... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wspomnienia wracały jak starzy znajomi z przechadzki. Wszystko było znajome: wielki stary poczerniały piec z żelazną płytą — relikt przeszłości, który zdecydowaliśmy się zachować, okrągły sosnowy stół pokryty rozmyślnie wydrapanymi inicjałami, kółeczkami, krzyżykami, napisami KOCHAM CIĘ, WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO i wszelkimi innymi, jakie uznaliśmy za godne zachowania dla potomności, antyczny zegar, który zawsze informował nas, że jest wpół do czwartej, ale czynił to w skończenie elegancki sposób, niebiesko — żółta waza na parapecie, wyglądająca, jak gdyby powstała z układanki (rezultat moich troskliwych prac konserwatorskich po tym, jak Polly strąciła ją na podłogę, tłumacząc się później, że „ona tylko przechodziła obok”). W kuchni, oczywiście, znajdowały się też nowe sprzęty, ale uważałem je tu za obce wtręty. Westchnąłem, gotów znów zalać się łzami, gdy z nostalgii wyrwała mnie dłoń Carol, chwytająca za obrożę. — Zobaczymy, czyj jesteś — powiedziała Carol, obracając blaszkę z imieniem. — Fuks? Tak się nazywasz? Polly przyłożyła dłoń do ust i zachichotała szczebiotliwie. — Nie ma adresu. Nikt cię nie chce, co? — spytała Carol, kręcąc głową. Przytaknąłem. — Możemy go zatrzymać? — spytała Polly z podnieceniem. — Nie — odpowiedziała zdecydowanie Carol. — Zabierzemy go jutro na posterunek i sprawdzimy, czy nikt nie zgłosił jego zaginięcia. — Ale zatrzymamy go, jeśli nikt nie będzie go chciał? — Nie wiem, będziemy musiały spytać wujka Rega. „Wujek Reg? A któż to taki?”, pomyślałem. Polly na razie to wystarczyło. Zaczęła przegarniać palcami sierść na moim grzbiecie. — Możemy nakarmić Fuksa, mamo? Na pewno jest bardzo głodny. — No dobrze, zobaczę, co mamy dla niego. „Proszę, Carol, nie mów o mnie w trzeciej osobie. Mów mi Fuks, nawet Horacy, ale nie tak.” Carol podeszła do lodówki, której tu kiedyś nie było, i zajrzała do środka. — Na pewno masz ochotę na nogę jagnięcia lub soczysty stek, co, Fuks? Pokiwałem głową, oblizując się, Carol jednak zamknęła lodówkę i powiedziała do Polly: — Pobiegnij do sklepu, kup mu puszkę pokarmu dla psów. To mu powinno z powodzeniem wystarczyć do jutra. — Mogę zabrać Fuksa ze sobą, mamo? — Poiły podskoczyła z radością, ucieszona perspektywą wyprawy. Udzieliła mi się jej radość. — Dobrze, ale pilnuj, żeby nie wbiegł na jezdnię. Ruszyliśmy więc, córka i ja, dziewczynka i pies, drogą, która dochodziła do ulicy prowadzącej ku jedynemu sklepowi w wiosce. Po drodze się bawiliśmy; zapomniałem nawet na kilka chwil, że jestem ojcem Polly — stałem się jej towarzyszem zabawy. Trzymałem się blisko jej stóp, co jakiś czas podskakując, by chwycić zębami za sweterek. Gdy się potknęła i upadła, polizałem jej twarz. Usiłowałem też wylizać jej otarte kolana, ale odepchnęła mnie i pomachała przed nosem ostrzegawczo podniesionym palcem. Kiedy kupowała mi jedzenie w sklepie, zachowywałem się przykładnie, nie dając się skusić stercie łatwych do sięgnięcia chrupek „wielosmakowych”. Wróciliśmy biegiem. Pozwoliłem jej wyprzedzać się przez większość drogi, a gdy dotarła do bramy, ukryłem się za drzewem. Polly rozejrzała się zaskoczona i zawołała mnie po imieniu. Zagrzebałem się w wysoką trawę pod pniem i nie wychodziłem. Usłyszałem kroki kierujące się z powrotem drogą i gdy znalazły się koło mojej kryjówki, zerwałem się, okrążyłem drzewo i pognałem do bramy. Polly rzuciła się za mną w pościg, ale nie miała szans w tej gonitwie. Rozchichotana i zdyszana, dopadła mnie wreszcie, zarzuciła mi ręce na szyję i uścisnęła mocno. Weszliśmy do domu — mojego domu. Polly opowiedziała Carol o wszystkim, co się zdarzyło. Pół puszki pokarmu znalazło się na talerzu na podłodze przede mną oraz miska pełna wody. Dorwałem się do jedzenia i sprzątnąłem wszystko. Później poprosiłem o dokładkę. I otrzymałem. Wszystko było cacy. Byłem w domu ze swoją rodziną. Miałem pełen brzuch i nadzieję w sercu. Zamierzałem znaleźć sposób poinformowania ich, kim byłem, a gdyby mi się nie powiodło... cóż, czy rzeczywiście miało to takie znaczenie? Wystarczy, że byłem z nimi i mogłem je chronić przed tajemniczym intruzem. Moja prawdziwa tożsamość nie była najistotniejsza. Nie martwiłem się mającą nastąpić wizytą na posterunku, bo wiedziałem, że nikt się po mnie nie zgłosi. Byłem pewny, że uda mi się wkraść w łaski żony na tyle, by zdecydowała się mnie zatrzymać. Tak — wszystko było cacy. Niestety, sprawy zwykły się zawsze obracać przeciwko mnie, kiedy wydawało się, że wszystko jest jak najbardziej cacy. . .... Zaczęła się pierwsza noc w domu, który był znów moim domem (taką miałem nadzieje). Polly powędrowała do łóżka na górę. Carol siedziała na sofie z podwiniętymi nogami i oglądała telewizję. Leżałem koło niej rozciągnięty na podłodze, nie spuszczając z niej oka. Od czasu do czasu Carol spoglądała na mnie; uśmiechałem się do niej, wzdychając głęboko z ukontentowania. Kilkakrotnie próbowałem jej powiedzieć, kim jestem, lecz najwidoczniej tego nie rozumiała. Kazała mi jedynie przestać szczerzyć zębiska