... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Nie mam czasu asystować przy nauczaniu. Wyznaczę eunucha, który będzie was strzegł. Chodź ze mną, niewolniku! - Czy mogę powiedzieć jej, co łaska twoja postanowiła? - Powiedz. Hrabia zwrócił się do Emmy: - Niestety, muszę teraz odejść. Wkrótce pomówimy dłużej. Sułtan pozwolił mi uczyć senioritę jego języka. Co dzień będziemy spędzali trzy godziny razem. Musimy być jednak cierpliwi. I jeszcze jedno: jest szansa uratowania się. Miałem zamiar uciec stąd dzisiaj wieczorem. Może plan ten jeszcze się powiedzie. Kiedy wyszli z komnaty, sułtan polecił pierwszemu napotkanemu służącemu, by zdjął łańcuchy z nóg więźnia, dał mu porządny przyodziewek i pożywną strawę. Gdy hrabia przebrał się i posilił, sułtan wezwał go do siebie, a potem zaprowadził do skarbca i zamknął za nim drzwi. Don Fernando zastał Emmę na tym samym miejscu co przedtem, mocno zawoalowaną. Naprzeciw niej siedział czarny eunuch. Murzyn wiedział, że starzec jest niewolnikiem; podniósł się na jego widok i rzekł wyniośle: - Masz być jej nauczycielem? - Tak - przytaknął hrabia. - Ale pozostanie pod welonem. - Oczywiście. - Nie masz prawa jej dotknąć. - Ani mi to w głowie. - I nie masz prawa mówić z nią nic złego o nas. - Skąd będziesz wiedział, czy mówię coś dobrego czy złego? Nie rozumiesz przecież naszego języka. - Wyczytam to z twojej miny. Murzyn nie był taki głupi, na jakiego wyglądał. Rozłożył obok niewolnicy koc i zwrócił się do hrabiego. - Oto twoje miejsce. Tak rozkazał sułtan. Siadaj i zaczynaj. - Czy lekcja ma trwać trzy godziny? - zapytał hrabia. - Tak. - Jak to określisz? - Za pomocą tego oto zegara. Z fałdów swego ubrania wyciągnął piaskową klepsydrę. Don Fernando rozpoczął: - A więc droga Emmo, możemy mówić teraz ze sobą przez trzy godziny. Murzyn nas nie rozumie i nikt nam nie będzie przeszkadzał. Musimy tylko pozorować lekcję. Dlatego od czasu do czasu wymienię jakiś wyraz w ich języku i będziesz go musiała powtórzyć. A teraz do rzeczy. Żyliście zatem przez osiemnaście lat na bezludnej wyspie? - Tak. Gdy nas na nią wysadzono, była bezludna i pusta. Udało nam się jednak ją zalesić. Cały nasz wysiłek szedł w tym kierunku, by zdobyć drewno na budowę łódki czy tratwy. - Ale co było przedtem? Emma zaczęła opowiadać. To, czego się dowiedział, przejęło hrabiego do głębi i wyjaśniło mu wiele spraw. Dopiero teraz uświadomił sobie w pełni, jakim łotrem był Cortejo, upewnił się, że Alfonso nie jest jego bratankiem, i wierzył, że to Mariano jest owym zamienionym chłopcem. Całą siłą woli opanowywał się, aby zachować całkowicie obojętną twarz. W pewnej chwili przerwał Emmie i powiedział kilka zdań w narzeczu sułtana. Wytłumaczywszy ich znaczenie, kazał dziewczynie nauczyć się tych wyrażeń na pamięć. Było to coś w rodzaju: "Jesteś wielkim władcą; jesteś rozkoszą kobiet; widok twój napełnia radością mą duszę; bądź litościwy, a pokocha cię me serce". Emma doszła w swej opowieści do chwili, w której wylądowali na wyspie. - Gdzie ona leży? - zapytał hrabia. - Nie mieliśmy pojęcia. Dopiero po upływie wielu lat udało się Sternauowi z obserwacji gwiazd i innych znaków, które nie są mi znane, ustalić, że jesteśmy na czterdziestym stopniu szerokości geograficznej, o jakieś sto dwadzieścia dwa stopnie na zachód od południka Ferro i o sto trzynaście stopni na południe od wyspy Stero, a do Wyspy Wielkanocnej - piętnaście stopni na południe i trzynaście na wschód i że moglibyśmy dotrzeć do niej, gdybyśmy mieli dosyć