... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zachowań takich trzeba się nauczyć. W pewnym sensie, wśród bardziej rozwiniętych organizmów, adaptacja nie zależy już tylko od cech dziedziczonych po rodzicach za pośrednictwem łańcucha DNA. W znacznym stopniu jest wyuczona. Na przykład szympansy uczą swoje młode wybierać termity z gniazda za pomocą patyka, co byłoby niemożliwe bez istnienia przynajmniej podwalin kultury, uporządkowanego życia społecznego. Wszak zwierzęta dorastające w izolacji, pozbawione opieki rodziców i nauk przekazywanych przez dorosłe osobniki, radzą sobie wyraźnie gorzej. Zwierzęta hodowane w ogrodach zoologicznych często nie potrafią odchować potomstwa, gdyż nie mają wzorców do naśladowania. Dlatego też niekiedy porzucają swoje młode - czy to przez nieuwagę wyrządzają im krzywdę, czy też zwyczajnie nudzą się rodzicielskimi obowiązkami i całkowicie świadomie zabijają młode. Welociraptory należały do najinteligentniejszych dinozaurów, lecz zarazem były najbardziej agresywne. Obie te cechy są silnie uzależnione od warunków otoczenia. Przed milionami lat, w nieistniejącym już środowisku kredy, zachowanie tych drapieżników mogło być funkcją życia społecznego, w którym pewne zwyczaje są przekazywane młodym przez sprawujących nad nimi opiekę rodziców. Genetycznie przekazywana jest tylko zdolność do przyswajania takiej wiedzy, ale przecież nie sama wiedza. Zachowania przystosowawcze można porównać do norm moralnych - jeśli mają być skuteczne, muszą ewoluować przez wiele pokoleń; to właśnie dzięki nim możliwe jest nawiązanie współdziałania przez osobniki żyjące w jednym stadzie: wspólne zdobywanie pożywienia, organizowanie polowań, wychowywanie młodych. Ale raptory zamieszkujące tę wyspę zostały sztucznie wyhodowane w warunkach laboratoryjnych. Dzięki genom udało się odtworzyć elementy budowy fizycznej, lecz nie obyczaje życia społecznego. Młode dinozaury zjawiły się nieoczekiwanie w otoczeniu, w którym nie było dorosłych osobników, mogących dostarczyć im wzorców zachowań grupowych. Pozostawiono je samym sobie i właśnie dlatego drapieżniki utworzyły taką a nie inną społeczność -pozbawioną struktury hierarchicznej, norm postępowania, współpracy. Musiały żyć w chaosie, zdane wyłącznie na siebie, w tym świecie, gdzie mogą prze- 310 trwać tylko najbardziej bezwzględne i najsilniejsze jednostki, a pozostałe są skazane na zagładę. Jeep nabierał szybkości, podskakując na wybojach. Thorne trzymał się kurczowo ramy, żeby nie spaść ze skrzyni. Spoglądał na raptora, którym wstrząsy miotały na lewo i prawo, lecz mimo to zwierzę nie wypuszczało z pyska zrolowanej plandeki. Levine dotarł do rozległego błotnistego rozlewiska na brzegu rzeki i skręcił w prawo, kierując wóz w głąb doliny. Drapieżnik nadal wisiał na tyle samochodu. Minęli spoczywający w błocie rozlewiska kolejny ogromny szkielet. Jeszcze jeden? - pomyślał Levine. - Skąd on mógł się tu wziąć? Zaraz jednak skoncentrował się na prowadzeniu pojazdu w niepewnym, podmokłym terenie. Musiał kierować w ciemnościach, toteż tkwił z nosem przyklejonym do szyby, wypatrując w blasku księżyca większych nierówności gruntu. Raptor zdołał w końcu zaczepić szpony tylnych łap o krawędź skrzyni, wypuścił z pyska plandekę, zacisnął szczęki na klatce i zaczął ją ściągać z jeepa. Thorne rzucił się do przodu i chwycił klatkę ze swojej strony. Stracił jednak równowagę i runął na plecy. Przemknęło mu przez myśl, że w zmaganiach siłowych musi przegrać z większym i cięższym drapieżnikiem. Zacisnął kurczowo palce na prętach klatki, a nogami objął ramę przedniego siedzenia. Raptor zawarczał głośno, szarpnął łbem w lewo i prawo, jakby ogarnięty narastającą furią z tego powodu, że zabiera mu się cenną zdobycz. - Trzymaj! - zawołał Levine, wyciągając w jego kierunku pistolet. Ale Thorne tylko spojrzał na niego bezradnie: leżał na plecach, oburącz trzymając klatkę, nie mógł sięgnąć po broń. Po chwili Richard zerknął przez ramię i obrzucił spojrzeniem tył wozu. Jeszcze raz ocenił sytuację, patrząc we wsteczne lusterko. Stado drapieżników gnało za nimi, powarkując groźnie - nie było mowy o tym, żeby choć na krótko się zatrzymać. Nie zdejmując nogi z gazu, Levine sięgnął przez oparcie fotela i chwycił zostawiony przez Thor-ne'a karabin. Próbował wymierzyć broń jedną ręką, ale szybko uzmysłowił sobie, jakie byłyby skutki, gdyby przypadkiem postrzelił Doca lub Arby'ego. - Uważaj! - krzyknął Thorne. - Ostrożnie! Levine przyciągnął karabin do siebie i po krótkich zmaganiach zdołał go odbezpieczyć jedną ręką