... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Z pewnością zjawi się pani Chatterway, broniąca do ostatka swego postępowego poglądu, że młodociani bandyci są wrażliwymi istotami ludzkimi i wystarczy okazać im odrobinę zrozumienia, a przestaną bić staruszki po głowie. Prawicę reprezentować będzie radny Blighte-Smythe, który, gdyby to od niego zależało, przywróciłby karę śmierci za kłusownictwo i prawdopodobnie wprowadził chłostę dla bezrobotnych. Pomiędzy tymi biegunami znajdą się: dyrektor, nienawidzący wszystkich i wszystkiego, co zakłóca jego niespieszny tryb życia, główny inspektor szkolny, nienawidzący dyrektora, i wreszcie pan Squidley, miejscowy przedsiębiorca budowlany, dla którego Przedmioty Ogólno- kształcące są przekleństwem i cholernym zbijaniem bąków, podczas gdy te małe nicponie powinny spędzać dzień pracowicie na wnoszeniu kozłów z cegłami po drabinach. W sumie perspektywa stawienia czoła radzie rysowała się ponuro. Będzie musiał postępować taktownie. Najpierw jednak sprawa Bilgera. Wykładowca pojawił się po dziesięciu minutach i wszedł do gabinetu bez pukania. — No? — zapytał, siadając, i obrzucił Wilta gniewnym spojrzeniem. — Pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli utniemy sobie tę pogawędkę na osobności — zaczął Wilt. — Chcę się tylko dowiedzieć czegoś więcej o nakręconym przez pana filmie z krokodylem. Muszę przyznać, że pańska przedsiębiorczość zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Gdyby wszyscy wykładowcy z Sekcji Przedmiotów Ogólnokształcących, korzystając ze sprzętu, jakim dysponujemy dzięki uprzejmości naszych władz, osiągali takie wyniki... Zawiesił głos, by zdanie zabrzmiało pochlebnie. Wrogość Bilgera stopniała. 33 — Klasa robotnicza będzie w stanie zrozumieć, w jaki sposób.;! jest manipulowana przez środki masowego przekazu, tylko wów- •, czas, gdy umożliwi się jej samodzielne kręcenie filmów. Ja to właśnie robię. — Rzeczywiście — stwierdził Wilt. — I umożliwienie sfilmowania tego, jak ktoś dupczy krokodyla, pomoże klasie robotniczej rozwinąć proletariacką świadomość, transcendentą w stosunku do fałszywych wartości wpajanych jej przez kapitalistyczną hierarchię? — Tak jest, człowieku! — zawołał entuzjastycznie Bilger. — ' Pieprzenie symbolizuje wyzysk. — Można by rzec: burżuazja gwałcąca swe proletariackie su- j mienie. — Pan to powiedział — odparł Bilger, chwytając przynętę. Wilt popatrzył na niego oszołomiony. ' — Aż którą klasą przeprowadził pan te... hmm... zajęcia terenowe? — Z drugą ślusarsko-tokarską. Znaleźliśmy odpowiedni obiekt na Nott Road i... — Na Nott Road? — powtórzył Wilt, usiłując umiejscowić w pejzażu znanej mu ulicy łagodne i przypuszczalnie homoseksual-ne krokodyle. — Był to także rodzaj teatru ulicznego — ciągnął Bilger, zapaliwszy się do tematu. — Połowa tamtejszych mieszkańców również potrzebuje wyzwolenia. — Nie wątpię, ale do głowy by mi nie przyszło, że zachęcanie do pieprzenia się z krokodylami można nazwać akcją wyzwoleńczą. Sądzę, że jako przykład walki klas... — Chwileczkę — wtrącił Bilger. — Myślałem, że widział pan ten film. — Niezupełnie. Dotarły do mnie jednak słuchy o jego kontrowersyjnej treści. Ktoś stwierdził, że to prawie Bunuel. — Naprawdę? No więc wzięliśmy tego mechanicznego krokodyla, wie pan, jednego z tych, do których dzieciaki wrzucają pensy, żeby się przejechać... — Mechanicznego? Chce pan powiedzieć, że to nie był prawdziwy krokodyl? 