... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Powie- działam, że byłam u mojej przyjaciółki. Następnego dnia zadzwo- niła właśnie Joanna, która - niczego nieświadoma - wygadała się Zdzisławowi, że nie byłam u niej od tygodnia. Mąż spojrzał tylko na mnie dziwnie, ale nic nie powiedział. Potem zadzwonił ktoś „życzliwy”, ooo... tych nigdy nie brakuje, żeby powiedzieć Zdzi- sławowi o śmierci Wisi. To było w czwartek, a w niedzielę, wie- czorem, przyszli go aresztować. Słuchałem relacji Fabjańskiej z rosnącą uwagą. Nie rozumia- łem jeszcze kilka szczegółów, ale nagle cała sprawa zarysowała mi się z olśniewającą jasnością. 188 - Niech pani będzie dobrej myśli! Sądzę, że to jednak ja mam rację, a mąż po prostu kogoś osłania... - Ależ kogo? - przerwała mi porywczo. - Jedyna osoba ma ra- cję, a mąż po prostu kogoś osłania... - Ależ kogo? - przerwała mi porywczo. - Jedyna osoba na świe- cie, na której mu zależało, nie żyje. - Myli się pani! Nie tylko żyje, ale właśnie siedzi przede mną. - Co pan mówi?! - Dokładnie to, co chcę powiedzieć. Mąż przyznał się do winy tylko po to, żeby osłaniać panią. - Nie rozumiem?! - Ależ to proste. Słyszała pani jego rozmowę z Uhnalikiem. A więc wiedziała pani, gdzie i kiedy szukać Wisi. Tak? - Tak. - A może znała pani nawet teren „Panoramy”? - Oczywiście, poznałam Zdzisława, kiedy tam pracował. - I on o tym dobrze wiedział, proszę pamiętać. Ale, być może - tylko on... Idźmy dalej: na feralne popołudnie nie ma pani alibi. Wręcz przeciwnie - skłamała pani, powołując się niezręcznie na przyjaciółkę. I tylko on o tym wiedział. - To prawda - przytaknęła zdumiona Fabjańska. - I wreszcie motyw. Miała pani motyw i to lepszy niż mąż czy ktokolwiek inny, kogo można by podejrzewać o tę zbrodnię. Tym motywem była zazdrość i przemożna chęć usunięcia rywalki. Przy- zna pani, że moje rozumowanie jest logiczne? - Tak, tak, oczywiście - powiedziała zamyślona - ale to by zna- czyło... to musiałoby znaczyć, że... jemu na mnie zależy, że mnie kocha! - Czy tak trudno w to uwierzyć? - Nie, nie mogę w to uwierzyć, to zbyt piękne, to za dużo dla mnie... - Niech pani nie kończy - wciąż starałem się mądrze rozgrywać tę zawiłą partię. - Nie wierzy pani w jego uczucia, bo czuje się pani wobec niego winna. A ja zaczynam się domyślać dlaczego! - To niemożliwe - głos jej się łamał. - A jednak! 189 rozpłakała się, nagle i zupełnie niespodziewanie. Ale już było za późno - tę partię musiałem dograć do końca. - Czuje się pani winna, bowiem to pani jest autorką anonimu! - Nie, nie, nie! - A jednak. Nie widzę innego logicznego rozwiązania. Pani na- pisała ten anonim i to jest najlepszy dowód na pani niewinność. Zamiast zbrodni, o którą posądza panią mąż, wybrała pani szok, jakim musiało być dla niego więzienie. Wepchnęła go pani do więzienia, ale dzięki temu powrócił na ziemię. Zrozumiał, co jest dla niego naprawdę ważne. Najlepszym dowodem na to jest wła- śnie owo rozpaczliwe przyznanie się do niepopełnionej zbrodni. Ta ofiara złożona pani! Cóż, przyznała, że - zgodnie z moim przypuszczeniem - była autorką anonimu, zgodziła się przystać na ryzykowny plan, który jej przedstawiłem. Odzyskała nadzieję, energię, nawet urodę. Uwierzyła w to, czego ja byłem już pewien - w rychły powrót męża. Gdy wychodziłem z jej mieszkania wszystkie okna Zaspy triumfalnym rykiem radioodbiorników obwieszczały południe. Poczułem przypływ dziwnego, radosnego uczucia - byłem niemal szczęśliwy. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie udało mi się zdziałać tak wiele przed południem, tą świętą porą zasłużonego obiadu. Poczułem, że i ja mam ochotę na obfity obiad. Ale przecież po- został jeszcze mój ryzykowny plan - pomysł, który dopiero trzeba było zrealizować. Odłożyłem na przyszłość zaspokojenie gastro- nomicznych apetytów. Pojechałem do „Victusa”, wielkiego sam-u na Zaspie, zrobiłem zakupy i wróciłem do domu. Nikt na mnie nie czekał, nikt nie zostawił mi w drzwiach kartki, nikt nie napisał do mnie listu. Nie szkodzi, pomyślałem, teraz już nie szkodzi. Wykręciłem numer komendy na Okopowej. Leszczuk był, choć musiałem długo cze- kać, nim podszedł do aparatu. Tym razem poszło mi trudniej niż poprzednio, ale w końcu zgodził się mnie odwiedzić. Miał przyjść o trzeciej, więc zostało jeszcze sporo czasu. Załatwiłem jeszcze jeden, ważny telefon.¤ Spokój nagrzanego słońcem mieszkania rozleniwił mnie i ukoił. Postanowiłem już nigdzie nie wychodzić, zaspokoiłem głód jajecz- 190 nicą i siadłem przy biurku. Zrobiłem kilka notatek, ułożyłem plan rozmowy z Leszczukiem, wreszcie wróciłem myślą do wydarzeń ostatniego dnia, opowieści Artura o pogrzebie Wisi i zagadki foto- grafii, które Janek oddał dziennikarzowi. Nie ma sensu tego prze- ciągać - pomyślałem - trzeba Artura wprost o wszystko spytać. Będę zmuszony przyznać się, że wcale nie siedziałem cicho w domu, jak tego ode mnie wymagał, ale cóż - i tak trzeba o tym powiedzieć i to szybko - w końcu zaangażował swój czas i energię w moje i tylko moje sprawy