... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
I jak mi się odwdzięczyłeś? Okradłeś mnie. - Uderzyłem go, prowokując krzyk. - Gadaj, gdzie je schowałeś! Arlie przyglądała mi się z twardym błyskiem w oczach, nie powiedziała jednak nic. Wskazałem głową na labirynt ścianek. - Poszukaj ich, kurwa! Nie mamy wiele czasu. Kiedy się oddaliła, ponownie zająłem się Billem. - Gadaj - zażądałem i zacząłem okładać go po twarzy, niezbyt mocno, ale boleśnie. Cofał się przed moimi ciosami, chwiał na nogach, płakał i zawodził. W końcu oparł się o ściankę, wytrzeszczając oczy i wydymając małe różowe usta. - Gadaj - zażądałem znowu i od tej chwili powtarzałem to słowo za każdym ciosem. - Gadaj, gadaj, gadaj, gadaj... - Aż wreszcie padł na kolana, osłaniając głowę ramionami, i krzyknął: - Tam! Są tam! - Gdzie? - Podniosłem go z podłogi. - Zaprowadź mnie do nich. Pchałem Billa przed sobą, trzymając go od tyłu za pierścieniowe zamknięcie hełmu. Cały czas nim potrząsałem, nie chcąc dać mu chwili wytchnienia, dzięki której wziąłby się w garść i wymyślił jakieś kłamstwo. Piszczał, stękał i płakał, powtarzając: "Nie!", "Przestań!", aż wreszcie minęliśmy zakręt i ujrzeliśmy jeden z ładunków, który leżał na komputerowym terminalu. Na zapalniku czasowym mrugało czerwone światełko świadczące, że jest włączony. Złapałem ładunek i wpisałem szybko kod dezaktywacji. Ekran wskazywał, że do wybuchu zostało pięćdziesiąt osiem sekund. - Arlie! - krzyknąłem. - Chodź tu! Natychmiast! Ponownie złapałem Billa za pierścieniowe zamknięcie i przyciągnąłem go do siebie. - Nastawiłeś wszystkie zapalniki na ten sam czas? Gapił się tylko na mnie bez śladu zrozumienia. - Odpowiadaj, do cholery! Jak nastawiłeś zapalniki? Otworzył usta, a w jego gardle zrodził się ochrypły dźwięk. Jego górne i dolne zęby łączyły ze sobą mosty śliny. Mój wewnętrzny zegar nie przestawał odliczać: 53, 52, 51... Nie było mowy, żeby w tak dużej sali udało się nam odnaleźć trzy ładunki w niespełna minutę. Mógłbym postawić sporą sumę na to, że Bill nastawił każdy ładunek inaczej, nie byłem jednak skłonny ryzykować życia. Arlie podbiegła do mnie truchtem. - Znalazłeś jeden! - zawołała z uśmiechem. - Mamy pięćdziesiąt sekund! Albo mniej. W nogi! Nie jestem pewien, ile czasu potrzebowaliśmy, żeby pokonać odcinek dzielący nas od włazu do modułu administracji. Wydawało się, że trwa to bez końca. W każdej chwili spodziewałem się, że korytarz zatrzęsie się, oderwie od modułów i pomknie w próżnię. Musieliśmy wlec za sobą Billa, co znacznie nas spowalniało, a do tego co najmniej dziesięć sekund zabrało mi otworzenie włazu kluczem uniwersalnym. Podejrzewam, że w sumie bardzo się zbliżyliśmy do pięćdziesięciosekundowego limitu. Jestem też pewien, że gdy zamknęliśmy właz za sobą, limit został już przekroczony. Bill rzeczywiście nastawił każdy zapalnik na inny czas. Po przejściu przez wewnętrzny właz przekonałem się, że w module administracji włączono hologram przedstawiający piękne pole gwiazd lśniących na aksamitnie czarnym tle, w którym - dziwnie czarująca niekonsekwencja - widać było piętnaścioro, dwadzieścioro drzwi. Kilka z nich było uchylonych i ze szczelin biły snopy światła. Wyglądały jak drzwi do gabinetów Boga ukrytych za ścianami czasoprzestrzeni. Stąpaliśmy po obłokach gazu, mgławicach i gwiazdozbiorowych stworzeniach. Nagle zauważyłem ciało kobiety leżące w odległości około dziesięciu metrów w wielkiej jak stół kałuży krwi. W pobliżu nie było nikogo, lecz gdy ruszyliśmy w stronę włazu śluzy, ledwie widocznego na tle gwiazd, z którychś dalej położonych drzwi wynurzyło się trzech mężczyzn w czarnych strojach. Strzeliłem do nich i Arlie też, lecz oboje chybiliśmy. Mężczyźni schowali się pospiesznie, a snopy rubinowego światła przyćmiły gwiazdy w miejscu, gdzie przed chwilą stali. Usłyszałem krzyki, a po chwili równie głośne odpowiedzi. Po paru sekundach, gdy szarpałem się z włazem, zza kilkorga drzwi otworzono ogień z laserów, co unieruchomiło nas skutecznie. Napastnicy z łatwością mogli nas zabić, zadowolili się jednak bliskimi chybieniami. Słyszałem ich śmiech, przebijający się przez krzyki przerażonego Billa, i skwierczenie przypalanego metalu. Odrzuciłem laser i powiedziałem Arlie, żeby zrobiła to samo. Dotknąłem ładunku, który miałem w kieszeni. Byłem przekonany, że potrafię go zdetonować, jeśli okaże się to konieczne, ale zrobiło mi się zimno na tę myśl