... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Czy dobrze się z nim pracowało? - Wspaniale! To była wielka przygoda. - Dotkliwie odczuwamy w rodzinie jego brak, chociaż wszyscy wiemy, że interesy, które prowadził, miały dość podejrzany charakter. Czy to dotyczy tej samej działalności? - Ci, którzy się oburzają, po prostu zazdroszczą innym sukcesu. Kluby zaspokajają potrzebę określonego gatunku rozrywki dla pewnej kategorii ludzi. Skoro są jednostki, które pragną uprawiać hazard, dlaczego im tego zabraniać. Jeżeli chcą tracić pieniądze, to ich sprawa. - Ale, o ile wiem, uprawia się w nich nie tylko hazard. Wzruszył ramionami. - Nikogo się tam nie ciągnie na siłę. Uczęszczają do nich z własnej woli. Kluby są całkowicie legalne. Funkcjonują zgodnie z prawem. - Wuj Peter swego czasu ubiegał się o mandat poselski, ale skandal, jaki wybuchł w związku z tymi klubami, pokrzyżował mu plany i zrujnował jego polityczną karierę. - Wiem o tym. To było już dawno. Normy moralności zmieniły się od czasów śmierci księcia małżonka. Gdyby się to zdarzyło dzisiaj, sprawy przedstawiałyby się zupełnie inaczej. Książę tak wysoko ustawił moralną poprzeczkę. - Ale czy na tym nie traci dobre imię mego ojczyma? - Myślę, że on wie, co robi. - Pamiętam, że moja mama była zdenerwowana, kiedy się dowiedziała, że ojczym odziedziczył te kluby. Namawiała go, by je sprzedał. - Benedykt jest człowiekiem czynu i nie mógłby z nich zrezygnować. Myślisz, że łatwo odrzucić pokusę dalszego pomnażania swego i tak ogromnego majątku? - Sądzę, że bardzo łatwo. Ma przecież wystarczająco dużo pieniędzy. - Nie jesteś w stanie zrozumieć psychiki człowieka, który jest stworzony na biznesmena. - Myślę, że na pierwszym miejscu należy stawiać szczęście rodziny. Położył mi rękę na dłoni. - "O mądry sędzio, jakże cię uwielbiam"»* - zacytował Szekspira. "Kupiec wenecki", William Shakespeare, tłum. Leon Ulrich. - Nie jestem Porcją, ale wydaje mi się, że to jest jasne. Moja mama ogromnie się przejmowała. To było na krótko przed jej śmiercią. Urwałam raptownie. Próbowałam go obwiniać za to, co się stało. Starałam się w siebie wmówić, że jego nienasycona żądza bogactwa doprowadziła moją mamę do takiej depresji, że w krytycznej chwili zabrakło jej sił do walki o życie. Kompletny absurd! Ta sprawa nie miała nic wspólnego z jej śmiercią. - Rozumiesz - ciągnął Oliver Gerson - Benedykt ma zmysł do interesów. O ile wiem, w Australii też mu szło całkiem nieźle, jeszcze zanim wszedł w posiadanie kopalni złota. Czy zatrudniał siłę roboczą? - Tak. Mama opowiadała o tym wielokrotnie. Trafił na złotonośną żyłę, ale złota nie było tak wiele, by mógł zrobić na nim majątek. Był jednak w stanie pozwolić sobie na wynajmowanie ludzi do pracy na swojej działce. Wielu górników zrezygnowało z poszukiwań na własną rękę i wolało zatrudniać się u innych, byleby tylko zapewnić sobie stały dochód. - Rozumiesz teraz, co miałem na myśli, mówiąc o jego umiejętności robienia interesów. Nie można oczekiwać od takich ludzi, że będą unikać trudności i ryzyka w imię spokojnego życia. Tego typu ludziom nie zależy na spokoju. Oni szukają coraz to nowych przygód, wrażeń i podniet. - A ty... czy też masz zmysł do interesów? - Naturalnie. Tylko że ja nie miałem takiego szczęścia jak twój ojczym... na razie. - No cóż, nie wątpię, że i tobie fortuna dopisze któregoś dnia. - Nie muszę cię zapewniać, że gorąco tego pragnę. Ale nie lękaj się o stan jego interesów. Zapewniam cię, że twój ojczym wie, jak sterować naszym statkiem, by nie wpadł na niebezpieczne rafy. - Masz dla niego, jak widzę, wielki podziw. - Gdybyś z nim pracowała, podzielałabyś mój pogląd. Czas wolny od narad z moim ojczymem Oliver spędzał przeważnie w towarzystwie moim i dzieci. Z dnia na dzień zyskiwał coraz większe uznanie w oczach dziewczynek, które za nim przepadały. Traktował je z całą powagą i nigdy nie dał odczuć, że zniża się do ich poziomu. Przeciwnie - odnosił się do nich jak do dorosłych, inteligentnych osób, ponieważ za takie je w istocie uważał. Często robiliśmy wspólne wycieczki konno. Jeszcze nie widziałam Belindy tak szczęśliwej. Miałam już teraz niezbitą pewność, że jest z niej całkowicie normalne, zdrowe psychicznie dziecko, którego charakter w pewnym okresie uległ spaczeniu na skutek obojętności - a nawet niechęci - jej dziwacznego ojca. Z radością powitałam w niej zmianę i sama zachęcałam Olivera Gersona, by dotrzymywał nam towarzystwa. Ale on nie potrzebował żadnej zachęty. Zorientowałam się, że jego talent zabawiania otoczenia nie ustępuje - jak sam się do tego przyznał - umiejętności robienia interesów. Bezustannie żartował i dowcipkował, pobudzając dziewczynki do wybuchów niepohamowanego śmiechu, w którym wyrażała się nade wszystko radość samego istnienia. Gerson był pełen pomysłów i urozmaicał nam czas na wycieczkach, wymyślając różne gry i zagadki, które rozbudzały dziecięcą wyobraźnię. Wyprawy z nim były bardzo przyjemne. - Punkt dla tej, która pierwsza zobaczy krzak ostrokrzewu, a na nim przynajmniej z dziesięć owoców. Zachichotały