... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Imperator zamrugał. - Czyżbyś nagle zmienił zainteresowania? - Nie. Spotkałeś moją córkę. Przyznasz chyba, że robi doskonałe wrażenie. - Niezaprzeczalnie. - Co szczególnie zwraca uwagę w jej wyglądzie? - Ten biały lok, oczywiście. - No właśnie. Imperator uśmiechnął się. - Ale z ciebie szczwany lis, Belgaracie - powiedział z podziwem. - Chcesz, by całe Tol Honeth zaroiło się od imitacji Polgary, prawda? - Tak, na początek. Chcę ściągnąć Chamdara do Tol Honeth. Pozwolę, aby się tu trochę pokręcił, a potem zacznę podstęp rozwijać. Myślę, że potrafię wszystko tak urządzić, żeby kilka razy dziennie docierały do niego wieści o namierzeniu Polgary. - Skoro Polgara rzeczywiście nie chce się rzucać w oczy, to czemu nie ufarbuje sobie włosów? - Już próbowała, nie zdało egzaminu. Farba nie trzyma się tego białego loku. Zaraz schodzi, a Polgara myje włosy przynajmniej raz dziennie. Ponieważ nie mogę upodobnić jej do innych kobiet, to spróbuję zrobić na odwrót. Sprawię, aby wszystkie kobiety na Zachodzie wyglądały jak ona. Tol Honeth jest stolicą mody zachodniego świata, więc jeśli tutejsze kobiety zaczną farbować sobie na biało pasemko włosów, to najdalej za sześć miesięcy będą tak robić wszystkie damy w innych królestwach. Na początek ściągnę Chamdara do Tol Honeth, a potem będę krążył po innych królestwach, zachęcając wszystkie damy, by podążyły za nową modą. Za sprawą tego małego podstępu Chamdar będzie gonił od pogranicza Morindlandu po południowe granice Nyissy przez następne dziesięć lat. A co gorsza, Dagashi oczekują zapłaty za każdą usługę. Chamdar słono zapłaci za wszystkie fałszywe raporty. Może go to nawet zrujnować. Zostałem w Tol Honeth jeszcze około miesiąca, czekając, by nowa moda się przyjęła. Nie starałem się ukrywać swej obecności. Jeśli agenci Chamdara doniosą mu, że tu byłem, to wieści o obecności Pol będą jeszcze bardziej wiarygodne. Z niechęcią muszę przyznać, że to rozmowa Olgona ze Stragiem podsunęła mi ten pomysł. Upiększyłem go jednak. Zawsze upiększałem pomysły innych ludzi. To się nazywa "sztuką", a czasami "plagiatem". Wówczas to właśnie znalazłem sobie przebranie, które całkiem dobrze służyło mi przez następne pięćset lat. Stałem się wędrownym bajarzem. We wszystkich niepiśmiennych społeczeństwach bajarze byli mile widzianymi gośćmi, a w tamtych czasach umiejętność czytania i pisania nie była szczególnie rozpowszechniona. Ludzie, którzy znali mnie w ciągu owych minionych pięciu wieków, sądzili zwykle, że mój nędzny wygląd był rezultatem mojej niedbałości. Nic bardziej mylnego. Wiele czasu poświęciłem zaprojektowaniu tego kostiumu, a uszył go dla mnie jeden z najlepszych krawców Tol Honeth. Może i te rzeczy wyglądały, jakby zaraz miały się rozlecieć, ale zostały tak dobrze wykonane, że były praktycznie niezniszczalne. Łaty na kolanach mych spodni były czysto kosmetyczne, jako że nie zakrywały żadnych dziur. Rękawy mojej wełnianej tuniki były podarte, ale nie od noszenia. Materiał tuniki został celowo postrzępiony, nim ją jeszcze założyłem. Pas ze sznura zawsze uważałem za dzieło sztuki, a kaptur z luźnym karczkiem był charakterystyczną, łatwo rozpoznawalną cechą mego wyglądu. Dodałem do tego gruby, szary rivański płaszcz i torbę na różne drobiazgi. Potem cały dzień sprzeczałem się z szewcem o buty. Zupełnie nie mógł pojąć, czemu chcę, aby były nie do pary. To były naprawdę solidne buty, ale wyglądały, jakbym znalazł je gdzieś na śmietniku. Cały kostium przeobrażał mnie we włóczęgę, i przez pięć wieków w zasadzie się nie zmienił. Tol Honeth opuściłem na piechotę. Po pierwsze, wędrownego bajarza zapewne nie byłoby stać na konia, a poza tym, mając inne sposoby przemieszczania się, koń tylko by mi zawadzał. Nie rozwodziłbym się tak nad tym, ale chciałem poprawić szeroko rozpowszechniony, lecz błędny pogląd. Wcale nie jestem taki niechlujny, jak ludzie myślą. Moje ubranie wygląda jak obszarpane, ponieważ tego chciałem. Zaskoczyło was odkrycie, że tak naprawdę nie jestem włóczęgą? Życie pełne jest takich drobnych rozczarowań, nieprawdaż? W drodze na północ zatrzymałem się w Vo Mimbre. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że królowa Mayaserana natychmiast przystała na mój plan. Czasami mylnie osądzamy Arendów. Najłatwiej powiedzieć, że są po prostu głupi, ale to nie do końca prawda. Ich problemem jest nie tyle głupota, ile nadmierna pobudliwość. To uczuciowi ludzie i emocje wpływają na ich sądy. Porywcza Mayaserana, niemal tak szybko jak Ran Borune, pojęła znaczenie mego podstępu