... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Minąwszy je, doznał wrażenia, że znalazł się w mrocznej jaskini. W środku panował przyjemny chłód, jednakże zaraz dobiegła go fala żaru, na suficie zaś kładły się ciemnoczerwone odbłyski. Ich źródłem było wielkie, kuchenne palenisko, zastawione parującymi miedzianymi garnkami. Smużki dymu wznosiły się pomiędzy wiszące pod powałą kiełbasy, szynki, sznury cebuli oraz czosnku i uchodziły przez obrośnięty sadzą otwór w środku sufitu. W powietrzu snuły się zapachy sprawiające, że ślina napływała człowiekowi do ust, lecz również takie, które mogły przyprawić o mdłości. — Szukasz jedzenia, barbarzyńco? Tylko jedna osoba przy kuchennych stołach podniosła głowę po wejściu Conana. Była to ładna dziewczyna, o wijących się, czarnych włosach. Jaskrawy, sznurowany na wąskiej talii kaftan, cieniutka biała koszula i sięgająca kolan spódnica dodatkowo podkreślały jej bujne kształty. Służąca utkwiła w Cymmerianinie pełne uznania spojrzenie zręcznie podmalowanych sadzą oczu. — Spóźniłeś się, wiesz? Obiad powędrował już na górę, a my zjedliśmy prawie wszystko, co zostało — dziewczyna rzuciła Cymmerianinowi zadziorne spojrzenie, po czym beztrosko wzruszyła ramionami. — To nic, siadaj. Zobaczę, co uda mi się dla ciebie wyskrobać — niespodziewanie roześmiała się tak głośno, iż zwróciła na siebie uwagę innych służących. — Wyglądasz na groźnego barbarzyńcę o nienasyconym apetycie! Nie chciałabym, żebyś odrąbał mi udko, by je sobie ogryźć! Odwróciła się, kołysząc rozłożystymi biodrami i zakrzątnęła się przy drugim stole. Conan przeszedł przez kuchnię. Sąsiedni pokój oświetlał tylko jeden skąpy promień, wpadający przez wąziutkie, zakratowane okno wysoko w murze. Na środku jadalni służby stał długi, drewniany stół i toporne ławy. Wzdłuż dwóch ścian ciągnęły się przedzielone drewnianymi przegródkami wąskie nisze z pryczami. Na noc zaciągano w nich zasłony. Poprzedniego wieczora Conanowi przydzielono wnękę pod zimnym murem po przeciwnej stronie od wejścia do kuchni. Barbarzyńca nie protestował. W Nemedii o każdej porze roku było o wiele cieplej niż w jego rodzinnej Cymmerii. I tak nie zamierzał zostać w Dinander do zimy. Nie był pewien, czy nie opuści tego miasta jeszcze tej nocy. Powoli, ostrożnie opuścił obolałe od siodła pośladki na ławę. Po chwili pojawiła się dziewka służebna, która powitała Conana. Niosła opartą o brzuch drewnianą tacę z jedzeniem. Cymmerianin przeniósł wzrok z obfitego posiłku na równie obfite krągłości, uwidaczniające się pod wyszywaną koszulą dziewczyny. Gdy stawiała przed nim tacę i kamionkowy dzban z czerwonym winem, nachyliła się wystarczająco, by zyskał jeszcze lepszy widok na jej wdzięki. — Proszę, barbarzyńco! Mam nadzieję, że to wystarczy dla zaspokojenia twojego północnego apetytu — zaśmiała się dobrodusznie. — Jeżeli nie, ostrzeż mnie, zanim rzucisz się z tasakiem na konie. Postaram się wyszukać w spiżarni coś jeszcze. — Yhy — Conan zaczął miażdżyć zębami gorącą rzepę, równocześnie rozrywając na kawałki bochenek razowca. — Nie wziąłbym do ust koniny. Nie po całym ranku podskakiwania na końskim grzbiecie. Dziewczyna roześmiała się, tym razem mniej hałaśliwie. — Jak się nazywasz, cudzoziemcze? — rzuciła spojrzenie na opuszczoną zasłonę w przejściu do kuchni i przysiadła na rogu stołu. — Mam na imię Ludia. — Jestem Conan — odparł