... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Obserwował żałosne zmagania drobnych białkowców. Imperium, Rebelia... Już niebawem nie zostanie po nich innego śladu prócz drobnej wzmianki w plikach historycznych. Czas rewolucji nadciągał nieubłaganie wraz z coraz bliższym terminem ukończenia Gwiazdy Śmierci. Białkowcy dwoili się i troili szykując narzędzie własnej zguby. IG uznał, że to dość zabawne. Przez miriady sensorów śledził nieustannie ich poczynania. Na pokładach Gwiazdy Śmierci prace postępowały w takim tempie, że zrezygnowano z wszelkich zasad bezpieczeństwa. Zaczęła też szwankować koordynacja działań współpracujących ze sobą zespołów. W jednym z wielkich magazynów z częściami zamiennymi doszło w końcu do tragicznej w skutkach awarii ciężkiego dźwigu. Ważąca wiele ton skrzynia runęła na pokład, prosto na jednego z mechanicznych androidów, który przyleciał razem z IG-88. Zmiażdżyła mu obie nogi i rozpadła się, rozrzucając wkoło masę grzechoczących części. Pierwszym poważnym błędem androida było to, że nie krzyknął z bólu, jak zrobiłby to nawet najlepiej wyszkolony ludzki żołnierz. Szybko usunięto awarię dźwigu i odciągnięto gubiącą wciąż zawartość skrzynię na bok, żeby pomóc rannemu. Uszkodzony android wsparł się na rękach i usiadł. Spróbował od pełznąć pod ścianę, ale nie miał szansy ukryć się przed wzrokiem postronnych. Wszyscy widzieli wyglądające spod zmiażdżonego pancerza resztki serwomotorów i hydraulicznych siłowników. - Ejże, to android! - krzyknął któryś ze zmianowych, blednąc ze zgrozy. - Ten szturmowiec to android! Szczęśliwie układ autodestrukcji zadziałał jak należy, niszcząc w eksplozji nie tylko wszystkie dowody, ale przy okazji usuwając niepożądanych świadków. IG-88 patrzył na to wszystko za pośrednictwem kamer podłączonych do monitorów w prywatnym gabinecie Moffa. Jerjerrod śledził z niedowierzaniem przebieg wypadków, a na jego twarzy malowała się złość, ale i coś na kształt żalu. W końcu przełknął ciężko ślinę i uspokoił się, ale gdy się odezwał, głos dalej mu drżał. - Jakim cudem dźwig mógł eksplodować? Jak jeden wypadek mógł pociągnąć za sobą utratę obsady całej zmiany? - spytał i wciągnął głęboko powietrze. Jego adiutant nie odpowiedział; stał wyprostowany, jakby w nadziei, że regulaminowym milczeniem zyska wyba- czenie za dostarczenie tak fatalnych nowin. Jerjerrod spojrzał na terminarz prac. Jeszcze jedna strata, kolejne opóźnienie, a terminu nie da się przesunąć... Gdy Imperator Palpatine przybył w końcu na pokład nowej Gwiazdy Śmierci, jego otulonej w czarny płaszcz, pająkopodobnej postaci towarzyszyły całe zastępy gwardzistów w czerwonych pancerzach, kilka liniowych oddziałów szturmowców i mnóstwo uśmiechających się fałszywie, zakapturzonych doradców. Otaczała go aura szacunku i strachu, na którą na pewno nie zasłużył. Żaden człowiek nie zasługuje na aż tyle. IG czerpał szczególną przyjemność ze skrytego obserwowania tego godnego pogardy pokurcza, który miał się za niezwyciężonego. Wszyscy traktowali go, jakby był najważniejszy, co mocno śmieszyło IG. W końcu zjawiła się także imperialna flota, by czekać w zasadzce na atak rebeliantów. IG śledził wszystkie przygotowania Imperatora, który głowił się, jak przechytrzyć wroga, jak go podejść. Palpatine miał się za tak inteligentnego i przebiegłego, że IG poczuł się zmuszony przytrzeć mu trochę nosa. Imperator spędzał najwięcej czasu w swoim zaciemnionym obserwatorium o przezroczystych ścianach. Całe godziny siedział na obrotowym tronie i wpatrywał się w czerń kosmosu. Czasem tylko wstawał, by sprawdzić tempo relokacji oddziałów czy porozmawiać z Darthem Vaderem. Zawsze towarzyszyli mu przy tym gwardziści, którzy potrafili chodzić tak cicho i dyskretnie, że mogliby być androidami. Podczas jednej z takich przechadzek, gdy Imperator zbliżył się do przesuwanych drzwi wiodących do szybu turbowindy, IG dla czystej rozrywki zatrzasnął mu je przed nosem. Imperator zamrugał żółtymi oczami i cofnął o krok. Skonsternowany usiłował otworzyć je, nacis- kając odpowiedni guzik. Potem, ku zdumieniu IG, spróbował przesunąć płyty drzwi z pomocą jakiejś całkiem nieznanej, niedefiniowalnej siły. Była na tyle skuteczna, że IG musiał zwiększyć ciśnienie w przewodach hydraulicznych. Gwardziści wyczuli, że coś jest nie tak i spróbowali pomóc. IG świetnie się bawił patrząc, jak wielki Imperator i jego obstawa nie potrafią uporać się z czymś tak prostym, jak otwarcie drzwi. W końcu android dał spokój i drzwi stanęły otworem. Białkowcy rozejrzeli się wokół zdziwieni. Palpatine uniósł wzrok do sufitu, jakby próbował coś wyczuć, ale nie zrozumiał, co właściwie się zdarzyło. Żaden z nich nigdy tego nie pojmie, aż będzie za późno. Gdy zaczął się wreszcie tak wyczekiwany atak Rebeliantów i niespodziewana szarża wyznaczonego oddziału wyłączyła stację zasilającą tarczę Gwiazdy Śmierci, IG nie wtrącał się. Metaforycznie można powiedzieć, że usiadł sobie wygodnie, by obejrzeć widowisko. Rebeliancka flota była rozpaczliwie nieliczna, szczególnie w zestawieniu z liczbą obecnych w okolicy imperialnych niszczycieli, z majestatycznym “Egzekutorem” włącznie. IG wciąż podziwiał piękną sylwetkę pancernika, chociaż teraz nawet on był niczym w zestawieniu z możliwościami wcielonego w Gwiazdę Śmierci androida. Manewry flot były łatwe do przewidzenia, a taktyka atakujących białkowców wręcz żenująca. Rebelianci nie mieli żadnych szans na zwycięstwo. Imperator przypuszczał, że największym ciosem dla buntowników będzie odkrycie, że superlaser stacji został już uruchomiony. IG nie miał nic przeciwko temu, żeby go użyć, chociaż cały ten atak nie obchodził go więcej niż chmura brzęczących komarów. Miał przecież coś ważniejszego do zrobienia, inne plany go pochłaniały. To prawda, bitwa mogła spowodować opóźnienie ich realizacji odciągając ekipy budowlane od pracy. Gdy jednak wszystko będzie już gotowe, nadejdzie dzień przekazania galaktyki we władzę androidów. Bitwa wrzała, tymczasem Imperator zamknął się w obserwatorium z Vaderem i innym jeszcze, obcym białkowcem i zajął się jakimiś całkiem prywatnymi sprawami