... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Dzicy pracują nadal w coraz innym komplecie. Kilku z nich wpadło w Polsce, kilku w Sowietach, kilku zabito lub postrzelono, a reszta pracuje jeszcze huczniej i weselej pod dowództwem słynnego wariata Bolesława Komety... Nigdy nie robiliśmy zasa- dzki na dzikich, chociaż było to łatwe. Obecnie jest to jedyna, sympatyczna dla nas partia. Spadliśmy na granicę niespodzianie. Od razu zaczęliśmy kłaść partię po partii. Zdarzało się, że załatwia- liśmy się z dwiema partiami w jedną noc. A nieraz kładliśmy po kilka razy z rzędu tę samą partię... Pogranicze ogarnęła panika. Słonie dygotali. Kupcy głowy potracili. Nikt nie mógł się domyśleć: kto ich kryje? Łupiliśmy ich i w Polsce, i w Sowietach, i na pograniczu, i na granicy. Gdy nie mogliśmy pochwycić ich w drodze, braliśmy partie na melinach. Gdybyśmy mogli w ten sam sposób pracować w sześciu: trzech tutaj, trzech tam, wszyscy kupcy musieliby zwinąć robotę. Uzbieraliśmy sporo towaru. Melinowaliśmy go po lasach, stodołach, w dawnych okopach, w opuszczonej gorzelni. Szczur, od czasu do czasu, sprzedawał olbrzymie partie kontrabandy przemytnikom z Rubieże-wicz i ze Stołpców. Urządzaliśmy zasadzki tak sprytnie, że we trójkę zatrzymywaliśmy największe partie. Braliśmy przy tym na wzgląd teren, porę dnia, wielkość partii, pogodę, rodzaj kontrabandy „charakter" partii, jej zwyczaje oraz wiele innych okoliczności. Wkrótce powstańcy się dowiedzieli, że to ja rozbijam partie i odbieram kontrabandę, bo widzieli mnie Słowik i Aligant, którzy obecnie chodzą z powstańcami. Widziano mnie w towarzystwie Grabarza, którego nie znano w miasteczku, i Szczura, którego jednak nikt nie rozpoznał, bo był ucharak-teryzowany. W miasteczku rozszerzano pogłoskę, że ja, po ucieczce, aby zemścić się na Alińczukach, stałem się podpolnikiem. Od tego czasu, jeśli gdziekolwiek wpadła partia, przypisywano mi winę za to. A Aliri-czuki przestali chodzić za granicę i nawet bali się wieczorami ukazywać na ulicach miasteczka. Tylko jedna rzecz była dla powstańców zagadkowa: że kryję ich i w Sowietach, i w Polsce. Na skutek naszej akcji kilka partii powstańców skończyło swe istnienie, a kilku kupców przestało dawać towar na przemyt. A my nadal prowadziliśmy swą „grę" i im była trudniejsza, tym więcej wzbudzała w nas zapału i uporu. Wymagało to wiele sprytu i wytrwałości. Czasem wybijaliśmy się z sił. Prowadząc tę pracę musieliśmy przewidywać i brać na wzgląd wiele rzeczy. Wszystko to, wzięte razem, stwarzało ciekawą hazardową grę, w której nieraz stawialiśmy na kartę własne głowy, więc nie wolno było przegrać... i nie przegrywaliśmy. Robiliśmy nieznaczne błędy, lecz prędko je prostowali. A korzystając z nabytego przez nas doświadczenia i usług informatorów w miasteczku, których Szczur hojnie opłacał, działaliśmy prawie na pewno. Była w miasteczku partia, której dotychczas nie mogliśmy pochwycić, chociaż robiliśmy na nią kilka zasadzek. Zawsze nam się wymykała. To nas irytowało i postanowiliśmy położyć ją koniecznie. Nie chcąc uganiać się za nimi na ślepo, Szczur szedł do miasteczka, aby zdobyć informacje. Znów rozpoczynaliśmy polowania na tamtą partię i znów nam się wymykała. W skład tej partii wchodziło dziesięciu przemytników — powstańców, których prowadził maszynista, Wicek Hetman, kolega i przyjaciel Alfreda Alińczuka. Ta okoliczność jeszcze bardziej nas podniecała... Towar nosili bardzo drogi i nie sypali się nigdy. Zresztą partia ta niedawno się sformowała. Szczur powiedział nam, że Alfred należy do moci u Żyda, który daje towar Hetmanowi. Ostatnim razem, wiedząc, jakimi drogami chodzi partia Hetmana, zrobiliśmy na nią zasadzkę o trzy kilometry od granicy. Postanowiliśmy nakryć partię w drodze powrotnej do Polski. Przypuszczaliśmy, że będą zmęczeni po przejściu blisko trzydziestu kilometrów (mieli melinę w pobliżu Mińska). Wiedzieliśmy, że miejsce, w którym zrobiliśmy zasadzkę, partia Hetmana mija, gdy nadchodzi poranek. A granica była zwykle „zakupiona" w obie strony, więc szli na pewniaka. Po obejrzeniu terenu urządziliśmy zasadzkę w otwartym miejscu. Z tyłu był Las Krasnosielski. Z prawa, za bagnem i kilku wzgórzami, znajdowała się wieś Gorari. Daleko przed nami leżała czarna smuga lasu. Stamtąd właśnie powinna była wyjść partia Hetmana i, dla skrócenia drogi, przeciąć łączką obok rzeczułki dłuższą otwartą prze- strzeń, aby następnie wpaść do Lasu Krasnosielskiego i podążyć ku granicy. Grabarz ulokował się pośrodku łączki, w powiększonym przez nas wgłębieniu, za kępą. Szczur zaczaił się w kopicy, ułożonej z kilkunastu snopów, na skraju pola