z pełnymi ustami. — Pochodzisz z Cymmerii, zgadza się? — dziewczyna przewróciła oczami. — Kiedy byłam dzieckiem, nawet nie wiedziałam, czy taki kraj w ogóle istnieje. Powiadają o nim straszliwe rzeczy: że żyją tam ludożercy, wilkołaki, drakeny i jeszcze dziwniejsze stwory! — Ludia udała dreszcz grozy i skrzyżowała ramiona na staniku. — Byłam przekonana, że to okropna kraina. — Nie ma w tym ani krzty prawdy — Conan upił duży łyk wina wprost z dzbana. — Ktokolwiek ci to opowiadał, musiał pomylić Cymmerię z Asgardem lub Vanaheimem. To krainy leżące dalej na północ, tam pełno podobnych okropności. — Och! — oczy Ludii rozszerzyły się przez moment, gdy przetrawiała tę nowinę. — Hm, kiedy trafiłam tutaj, dowiedziałam się, że baron Baldomer przywiózł sobie w młodości z wyprawy do Cymmerii pannę młodą. Nazywała się Heldra. Nie znałam jej, ale ludzie powiadają, że była piękna i dobra — oderwawszy wzrok od Conana, zamyśliła się przez chwilę. — Właśnie dlatego północne krainy cieszą się w Dinander o wiele lepszą opinią niż dawniej. Lud dobrze wspomina Heldrę, szanuje jej córkę, Calissę, a nawet przyzwyczaił się do myśli, że kiedyś będzie nim rządzić dorastający syn barona, Favian. Prawdę mówiąc, jesteś do niego podobny — stwierdziła, rzucając mu pełne uznania spojrzenie. — Hm — Conan popatrzył jej w oczy i przełknął. — Nie mam nic wspólnego z Favianem. Nawet nie słyszałem o jego matce. Być może była to córka jednego ze wschodnich klanów, albo wojowniczka, która zapuściła się wyjątkowo daleko na południe. — Wystarczy sama myśl, że zwykła barbarzyńska dziewka została żoną barona… — Ludia westchnęła, jej brązowe oczy zalśniły. — To dowodzi, że piękna kobieta może zajść wysoko. Mężczyźni za to nie mogą wybić się ponad swój stan — urwała przypomniawszy sobie o położeniu Conana i dodała szybko: — Oczywiście, ty jesteś wyjątkiem. Masz wielkie szczęście, że zostałeś strażnikiem w pałacu szlachcica. Conan nie odrywał wzroku od tacy zjedzeniem. — Co się stało z Heldrą? — Umarła — Ludia spuściła głowę. — Umarła? Jak? — Została zamordowana. Podano jej truciznę w pasztecie z cielęciny. Jad był podobno przeznaczony dla jej męża — Ludia pokręciła głową ze smutkiem. — Dzieje się tu bardzo wiele złego. Morderstwa, spiski i mnóstwo innych okropności. Wszystko zaczęło się od śmierci Heldry. Dziewczyna zdała sobie nagle sprawę, że Conan przestał jeść. Podniosła na niego wzrok. Cymmerianin bez zapału przegarniał drewnianą łyżką smakołyki leżące na tacy. Wśród nich było ciastko o nieznanym mu wyglądzie. Młodzieniec popatrzył bacznie na Ludię. — Powiadasz, że trucicielstwo to tutejszy obyczaj? — Och, Conanie, przepraszam! — dziewczyna zawstydziła się. — Nie powinnam była tego mówić. Sama przygotowałam jedzenie. Spróbuję każdej potrawy, żeby ci udowodnić, że nie są zatrute. Robię tak, usługując baronowi i jego rodzinie. Nachyliła się, ugryzła spory kawałek sera, a resztę odłożyła na tacę. Następnie odłamała kawałek ociekającego tłuszczem pasztetu i uniosła go do ust. W powątpiewającym spojrzeniu Cymmerianina zabłysło rozbawienie. Zauważywszy to, Ludia przełknęła i uniosła brwi. — Mmm! Ostro przyprawione! Nie przeszkodzi ci, jeżeli przepłuczę usta? Oparłszy się na łokciu, sięgnęła po dzban z winem, pochylając się tuż przed Conanem. Śmiejąc się, młodzieniec zacisnął wielką dłoń na jej nadgarstku i odjął jej naczynie od ust