34 — Oczywiście, do cholery, że nie. Kto byłby tak kopnięty, żeby ujeżdżać prawdziwego pieprzonego gada! Ryzykowałby pogryzienie. — Ryzykowałby? — zdziwił się Wilt. — Sądzę, że w kontakcie z każdym szanującym się krokodylem prawdopodobieństwo... Mniejsza o to, proszę mówić dalej. — Więc jeden z chłopaków wsiadł na tę plastikową zabawkę i sfilmowaliśmy, jak to robi. — Co robi? Postawmy sprawę jasno. Czy ma pan na myśli dupczenie? — Coś w tym rodzaju — odrzekł Bilger. — Nie wyjął kutasa na wierzch ani nic z tych rzeczy. Nie miałby go gdzie włożyć. Nie, on tylko pozorował dupczenie. W ten sposób symbolicznie pieprzył całą relbrmistyczną opiekuńczość państwową systemu kapitalistycznego. — Pod postacią mechanicznego krokodyla? — zapytał Wilt i przechyliwszy się na krześle do tyłu, zaczął się po raz kolejny zastanawiać, jak to możliwe, aby taki facet jak Bilger, podobno inteligentny, po studiach uniwersyteckich i z dyplomem, nadal wierzył, że świat byłby lepszy, gdy całą klasę średnią postawiono pod murem i rozstrzelano. Wyglądało na to, że przeszłość nikogo niczego nie nauczyła. Więc pana Bilgera Cholernego nauczy czegoś teraźniejszość. Wilt oparł się na łokciach. — Wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze — powiedział. — Najwyraźniej uważa pan, że do pańskich obowiązków jako wykładowcy w Sekcji Przedmiotów Ogólnokształcących należy zapoznawanie praktykantów z marksistowsko-leninowsko-maoistycznym krokody-lizmem i każdym innym -izmem, jaki przyjdzie panu do głowy? Wrogość Bilgera powróciła. — To wolny kraj i mam prawo wyrażać swoje osobiste poglądy. Nic może mi pan w tym przeszkodzić. Słysząc te wspaniałe sprzeczności, Wilt się uśmiechnął. — A czy próbuję? — zapytał niewinnie. — Pewnie mi pan nie wierzy, ale jestem gotów udostępnić panu trybunę, z której będzie pan mógł je przedstawić w całej okazałości. — Prędzej mi kaktus wyrośnie — odparł Bilger. — A tak, towarzyszu Bilger, zaufajcie mi. O szóstej zbiera się Rada Szkolna. Główny inspektor, dyrektor, radny Blighte-Smythe... 35 — To miiitarystyczne zero? Co on wie o problemach edukacji? Myśli, że jak dali mu na wojnie krzyż, to wolno mu deptać klasę robotniczą. — Co, biorąc pod uwagę fakt, że nie ma jednej nogi, nie przemawia raczej na korzyść pańskiej opinii o proletariacie, prawda? — odrzekł Will, wyraźnie się rozkręcając. — Najpierw wychwala pan klasę robotniczą za inteligencję i solidarność, potem stwierdza, że jej świadomość kształtują reklamy mydła w telewizji i jest tak tępa, że trzeba ją mocno upolitycznić, a teraz mówi mi pan, że człowiek, który stracił nogę, może po robotnikach deptać. Słuchając pana, odnoszę wrażenie, że to banda półgłówków. — Niczego takiego nie powiedziałem — zaprotestował Bilger. — Nie, ale wygląda na to, że takie stanowisko pan zajmuje, i jeśli chce się pan wypowiedzieć na ten temat pełniej, może pan to zrobić o szóstej na posiedzeniu rady. Jestem pewien, że ta sprawa bardzo jej członków zainteresuje. — Nie stanę przed żadną pieprzoną radą. Znam swoje prawa i... — ...to wolny kraj, jak mi pan wciąż powtarza. Jeszcze jedna wspaniała sprzeczność, a zważywszy na to, że kraj ten pozwala panu nakłaniać młodocianych praktykantów do pozorowania rżnięcia mechanicznych krokodyli, moim zdaniem trafniejszy byłby termin „kraj wolnopieprzycieli". Czasami żałuję, że nie mieszkamy w Rosji. — Tam by wiedzieli, co zrobić z takim gościem jak pan — stwierdził Bilger. — Jest pan reformistyczną, dewiacjonistyczną świnią. — W pańskich ustach słowo „dewiacjonistyczny" brzmi cudownie! — krzyknął Wilt