... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Witaj, Opiekunko Malice - powiedział w odpowiedni sposób i pochylił się w głębokim ukłonie. Dinin chciał, by jego wiadomości były niespodzianką, lecz uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, wszystko zdradzał. - Jarlaxle wrócił! - ucieszyła się Malice. Dinin odwrócił się do otwartych drzwi, a najemnik, czekający cierpliwie w korytarzu, wmaszerował do środka. Briza, wiecznie zdumiona niezwykłymi manierami łotra, potrząsnęła głową, gdy Jar-laxle przechodził obok niej. Niemal każdy mroczny elf w Menzoberranzan ubierał się w sposób konwencjonalny, w szaty ozdobione symbolami Pajęczej Królowej lub prostą zbroję kolczą, ukrytą pod fałdami magicznego i kamuflującego płaszcza piwafwi. Arogancki i obcesowy Jarlaxle nie stosował się do zbyt wielu zwyczajów mieszkańców Menzoberranzan. Z całą pewnością nie był normą społeczeństwa drowów i otwarcie, nic sobie z tego nie robiąc, nosił się ze swoją odrębnością. Nie miał na sobie płaszcza ani szaty, lecz lśniącą pelerynę, która ukazywała każdy kolor spektrum zarówno w blasku światła, jak i w podczerwieni widocznej dla czułych na światło oczu. Naturę magii peleryny można było tylko zgadywać, jednak ci, którzy byli najbliżej przywódcy najemników wskazywali, że istotnie była niezwykle wartościowa. Jarlaxle nosił również kamizelkę, wyciętą tak wysoko, że widać było jego szczupły i umięśniony żołądek. Na jednym oku miał opaskę, choć spostrzegawczy obserwatorzy wiedzieli, iż jest ona jedynie ozdobą, ponieważ Jarlaxle często przesuwał ją z jednego oka na drugie. - Moja droga Brizo - Jarlaxle powiedział przez ramię, zauważając pogardliwe zainteresowanie wysokiej kapłanki jego wyglądem. Obrócił się i ukłonił nisko, wymachując kapeluszem o szerokim rondzie - kolejne dziwactwo powiększone faktem, że było nadmiernie ozdobione ogromnymi piórami diatrymy, wielkiego ptaka z Podmroku - gdy się pochylał. Briza parsknęła i odwróciła wzrok od obniżającej się głowy najemnika. Elfy drowy uważały gęstą grzywę białych włosów za oznakę statusu, fryzura każdego była przycięta tak, by zdradzać rangę i przynależność do domu. Łotr Jarlaxle w ogóle nie miał włosów, zaś z punktu, w którym stała Briza, jego gładko ogolona głowa wyglądała jak kula onyksu. Jarlaxle zaśmiał się cicho, widząc trwającą dezaprobatę ze strony najstarszej córki Do'Urden i odwrócił się do Opiekunki Malice, przy każdym kroku dzwoniąc swą obfitą biżuterią i stukając błyszczącymi butami. Briza zauważyła również, że owe buty i biżuteria wydawały z siebie dźwięki tylko wtedy, gdy tego chciał najemnik. - Zrobione? - spytała Opiekunka Malice, zanim najemnik zdołał wypowiedzieć odpowiednie przywitanie. - Moja droga Opiekunko Malice - odpowiedział Jarlaxle ze zbolałym wyrazem twarzy, wiedząc, że w świetle swoich ważnych wiadomości nie może pozbyć się formalności. - Czy we mnie wątpisz? Jestem dotkliwie zraniony. Malice zeskoczyła ze swego tronu, zaciskając zwycięsko pięść. - Dipree Hun'ett nie żyje! - obwieściła. - Pierwsza szlachecka ofiara wojny! - Zapominasz o Masoju Hun'ett - zauważyła Briza - zabitym przez Drizzta dziesięć lat temu. I o Zaknafeinie Do'Urden - musiała dodać Briza, przeciwko własnemu osądowi - zabitego twoją własną ręką. - Zaknafein nie był szlachcicem z urodzenia - Malice uśmiechnęła się szyderczo do swojej impertynenckiej córki. Mimo to słowa Brizy zraniły Malice. Zdecydowała się poświęcić Zaknafeina zamiast Drizzta wbrew radom Brizy. Jarlaxle chrząknął, by zlikwidować narastające napięcie. Najemnik wiedział, że musi zakończyć swoje sprawy i opuścić Dom Do'Urden. Wiedział już - choć Do'Urden nie byli tego świadomi - że zbliżała się wyznaczona godzina. - Jest jeszcze kwestia mojej zapłaty - przypomniał Malice. - Dinin zajmie się tym - odpowiedziała Malice machając ręką i nie spuszczając wzroku ze złośliwych oczu swej córki. - Będę się zbierał - powiedział Jarlaxle, kiwając głową w stronę starszego chłopca. Zanim najemnik zdążył wykonać pierwszy krok do drzwi, wpadła do komnaty Yiema, druga córka Malice. Jej twarz, ogrzana widocznym podnieceniem, lśniła jasno w spektrum podczerwieni. - Niech to - wyszeptał pod nosem Jarlaxle. - Co się stało? - spytała Opiekunka Malice. - Dom Hun'ett! - krzyknęła Yierna. - Żołnierze na dziedzińcu! Zostaliśmy zaatakowani! * * * Na podwórzu, za kompleksem jaskiniowym, niemal pięciuset żołnierzy Domu Hun'ett - całe sto więcej niż według doniesień - przeszło tuż za błyskawicą przez adamantytowe bramy Domu Do'Urden. Trzystu pięćdziesięciu żołnierzy domostwa Do'Urden wylało się zza stalagmitów służących za ich koszary, by przyjąć atak. Postawione wobec przewagi liczebnej, lecz wyszkolone przez Zaknafeina, oddziały ustawiły się w odpowiednich formacjach obronnych, osłaniając swoich czarodziejów i kapłanki, by ci mogli rzucać czary. Cała kompania żołnierzy Hun'ett zaklętych czarem latania, spłynęła w dół skalnej ściany, która mieściła w sobie królewskie komnaty Domu Do'Urden