... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Została tam sprzed dwóch tygodni, kiedy ten sam zespół użył jej, by wejść i wyjść frontowymi drzwiami do domu Roystonów, nie budząc niczyich podejrzeń. Preston wpiął ją sobie w klapę marynarki, ściągnął płaszcz przeciwdeszczowy, który miał na sobie na poboczu drogi, kiedy po raz pierwszy ujrzał Pietrowskiego, nasunął na czoło filcowy kapelusz Harry'ego i wysiadł z samochodu. Podszedł do rogu Cherryhayes i Close i ruszył spacerkiem przeciwną stroną uliczki niż ta, po której stał dom rosyjskiego agenta. Dokładnie na wprost numeru 12 znajdował się numer 9. W oknie wisiał plakat socjaldemokratów. Podszedł do frontowych drzwi i zapukał. Otworzyła je ładna młoda kobieta. Z głębi domu dobiegł Prestona głos dziecka, a potem mężczyzny. Była ósma rano. Pora śniadania. - Dzień dobry pani - powiedział Preston zdejmując kapelusz. - Och, bardzo mi przykro - odparła kobieta na widok jego rozetki - ale doprawdy traci pan czas. My głosujemy na partię socjaldemokratyczną. - Doskonale państwa rozumiem. Ale mam tu pewną literaturę propagandową i byłbym niezwykle zobowiązany, gdyby zechciała pani pokazać ją mężowi. Wręczył jej swoją plastikową legitymację służbową, która identyfikowała go jako oficera M$i#5. Kobieta nawet na nią nie spojrzała. - No dobrze - powiedziała z westchnieniem. - Ale to i tak niczego nie zmieni. Zostawiła go na progu i zniknęła w głębi domu. Kilka sekund później Preston zdołał wyłowić uchem prowadzoną szeptem rozmowę. Po chwili z kuchni z tyłu domu wyszedł do przedpokoju jakiś mężczyzna z legitymacją Prestona w ręku. Młody kierownik w jakiejś większej firmie, w ciemnych spodniach i białej koszuli z klubowym krawatem. Bez marynarki; tę miał nałożyć później, bezpośrednio przed wyjściem do pracy. Trzymał w ręku legitymację Prestona i marszczył czoło. - Co to niby jest? - spytał. - Dokładnie to, na co wygląda, sir. Legitymacja służbowa oficera M$i#5. - To nie żaden wygłup? - Nie, legitymacja jest absolutnie prawdziwa. - Ach tak. I czego pan sobie życzy. - Czy zechce mnie pan wpuścić do środka i zamknąć drzwi? Młody człowiek zawahał się na chwilę, po czym skinął głową. Preston jeszcze raz zdjął kapelusz i przestąpił próg, zamykając drzwi za sobą. Po przeciwnej stronie ulicy Walerij Pietrowski stał w salonie za gęstymi firankami. Był zmęczony, od długiej jazdy bolały go mięśnie, toteż nalał sobie małą whisky. Wyglądając spoza firanki zobaczył kolejnego niezmordowanego agitatora politycznego rozmawiającego z sąsiadami spod numeru 9. Jego samego odwiedziło trzech w ciągu ostatnich dziesięciu dni, a teraz po powrocie znalazł na progu kolejną stertę broszur propagandowych różnych partii politycznych. Patrzył, jak właściciel domu wpuszcza go do środka. Następny przechrzta - pomyślał. Na wiele im się to akurat zda. Preston odetchnął z ulgą. Młody człowiek mierzył go nieufnym spojrzeniem. Z otwartych drzwi kuchni za jego plecami wyglądała żona. Na wysokości jej kolan zza framugi wychynęła buzia małej, mniej więcej trzyletniej dziewczynki. - Pan naprawdę jest z M$i#5? - spytał mężczyzna. - Naprawdę. Słowo daję, że my nie mamy dwóch głów i zielonych uszu. Młody człowiek po raz pierwszy się uśmiechnął. - Jasne, nie macie. Tylko że to dla nas ogromne zaskoczenie. Czego pan może od nas chcieć? - Oczywiście niczego - uśmiechnął się Preston. - Nawet nie wiem, jak się państwo nazywacie. Śledziliśmy z kolegami pewnego człowieka, który według nas jest agentem obcego wywiadu, i człowiek ten wszedł do domu po drugiej stronie ulicy. Chciałbym skorzystać z pańskiego telefonu i może poprosić, żeby pozwolił pan kilku naszym ludziom obserwować ten dom z okna sypialni na piętrze. - Do domu pod numerem 12? - spytał młody człowiek. - Jim Ross? On nie jest cudzoziemcem. - Podejrzewamy, że chyba jednak tak. Czy mogę zadzwonić. - No cóż, tak, proszę bardzo. - Odwrócił się do swojej żony i córeczki. - No dobra, wszyscy wracamy do kuchni. Preston zadzwonił na Charles Street, skąd połączono go z sir Bernardem, który nadal przebywał na Cork. Korzystając z sieci łączności policyjnej, Burkinshaw zdążył już zawiadomić Cork w oględnych słowach, że "klient" dotarł do swego domu w Ipswich i że "taksówki" stoją w sąsiedztwie, gotowe na wezwanie. - Preston? - odezwał się do słuchawki dyrektor generalny