drewna do zbudowania tratwy. - Co za tragedia! Ratunek był tak blisko, a jednocześnie tak daleko! - A zresztą, gdybyśmy nawet mieli budulec, brakowało nam narzędzi do jego obróbki. Dopiero z biegiem czasu udało się tak wyostrzyć odłamki raf koralowych, że mogły zastępować siekiery i noże. Obcinaliśmy dolne gałęzie krzaków, które rosły na wyspie, i w ten sposób wyhodowaliśmy je na drzewa. - A jak się odżywialiście? - Najpierw korzeniami, owocami i jajami. Odkryliśmy również rodzaj muszli, których zawartość przypominała ostrygi. Później zaczęliśmy wyrabiać sieci i wędki, by łapać ryby. Nauczyliśmy się robić strzały i wiązać łuki, aby strzelać do ptactwa. Poznaliśmy na wyspie pewien rodzaj królików; stały się naszym przysmakiem. - Przysmakiem? Przypuszczam, że Landola nie zostawił wam krzesiwa. - Och, ogień zdobyliśmy bardzo szybko. Sternau zwiedził sporo krajów, których ludność krzesała go z dwóch kawałków drewna. - A jak było z ubraniem? - Zniszczyły się jeszcze na statku, odzież mężczyzn przegniła niemal zupełnie. Nauczyliśmy się więc wyprawiać i zszywać skórki królicze. Mieszkania mieliśmy bardzo prymitywne: lepianki z otworami zamiast okien. Kawalerowie jadali u małżeństw. - U małżeństw? Ach, rozumiem - uśmiechnął się po chwili. - Niedźwiedzie Serce wziął za żonę Karię, córkę Miksteków. Indianie zawierają małżeństwa bez żadnych ceremonii. A to drugie małżeństwo? Milczała przez chwilę. Gdyby hrabia mógł dojrzeć jej twarz pod welonem, zauważyłby, że się zaczerwieniła. - Ach, panie hrabio - odezwała się wreszcie. - Niechże pan uświadomi sobie nasze położenie! Byliśmy samotni i zdani tylko na siebie. A kochaliśmy się tak bardzo, ja i Antonio. Postanowiliśmy zostać mężem i żoną. Reszta towarzyszy niedoli aprobowała naszą decyzję. Wierzyliśmy, że gdy tylko odzyskamy wolność, ksiądz pobłogosławi nasz związek. Czy zobaczę jeszcze kiedyś mego Antonia i pozostałych przyjaciół? - Dlaczego więc ich opuściłaś? - To było okropne! Groza mnie przejmuje, gdy o tym myślę. Westchnęła głęboko, boleśnie. Choć okrywał ją welon i szeroka szata, don Fernando zauważył, że drży cała. - Opowiadaj, Emmo! - prosił. - Mimo że ci ciężko, mimo że wspomnienia cię przerażają, musisz mi wszystko wyznać. To, co sam przeżyłem, jest z pewnością nie mniej okropne. - Po wielu latach nasze drzewa wyrosły i zbudowaliśmy tratwę. Narzędzia, jak mówiłam, mieliśmy bardzo prymitywne, kosztowało to więc niemało trudu. Ale wreszcie tratwa była gotowa. Mogła pomieścić nas wszystkich i nasze zapasy. Zaopatrzyliśmy ją w ster, maszt i żagiel uszyty ze skórek króliczych. Postanowiliśmy przepłynąć na niej miejsce, które nawet w czasie pogody jest bardzo burzliwe. W nocy, poprzedzającej nasz wyjazd, zbudziło mnie jakieś wycie. Zaczęłam nasłuchiwać. Rozszalała się burza. Pomyślałam o zapasach, znajdujących się na tratwie, i postanowiłam zobaczyć, czy też jest dobrze przycumowana do brzegu. Ponieważ mężczyźni dużo w dzień pracowali i musieli odpocząć, nie zbudziłam ich, tylko sama poszłam na brzeg. Wzburzone fale miotały tratwą na wszystkie strony. Linę cumowniczą upletliśmy ze skórek króliczych. Mogła łatwo pęknąć, bo są one bardzo nietrwałe. Wewnątrz leżała jeszcze jedna lina, chciałam więc ją wydobyć i użyć jako drugą cumę. Ledwie stanęłam na tratwie, olbrzymia fala zerwała linę. Po chwili łódź była już na wzburzonym morzu. Upadłam i straciłam przytomność. Nie pamiętam, co się potem działo, nie pamiętam, w jaki sposób przepłynęłam rafy koralowe. - To łatwo wytłumaczyć