się, o ile kula opadnie przy odległości pięciuset metrów, przy strzale w dół i z lekkim wiatrem wiejącym z lewej strony. Przypomniał sobie tablice balistyczne, z których wynikało, że przy odległości trzystu metrów zniży lot o piętnaście centymetrów, czyli przy odległości pięciuset metrów to powinno być około stu dwudziestu centymetrów, albo i więcej. Obliczając odległość zdjął koszulę, zwinął ją w wałek i położył na pniu zwalonego drzewa, za którym przykucnął. — Strzelaj razem ze mną z banduki. Mierz wysoko — polecił Jobowi i ułożył się na ziemi za pniem, opierając lufę strzelby na wałku z koszuli. Nastawił celownik optyczny i spojrzał przez niego na kłusowników. Przy tym powiększeniu z łatwością mógł rozpoznać obu intruzów opisanych przez Matatu po śladach stóp. Wysoki i szczupły mężczyzna, który prowadził grupę, miał na sobie kurtkę z niebieskiego drelichu, tradycyjny ubiór partyzantów z czasów wojny. Za nim biegł niższy i grubszy mężczyzna w koszuli koloru khaki i z czapką pokrytą kamuflującymi barwami. Przed nimi Sean widział słonia