... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Jak to jest, kiedy szatan bierze dusze niewinne we władanie, jakich sztuczek używa, by śmiertelników zwodzić. Był ciekaw, i ze wszech miar chciał się ze złem zmierzyć, wiary prawdziwej bronić. Nieszczęśników zbłąkanych wybawiać, jak opowiadał nieraz ksiądz z ubogiego drewnianego kościółka na ojcowych włościach. Dlatego też młodzian święcenia przyjął, choć ojciec krzyw był, w swych marzeniach jako giermka go widząc. Już rok bez mała Bogu i opatowi służył i nieraz niecierpliwość doskwierała. Krzywił się, że jeno do posług jest zdatny, i nawet do izby owej, o której cuda opowiadano, nikt go nie dopuścił, mimo iż zapał i chęci wykazywał. A też wiedzę niemałą posiadł, jako że z pomocnikami mistrza rychło wszedł w konfidencję i wielu tajemnic zawodowych się dowiedział. Ale na nic, jak na razie, zdawały się chęci i zapał. Mistrz już od dawna nie miał okazji, by dusze opętane przez diabła ratować, a grasantów schwytanych jedynie kaźnił. Nie zdarzały się śledztwa długotrwałe, podczas których do pokajania się szczerego grzeszników należało przywieść. Zbóje i tak byli winni, choć ich winy daleko mniejsze od grzechów tych, co czarami się parali lub bogów dawnych zaprzeć się nie chcieli, a w swej pysze Zbawicielowi urągali. Z początku młody kleryk dziwił się niepomiernie, że takowym hultajstwem sam mistrz się zajmuje, uznawał to za czyste marnotrawstwo kunsztu. Ale wnet pomocnicy go z błędu wyprowadzili. Niełatwo człekowi oczy wykapać czy dłonie odjąć, by zgorzel się później nie wdała i miłosierdzie hultajowi okazane na marne nie poszło. Nawet przy sprawianiu byle łotra sztukę można doskonalić. Jeszcze wczoraj kleryk z wypiekami na twarzy słuchał o pojmanej wiedźmie, którą rychło będzie mistrz pytać i namawiać do zaniechania praktyk Bogu przeciwnych i niemiłych. Nie mógł się wręcz doczekać. Dziś wyglądało to inaczej, kiedy musiał siedzieć samotnie w ciemnym, wilgotnym i zimnym korytarzu, pod drzwiami izby, w której była prawdziwa wiedźma. Pocieszał się cały czas, że przecież nie pozostawiono jej samopas, a modlitwy świątobliwego opata moce jej spętały, by więcej ludziom pobożnym szkodzić nie mogła. W izbie jest z nią sam mistrz i dwóch krzepkich pomocników, którzy czynią przygotowania, aby jego wielebność czasu nie marnował, tylko wyznań szczerych i skruchy wysłuchał, zanim miłosiernie pozwoli, by zła niewiasta pogodzona z Bogiem na szubienicy życie oddała. Ale wciąż młody kleryk popatrywał na okute, zawarte na głucho drzwi. I dałby wiele, by znaleźć się gdzie indziej. #?* Zawiasy okutych drzwi skrzypnęły przeraźliwie, młody kleryk podskoczył na swoim twardym, niewygodnym 2ydlu. Zaklął głośno, kiedy na przeciętej opuszce palca wykwitła kropla krwi. Upuścił nożyk, którym strugał pióro, i spojrzał pełnym przerażenia wzrokiem na otwarte drzwi. Przekleństwo zastygło mu w gardle. W wejściu stanął sam mistrz. Z izby powiało żarem paleniska i swędem płonących węgli niczym z kuźni. Kleryk zerwał się, zydel przewrócił się ze stukotem. Mistrz uśmiechnął się z zażenowaniem na widok przestrachu, jaki wzbudził. Zamknął za sobą starannie drzwi z grubych desek, podszedł do małego stolika. - Siadaj, księżyku - rzekł dobrotliwie. - Nie turbuj się, ja tu jeno na chwilę. Kleryk po raz pierwszy widział mistrza z bliska. Zapomniał języka w gębie, tak wielki żywił podziw i szacunek dla tego człeka, który nie wahał się ze złem do walki stawać, duszę swą Bogu poleciwszy. Mistrz Aitard z Wakebrigge po prawdzie nie wyglądał na męża srogiego, zaprawionego w bojach z szatanem i sługami jego. Nagi do pasa, w skórzanym fartuchu i mokry od potu przypominał raczej strudzonego piekarza. Wrażenie to potęgowała szeroka, rumiana twarz, okolona krótką, siwą bródką. Różowa łysina lśniła w świetle łuczywa. Mistrz przyjaźnie się uśmiechnął do przerażonego młodzieńca, zamrugał niebieskimi niczym chabry oczyma. - Gdzieś tu powinna być woda... - rozglądał się po kątach. Kleryk wskazał stojącą w cieniu pod ścianą baryłkę z czerpa kiem przewieszonym przez krawędź. Mistrz Aitard podziękował skinieniem głowy. Zaczerpnął z beczki i począł pić chciwie. Kleryk patrzył, jak porusza się grdyka mistrza, a po policzkach spływają strumyki, które skapują na pierś porośniętą siwym włosem. - Ufff..