... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Clifford wiedział, że była z natury zmysłowa. Nie mógł o tym zapomnieć. Nie był zdolny snuć ponurych rozważań. Miał tak silnie rozwinięty ^instynkt samozachowawczy, że wzruszały go i 15 II ' N LB << (B- 3 mKSHllfflU s.^.rc k ~a-iL «¦ C INS CT o II1111 u I j f f f l i li f f f Pi! fifilllłliilllffeffllilf O cr-P ą 3 g 95 p liii! a* I L2 S N o 3 fii-fff!f - c •L.S .w »3 ^Q ro rio W ił. 3 « 5 o p* S' n i o ro er 3 M" '- p o rD N- — ^D P- o ¦L 3 "2 ^5" ? P N - fll fl a i! li! L4 fe I- 2^1^ I m ń "u c ^ & <: a. o "S. K- m » S K o o tv g a. o*o I fD O O' O *O Ł '^2 B CLT3 3 N_ o *3 p' l4.^- o R 05 << 95 P N I I O całą pewnością bała się mężczyzny, który był jej ojcem. Konstancja poczuła do niego niechęć. Nic dziwnego, że żona go opuściła. Pomyślała, że w gruncie rzeczy Parkin nie lubi swojej córeczki. — Będzie z wami przez cały dzień? — zapytała. — Matka jest w domu — powiedział, szybko obracając głowę w stronę gajówki. — Przychodzi zwykle w sobotę, zęby trochę posprzątać. Konstancja czuła, że gajowy zmusza się do uprzejmości, lecz jej nie lubi, dlatego że jest kobietą. — Zaprowadzę małą do domu, do babki. Jak się nazywasz, kochanie? Dziewczynka zerknęła na nią nieufnie. W jej ciemnych oczach Konstancja dostrzegła upór i niechęć. — Connie Parkin — odparła. — No to chodźmy — powiedziała Konstancja uśmiechając się do niej. — Zaprowadzę cię do domu, a tymczasem Parkin... a tymczasem twój ojciec skończy swoją robotę. — Nie trzeba, psze pani — zaprotestował gajowy. — Zaprowadzę ją — powtórzyła Konstancja, biorąc małą za rączkę. Czuła, że Parkin stoi i patrzy za nimi z niechęcią. Nie lubił kobiet i gardził nimi. Był po prostu głupi. W gajówce mała energiczna staruszka, ze smugami sadzy na nosie czyściła palenisko. Wzdrygnęła się, gdy dziewczynka niespodzianie podbiegła do niej. Odwróciła się i zobaczyła Konstancję. — Coś takiego! — wykrzyknęła. — Dzień dobry — powiedziała Konstancja. — Przyprowadziłam pani wnuczkę. Bardzo się przestraszyła, kiedy jej ojciec zastrzelił kłusującego kota. — Coś takiego! Bardzo pani łaskawa, pszę pani. Co się pani mówi za to^że cię psyprowadziła do domu, Connie? — Dziękuję — powiedziała Connie, śmiało patrząc na Konstancję ciemnymi oczami, ale jednocześnie z zakłopotania wkładając palec do ust. — Dziękuje wielmożnej pani — pouczyła ją babka. Ale dziewczynka odwróciła się i nie chciała powtórzyć. Górnicy nigdy nie mówili „mylady", jeśli mogli tego uniknąć. Dziewczynka wzdragała się nawet powiedzieć „wielmożna". Była wyraźnie onieśmielona. — Wiedziałam, że będzie awantura, jak ją weźmie z sobą do lasu. Trudno z nim wytsymać, nawet kiedy jest w najlep- 22 sym humoze. Bardzo dziękuję, ze jom pani psyprowadziła. Bardzo dziękuje. Staruszka była wyraźnie oszołomiona odwiedzinami Konstancji, ale jednocześnie niezadowolona, że przyłapano ją przy czyszczeniu paleniska, w dodatku z nosem usmarowanym sadzą. Konstancja wróciła do dworu, głęboko świadoma dystansu między nią i tymi ludźmi. Nie byli do niej wrogo usposobieni, ale czuli wyraźną ulgę, gdy ich pożegnała. Z zadowoleniem wróciła do Clifforda i własnego środowiska. Nie wiadomo dlaczego ci ludzie złościli ją. Jakie zuchwałe oczy miało dziecko Parkina! Tego wieczoru z prawdziwą przyjemnością siedziała w gabinecie Clifforda, kiedy głośno jej czytał. Uspokajało to jej urażoną dumę. W następną sobotę Clifford miał jakąś sprawę do Parkina. Ale poprzedniej nocy padał ulewny deszcz i nie można było wyjechać wózkiem. Po południu Konstancja poszła więc pieszo, żeby przekazać polecenie męża. Lubiła mieć cel dla swoich spacerów. Frontowe drzwi gajówki były zamknięte i nikt nie wyszedł ich otworzyć. Okrążyła więc dom i nagle zobaczyła Parkina myjącego się na podwórku. Zwyczajem górników zdjął koszulę, odwinął spodnie na biodrach i zanurzył głowę w miednicy z wodą