... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Błogosławieni! Obdarzeni łaską bogów! Szczęśliwi! Dają bogom narzędzia, a w zamian otrzymują łaskę. Ja też mogłem otrzymać prawo wejścia w świat bogów... O, przeklęty, odrzucony, nieczysty... Patrz, Srebrnooka, patrz! Macki dotykały ludzi, spływały na nich, pokrywały swoje ofiary warstwą blasku. Potem znikały. Tam, gdzie jeszcze przed paroma minutami stało kilkadziesiąt osób, teraz było pustka. Fioletowe światła zaczęły gasnąć jedno po drugim, ostatni pojazd przebił bąbel rtęciowy i zniknął w ciemnościach nocy. Wszystko się uspokajało. Jakby potwór dostał swój łup, pożarł go i teraz pogrążał się w sennym letargu. Pracownicy Departamentu Bezpieczeństwa wchodzili do swoich transporterów. Wystartowali. Amin odczekał, aż pojazdy znikną za linią horyzontu. Potem jeszcze raz zarejestrował panoramę fortu. W końcu odwrócił się i powoli powędrował z powrotem. Wokół twierdzy Obcych zapanowała cisza. Gdzieś daleko toczy się bitwa, za kilka godzin korgar-dzkie maszyny zaczną wracać do bazy. Ale tego Dina już nie zobaczy. Nie chce tego oglądać, nawet gdyby mogła. Już wie. - Odłącz mnie od Amina, Verdex de Verdex - powiedziała, po czym opadła ciężko na oparcie fotela. - Proszę cię, odłącz mnie natychmiast. Holoprojekcja zniknęła. Dina wyciszyła komunikator, wygasiła oczy i zanurzyła się w ciemności. Dopiero po kilku minutach cicho wyszeptała: - Dziękuję ci, Verdex de Verdex! Ale kultysta nie mógł już jej usłyszeć. Do rzeczywistości przywróciło ją dotknięcie mocnych, ciepłych rąk. Tankred Salerno położył dłonie na karku Diny i zaczął ją powoli masować. - Zostaw! Nie przerwał czynności, przesuwał palcami wzdłuż kręgosłupa, naciskał mięśnie karku, dłońmi obejmował szyję. To mogłoby być przyjemne. - Zostaw mnie! Dopiero teraz zareagował. Przeszedł na drugą stronę fotela, pochylił się nad Diną. - Przepraszam, że trwało to tak długo, ale musiałem... - Nie o to chodzi - znów uaktywniła oczy. Z ciemności najpierw wyłoniła się jasna plama, która chwilę potem przekształciła się w twarz Tankreda. Mężczyzna patrzył na nią właśnie tak, jak lubiła najbardziej: jak na kruche cacko, które trzeba podziwiać, a dotykać wolno, zachowując wyjątkową ostrożność. - Jesteś potworem! - Wiem! - uśmiechnął się, położył dłonie na jej udach, zaczął ją pieścić łagodnym dotknięciem palców. - Zostaw mnie, bydlaku! - szarpnęła się, odepchnęła Tankreda i poderwała z fotela. - Co się stało? Wiem, że długo czekałaś, ale... - Nie graj ze mną. Już ze mną nie graj. Wiem, dlaczego odszedłeś. Wiem, jakie decyzje podejmowałeś. Wiem wszystko. Widziałam. - Co widziałaś? Naprawdę, Dina, nic z tego nie rozumiem... - Proszę cię! - nie wytrzymała, podniosła głos, czuła, że drży ze zdenerwowania. - Nie graj! Nie graj amanta! Nie graj czułego kochanka! Nie graj naiwnego chłopca! Jesteś potworem zanurzonym w czymś, czego nie jestem w stanie pojąć. W ilu jeszcze miejscach tak naprawdę przebywasz, kiedy twoje ciało jest ze mną?! W dziesięciu, stu, tysiącu?! - Najwyżej w czterech - ton jego głosu zmienił się tak, jak jego twarz. Zrozumiała. Pojawił się prawdziwy Tan-kred Salerno. - O co ci chodzi? Co tak tobą wstrząsnęło9 Wszystko można wyjaśnić... - Nie potrzebuję wyjaśnień. Ja już wiem. Wysyłacie ludzi korgardom. Właśnie dostarczyliście świeży transport mięsa. Musiałeś to kontrolować, więc wyszedłeś, żeby się nie rozpraszać. Tak? Mam rację? Zrobił krok w jej stronę, wyciągnął rękę. Cofnęła się, potrącając krzesło. - I co z tego? Co to ma za znaczenie? To twoi wrogowie. To buntownicy. To durnie. - Nie pozwalam na to. Nie macie mojej zgody na tę straszną rzecz. Ani ty, ani elektorzy, ani... - Twój braciszek? - Ani mój brat. Nikomu na to nie pozwalam! - A propos, jedzie tu. Odsłuchałaś wiadomość? - Nie. Ale bardzo dobrze, że tu jedzie. Będę z nim rozmawiać. A ty się wynoś! Tankred nie odpowiedział. Stał i patrzył na nią. Nagle zaczęła się bać. Bardzo. - Nie będziesz tak do mnie mówić. Nikt na tej pie- przonej planecie nie waży się tak do mnie mówić. Zmarnowałem na ciebie już zbyt dużo czasu, głupia dziwko. Koniec. Dla mnie miły. Dla ciebie też może być miły. Ruszył w jej stronę. Zrobiła krok do tyłu, potem drugi, aż poczuła za plecami ścianę. - Czego chcesz? Po co było to wszystko? - Zabawa w prawdziwym świecie. Jednym z wielu. Interesująca. Poza tym mogłaś coś mi dać, kogoś... - Daniela, tak. Postanowiłeś z bliska przyjrzeć się kochance buntownika. Może zdobyć jakieś informacje, namierzyć innych jego kolesiów... - Skoro dawałaś jemu, mogłaś też... - Ty bydlaku! - skoczyła w jego stronę, chciała go spo-liczkować. Błąd. Chwycił ją za rękę, szarpnięciem przyciągnął do siebie. Był bardzo silny. Spróbowała go ugryźć. Wtedy uderzył ją po raz pierwszy. - Zaraz przyjedzie Ramzes! Puść mnie! Już za chwilę... - Twój brat żyje, bo ja na to pozwalam. Kiedy zechcę, przestanie żyć. Rozumiesz? I ty, i każdy inny zasrany dupek z tej planety może żyć, bo ja mu na to pozwalam. Rozumiesz?! Rzucił ją na dywan, przytłoczył swoim ciałem. Krzyczała, wiła się, próbowała gryźć. Tankred gwałcił ją, wciąż nie przestając mówić. 14. Przez dwadzieścia minut Achee Chledoki nawet nie spojrzał na Daniela. Robił jakieś notatki, rozmawiał z kontrahentami, przeglądał dane