... masz przeĹźywaÄ Ĺźycie, a nie je opisywaÄ.
Spektatorzy chóralnym miechem zareagowali na przedni - czy może raczej tylny - żart. Nie miała się jedynie Ciri, cały czas bacznie obserwujšca stwora, który podrażniony hałasem zwijał się, tłukł o pręty klatki i kšsał je, nadaremnie usiłujšc rozwinšć w ciasnocie pokaleczone błony skrzydeł. - Jaje, przez takiego koguta ulężone - cišgnšł dziobaty - musi sto i jeden jadowitych wężów wysiedzieć! A gdy się z jaja wykluje bazyliszek... - To nie jest bazyliszek - stwierdziła Ciri, gryzšc bergamotkę. Dziobaty spojrzał na niš koso. - ...gdy się bazyliszek wykluje, powiadam - kontynuował - tegdy wszystkie węże z gniazda wyżre, ich truciznę chłonšc, ale szkody nijakiej od tego nie zaznaje. Sam za jadem się tak nadmie, że nie tylko zębem zabić zdoła, nie dotykiem nawet, ale dechem samym! A gdy konny rycerz wemie i dzidš bazyliszka przebodzie, to trucizna po drzewcu w wierch uderzy, zarazem jedca i konia na miejscu ubije! - To jest nieprawdziwa nieprawda - powiedziała głono Ciri, wypluwajšc pestkę. - Prawda najprawdziwsza! - zaprotestował dziobaty. Ubije, konia i jedca ubije! - Akurat! - Cichej, panieneczko! - krzyknęła przekupka z pieskiem. - Nie przeszkadzaj! Chcemy się podziwować i posłuchać! - Ciri, przestań - szepnšł Fabio, tršcajšc jš w bok. Ciri fuknęła na niego, sięgajšc do koszyczka po kolejnš gruszkę. - Przed bazyliszkiem - dziobaty podniósł głos we wzmagajšcym się wród spektatorów szumie - każdy zwierz w te pędy zmyka, gdy tylko jego syk posłyszy. Każdy zwierz, nawet smok, co ja mówię, kokodryl nawet, a kokodryl niemożebnie jest straszny, kto go widział, ten wie. Jedno tylko jedyne zwierzę nie lęka się bazyliszka, a jest to kuna. Kuna, gdy potwora na pustyni zoczy, to do lasa czem prędzej bieży, tam jej tylko znane ziele wyszukuje i zjada. Wtedy jad bazyliszka już kunie niestraszny i zagryć go może wnet na mierć... Ciri parsknęła miechem i zaimitowała wargami przecišgły, nader nieprzystojny odgłos. - Hej, mšdralo! - nie wytrzymał dziobaty. - Jeli ci co nie w smak, to wynocha! Nie ma musu słuchać ni na bazyliszka patrzeć! - To nie jest żaden bazyliszek. - Tak? A co to jest, pani przemšdrzalska? - Wiwerna - stwierdziła Ciri, odrzucajšc ogonek gruszki i oblizujšc palce. - Zwyczajna wiwerna. Młoda, nieduża, zagłodzona i brudna. Ale wiwerna, i tyle. W Starszej Mowie: wyvern. - O, patrzajta! - wrzasnšł dziobaty. - Jaka to umna i uczona nam się trafiła! Zawrzyj gębusię, bo jak cię... - Hola - odezwał się jasnowłosy młodzik w aksamitnym berecie i pozbawionym herbu wamsie giermka, trzymajšcy pod ramię delikatnš i bladziutkš dziewczynę w sukience koloru moreli. - Wolnego, moci zwierzołapie! Nie grocie szlachciance, bym was snadnie mym mieczem nie skarcił. A nadto co mi tu oszustwem pachnie! - Jakie oszustwo, młody panie rycerzu? - zachłysnšł się dziobaty. - Łże ta smar... Chciałem rzec, myli się ta szlachetnie urodzona panna! To jest bazyliszek! - To jest wiwerna - powtórzyła Ciri. - Jaka tam werna! Bazyliszek! Spójrzcie jeno, jaki srogi, jak syczy, jak klatkę kšsa! Jakie ma zębiska! Zębiska, powiadam, majak... - Jak wiwerna - wykrzywiła się Ciri. - Jeli wszystkie rozumy pojadła - dziobaty utkwił w niej spojrzenie, którego nie powstydziłby się autentyczny bazyliszek - to zbliż się! Podejd, by na ciebie dechnšł! Wraz wszyscy zobaczš, jak się wykopyrtniesz, od jadu pomiawszy! No, podejd! - Proszę bardzo - Ciri wyszarpnęła rękę z ucisku Fabia i postšpiła krok do przodu. - Nie zezwolę na to! - krzyknšł jasnowłosy giermek, porzucajšc swš morelowš towarzyszkę i zagradzajšc Ciri drogę. - Nie może to być! Nazbyt się narażasz, miła damo. Ciri, której jeszcze nikt tak nie tytułował, pokraniała lekko, spojrzała na młodzika i zatrzepotała rzęsami w sposób po wielekroć wypróbowany na pisarczyku Jarre. - Nie ma żadnego ryzyka, szlachetny rycerzu - umiechnęła się uwodzicielsko, wbrew przestrogom Yennefer, która nader często przypominała jej przypowiastkę o głupim i serze. - Nic mi się nie stanie. Ten niby jadowity oddech to blaga. - Chciałbym jednak - młodzik położył dłoń na rękojeci miecza - być obok ciebie. Ku ochronie i obronie... Czy pozwolisz? - Pozwolę - Ciri nie wiedziała, dlaczego wyraz wciekłoci na twarzy morelowej panny sprawia jej tak wielkš przyjemnoć. - To ja jš chronię i bronię! - Fabio zadarł głowę i spojrzał na giermka wyzywajšco. - I też z niš idę! - Panowie - Ciri napuszyła się i uniosła nos. - Więcej godnoci. Nie pchajcie się. Dla wszystkich wystarczy. Piercień widzów zafalował i zamruczał, gdy miało zbliżyła się do klatki, czujšc niemal oddechy obu chłopców na karku. Wiwerna zasyczała wciekle i zaszamotała się, w nozdrza uderzył gadzi odór. Fabio sapnšł głono, ale Ciri nie cofnęła się. Podeszła jeszcze bliżej i wycišgnęła rękę, prawie dotykajšc klatki. Potwór runšł na pręty, orzšc je zębami. Tłum znowu zafalował, kto wrzasnšł. - No i co? - Ciri obróciła się, bioršc dumnie pod boki. - Umarłam? Otruł mnie ten niby jadowity potwór? Taki z niego bazyliszek, jak ze mnie... Urwała, widzšc nagłš bladoć pokrywajšcš twarze giermka i Fabia