... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Rozdział dwudziesty czwarty SOBOTA, 2 8 GRUDNIA 194 0 ROKU 11.00 CZASU GREENWICH Morris Black szedł East Finchley Road. Wreszcie przystanął przy wysokiej drewnianej bramie Stag Motor Garage. Inspektorowi wydawało się, że w ciągu kilku krótkich dni cały świat się odmienił, przynajmniej jego świat. W ramionach Katherine pozbył się ciężaru potwornego smutku. Teraz natomiast opanowała go spokojna radość. Zmysł znowu działał. Coś podobnego, pomyślał Black, musi przeżywać aktor wygłaszający monolog w kulminacyjnym momencie przedstawienia. Pozostawało już tylko wypowiedzieć ostatnie słowa, aby dojść do finału dramatu. Zawsze istniała możliwość, że się pomylił co do Gurneya, ale podczas wcześniejszego spotkania z tym człowiekiem inspektor wyczuł w nim nutę fałszu. Natomiast fakt, że garaż na Finchley Road, podobnie jak skrzynka pocztowa Wilke-sa, znajdował się w Hempstead, stanowił tylko dodatkowy powód odwiedzin. Black otworzył małą furtkę w bramie i przez zagracone podwórko skierował się w stronę warsztatu. Pies Sam wybiegł gościowi na spotkanie, warcząc groźnie, ale tym razem Black zignorował go i wszedł do warsztatu. Hispano suiza została zastąpiona przez wytwornego wolesley'a z pogruchotaną maską. Gurney w zaplamionym kombinezonie stał przy stole, w kantorku. Na odgłos kroków odwrócił się. Przez chwilę patrzył na przybysza pustym wzrokiem, a potem wytarł ręce kawałkiem szmaty i podszedł bliżej. - Inspektor Black, nieprawdaż? - Denerwował się, było to doskonale widać. Zbyt skwapliwie wyciągnął dłoń, jego głos brzmiał fałszywą serdecznością. - Zgadza się. - Nie sądziłem, że jeszcze pana zobaczę. - Jestem pewien, że nie - odpowiedział Black celowo obojętnym tonem. - Nadal prowadzi pan dochodzenie? - Szybki uśmiech przypominał raczej grymas. 271 Black nie miał zamiaru tracić czasu na towarzyskie rozmówki. - Znał go pan, prawda? - Talbota? Już panu mówiłem. - Gurney nadal wycierał ręce w szmatę. -Zajmowałem się jego samochodem. - Nie chodzi o Talbota. - Obawiam się, że nie rozumiem. - Miałem na myśli człowieka, z którym chłopak wtedy odjechał. Powiedział pan, że mężczyzna ten zapewne skorzystał z pociągu, bo potem on i Talbot wyruszyli razem fordem. - Zupełnie nie wiem, o czym pan mówi. - Ależ wie pan, panie Gurney, wie pan doskonale, cholernie doskonale. -Black porzucił wszelkie pozory uprzejmości. Strzelał na ślepo w ciemnościach, więc jedyny sposób, aby Gurney się złamał polegał na zastraszeniu. Zdenerwowany gospodarz cofnął się o krok. - Robi się pan nieprzyjemny, panie Black. - Raczej "inspektorze Black". A staję się nieprzyjemny, kiedy ktoś usiłuje mnie okłamywać. - Wydaje mi się, że powinien pan wyjść - odpowiedział sztywno Gurney. Sam zawarczał u stóp swego pana. - Nie wyjdę, dopóki nie otrzymam odpowiedzi na pewne pytania. - Black rzucił okiem na psa. - Jeżeli podejdzie bliżej, to tak go kopnę w tyłek, że mu wyleci uszami. Zrozumiał pan, panie Gurney? - Tak. - Gospodarz strzelił palcami i pies cofnął się. - Teraz opowie mi pan o Talbocie. - Przekazałem panu już wszystko, co wiedziałem. David Talbot był moim klientem, i tyle. - A ja sądzę, że był dla pana kimś więcej. Rozmawialiście, opowiadaliście sobie nawzajem o swoim życiu, grywaliście w szachy. Skłamał pan, Gurney. - Chyba nie podoba mi się pański ton, inspektorze Black. - W głosie mężczyzny zabrzmiał wyraźny oksfordzki akcent z naleciałościami z Eton. Ostry, nosowy ton ustosunkowanych i bogatych. - Nie zawracaj sobie głowy odgrywaniem dumnego lorda. Na mnie to po prostu nie robi wrażenia, stary. - Za plecami Gurneya, na biurku Black dostrzegł fotografię w ramkach. Kolejny strzał w ciemność, ale już nie na oślep. - Skłamał mi pan też o żonie i dzieciach. - Brutalnie odepchnął przesłuchiwanego i podniósł zdjęcie. Gurney rzucił się za inspektorem. - Ja... - zaczął, ale nie skończył. - Nie wyjechali na „Arandora Star", prawda, Gurney? - Krew odpłynęła z twarzy mężczyzny i Black widział, jak pracująmu mięśnie szczęki. Ciągnął więc dalej, drążąc właśnie odkryte pęknięcie w murze. - Sprawdziłem to. „Arandora Star" nie miała na pokładzie zwykłych pasażerów. Tylko osoby internowane. -Spojrzał zimno na Gurneya. - Zostawiła cię, co? Zabrała ze sobą dzieci. Może i wyjechała za granicę, jak mówiłeś, ale nie na „Arandora Star" i nie dlatego, że ty 272 bałeś się o bezpieczeństwo rodziny. - Black grał teraz złego gliniarza. Niezbyt mu się ta rola podobała, ale rozmyślne okrucieństwo poszerzało wyłom w pancerzu Gurneya. - Proszę,janie... Nie pozwól mu się wyślizgnąć, nacieraj mocno, jeszcze mocniej. - Czy to z powodu Davida Talbota? Albo kogoś takiego, jak on? Równie młodego. Aż taki był śliczny? Nastąpiła chwila ciszy. Gurney miał łzy w oczach. W końcu znowu się odezwał. - Tak, to prawda - wyszeptał, niemal dławiąc się własnymi słowami. Black pozwolił mu zebrać myśli. - Powiedz mi - zagadnął wreszcie cicho. Gurney ciężko opadł na krzesło ustawione przed biurkiem. - Powiedz mi o Davidzie Talbocie