... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Straty w ludziach i sprzęcie były ogromne, ale to nie to paliło żywym ogniem w żołądku Zougi, gdy zatrzymał się przy zniszczonym ogrodzeniu i z tęsknotą spojrzał w kierunku wysokiego, poszarpanego grzbietu południowej ściany. Chodziło 0 to, że musiał poddać się, kiedy był tak blisko, tak bardzo blisko. Dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto mil dalej leżała granica imperium Monomatapa. Za plecami, sto mil na północ znajdowała się brudna mała wioska Tete 1 płynęła szeroka rzeka będąca początkiem haniebnej drogi powrotnej do Anglii, do zapomnienia, do stanowiska w trzeciorzędnym regimencie, do konformizmu i nużącej dyscypliny w kwaterach indyjskiej armii. Dopiero teraz, kiedy był skazany na powrót do tego życia, zdał sobie sprawę, jak bardzo go nienawidzi i pogardza nim, w jak wielkim stopniu właśnie pragnienie ucieczki od jałowej wegetacji przywiodło go do tej dzikiej, nie tkniętej ludzką ręką 226 krainy. Jak dla długoletniego więźnia, który posmakował jednego dnia na wolności, tak i dla Zougi myśl o powrocie do klatki była potwornie bolesna. Ten ból przeszywał mu pierś i Zouga musiał oddychać głęboko, żeby go opanować. Odwrócił się od południowej ściany poszarpanych szczytów oraz czarnych skalistych turni i ruszył wolno w stronę siostry pracującej spokojnie w cieniu drzewa mukusi. Robyn była blada, ciemne sińce zmęczenia wystąpiły jej pod oczami. Bluzkę dziewczyny pokrywały plamy krwi pacjentów, a czoło błyszczało maleńkimi kroplami potu. Zaczęła pracować w ciemnościach, przy świetle olejnej lampy, a teraz był środek poranka. Robyn podniosła zmęczone oczy, gdy Zouga stanął obok niej. — Nie możemy iść dalej — rzekł cicho. Robyn patrzyła na niego z nie zmienionym wyrazem twarzy, a potem spuściła wzrok i zaczęła dalej smarować maścią poparzoną nogę jednego z tragarzy. Najcięższe rany opatrzyła wcześniej i teraz zajmowała się oparzeniami i skaleczeniami. — Straciliśmy zbyt wiele cennego sprzętu — wyjaśnił Zouga. — Zapasów, których potrzebowaliśmy, żeby przeżyć. — Robyn nie podniosła wzroku tym razem. — I mamy za mało tragarzy, by nieść to, co ocalało. Robyn zaczęła starannie bandażować poparzoną nogę. — Ojciec dokonał transversa z czterema zaledwie tragarzami — zauważyła spokojnie. — Ojciec był mężczyzną — odparł Zouga z mocą. Gdy to powiedział, dłonie Robyn znieruchomiały złowieszczo, a jej oczy zwęziły się, lecz Zouga nic nie zauważył. — Kobieta nie może podróżować ani przeżyć wędrówki w tak spartańskich warunkach — ciągnął poważnie. — Dlatego odsyłam cię z powrotem do Tete. Dam ci sierżanta Cheroota i pięciu jego żołnierzy, żeby cię eskortowali. Kiedy dotrzecie do Tete, nie będziesz już miała żadnych trudności. Dostaniesz pieniądze, sto funtów na podróż w dół rzeki do Quelimane i opłacenie rejsu do Cape Town na statku handlowym. Tam podejmiesz pieniądze, które złożyłem w depozycie, i zapłacisz za podróż na okręcie pocztowym. Spojrzała na niego. — A ty? — Ważne jest, co stanie się z tobą — odparł ponuro. — Będziesz musiała wrócić, a ja ruszę dalej sam — podjął nagłą decyzję. — Sierżant Cheroot i pięciu jego cholernych Hotentotów to za mało, żeby odeskortować mnie do Tete — powiedziała Robyn, a przekleństwo w jej ustach było oznaką determinacji. — Bądź rozsądna, Sissy. — Dlaczego miałabym zacząć właśnie teraz? — spytała słodko. Zouga miał już udzielić gniewnej odpowiedzi, ale spojrzał na siostrę i zmienił zamiar. Jej usta zamieniły się w twardą, wąską kreskę, a szeroka, niemal męska szczęka była uparcie zaciśnięta. 227 I! ii ¦iii;: -•111 iii — Nie chcę się kłócić — rzekł. — To dobrze — skinęła głową. — W ten sposób nie stracisz więcej swojego cennego czasu. — Czy wiesz, na co się decydujesz? — spytał cicho. — Równie dobrze jak ty — odparła. — Nie mamy towarów, żeby przekupić napotkane plemiona. — Skinęła głową. — To oznacza, że będziemy musieli walczyć, jeśli ktokolwiek spróbuje nas zatrzymać. Spostrzegł cień, który przemknął przez jej twarz, lecz determinacja Robyn nie osłabła. — Nie będziemy mieli namiotów, puszkowanego jedzenia, cukru ani herbaty. — Wiedział, co to dla niej oznacza. — Będziemy musieli żyć tym, co da nam natura, mając do dyspozycji jedynie proch i kule. — Na twoim miejscu nie zapominałabym o chininie — powiedziała spokojnie i Zouga zawahał się. — Weźmiemy konieczne minimum leków — zgodził się — i pamiętaj, to nie potrwa tylko tydzień czy miesiąc. — Zapewne będziemy szli o wiele szybciej niż do tej pory — odparła Robyn spokojnie, po czym wstała otrzepując kurz z bryczesów. Dokonywanie wyboru pomiędzy tym, co wziąć, a tym, co zostawić, przebiegało całkiem sprawnie, pomyślał Zouga spisując i ważąc nowe ładunki. Wybrał papier i przyrządy do pisania zamiast cukru oraz większości herbaty, a swoje instrumenty nawigacyjne w miejsce zapasowych butów, gdyż te, które mieli na nogach, można było łatać za pomocą surowej skóry bawołu. Zouga stwierdził, że chinina i inne leki wraz z narzędziami Robyn będą bardziej potrzebne niż dodatkowe ubrania i koce. Wybrał proch i kule zamiast paciorków i bel materiału. Stos porzuconego ekwipunku rósł systematycznie. Skrzynki dżemu w słoikach, torby cukru, jedzenie w puszkach, siatki przeciw owadom, składane krzesła i łóżka biwakowe, garnki do gotowania, emaliowana balia Robyn i jej pomalowana w kwiaty przenośna toaleta, towary handlowe, bele merkani i paciorki, podręczne lusterka oraz tandetne noże — wszystko to zostawiali. Następnie Zouga podpalił stos, w geście pełnym determinacji. Z drżeniem patrzyli na buchające płomienie. Zouga zrobił dwa małe wyjątki: wzięli jedną skrzynkę cejlońskięj herbaty, gdyż, jak zauważyła Robyn, żaden Anglik nie mógł odkrywać dzikich krain bez pokrzepienia tym królewskim naparem, oraz zapieczętowane pudełko zawierające galowy mundur Zougi, który mógł uratować im życie, gdyby trzeba było zaimponować jakiemuś lokalnemu kacykowi. Poza tym zostawili wszystko oprócz rzeczy najniezbędniejszych. Najważniejszym ładunkiem była amunicja, worki pierwszorzędnego czarnego prochu „Curtis and May" i sztaby miękkiego ołowiu, formy do odlewania kul, 228 butelki rtęci do utwardzania pocisków oraz pudełka miedzianych kapturków. Z czterdziestu sześciu tragarzy, jacy im pozostali, trzydziestu niosło amunicję. Muszkieterów Jana Cheroota ogarnęło przerażenie, kiedy dowiedzieli się, że w swoich plecakach będą teraz nieśli nie po pięćdziesiąt, ale po dwieście sztuk amunicji do enfieldów