... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Przede mn¹ rozci¹ga³ siê pagórkowaty teren. Julia mog³a le¿eæ gdzieœ wœród faluj¹cych traw. Cofn¹³em siê od urwiska, szukaj¹c œladów stóp. Przeszed³em kawa³ek i kilkanaœcie kroków po prawej zobaczy³em kêpê kwitn¹cych krzewów s³odkiej papryki, do której wiod³a ledwo widoczna œcie¿ka wygnieciona w trawie. Mia³em przeczucie, ¿e Julia tam siê schowa³a. Ruszy³em w stronê krzewów i kiedy by³em o dwa kroki od nich, us³ysza³em chichot dobiegaj¹cy spomiêdzy liœci. Powoli przeszed³em resztê drogi i ostro¿nie rozchyli³em ga³êzie. I wtedy j¹ zobaczy³em. Le¿a³a na plecach na pos³aniu zrobionym z ubrania: nogi ugiête, kolana zsuniête razem, stopy szeroko rozstawione. Wygl¹da³a jak syrena w czarodziejskim ogrodzie odpoczywaj¹ca miêdzy przyp³ywami. Wiatr, który szeleœci³ liœæmi, rozwiewa³ jej czarne jedwabiste w³osy. Uœmiechnê³a siê wstydliwie i rozchyli³a kolana. – Wejdziesz? – zapyta³a. Wróciliœmy tu¿ przed dziesi¹t¹ wieczorem. Na podwórzu spotkaliœmy spaceruj¹cego Pete’a Magilla, ochroniarza Garreta. Pozdrowiliœmy go, po czym weszliœmy do œrodka. Candace siedzia³a w salonie na mocno zniszczonej skórzanej kanapie i czyta³a jakieœ czasopismo. Obok kanapy sta³a osobliwa gablotka z zabawkami jej dzieci: lalk¹ Barbie, ¿o³nierzykami, metalowym samochodzikiem i pistoletem na kapiszony. Kiedy weszliœmy, podnios³a wzrok. – Dobrze siê bawiliœcie? – zapyta³a. – Ja tak – odpar³a Julia. – Myœlê, ¿e on te¿ – rozeœmia³a siê. – Oboje dobrze siê bawiliœmy – potwierdzi³em. – Jak tam Tess? – spyta³a Julia. – Œpi – odrzek³a Candace. – By³a bardzo grzeczna. – Czy ch³opcy s¹ w domu? – zapyta³a Julia. – Garret tak, a Billy poszed³ do kina z tym koleg¹, którego pozna³ w zesz³ym tygodniu na pla¿y, Jasonem... – Sandersonem – podpowiedzia³em. – Sprawia mi³e wra¿enie. – Mo¿e wreszcie Billy doczeka siê prawdziwego przyjaciela – zauwa¿y³a Julia. Spojrza³a na mnie z czu³ym uœmiechem. – Chyba nast¹pi³ u niego prze³om. Mamy odpowiedniego lekarza domowego. – Mam nadziejê – rzek³em. – Sprawdzê, co u Tess, a potem k³adê siê do ³ó¿ka – oœwiadczy³a Julia. Poca³owa³a mnie w policzek i odwróci³a siê do matki. – Mo¿e byœcie ze sob¹ porozmawiali. Nigdy tego nie robicie. Candace spojrza³a na mnie. – Frank, wiedzia³eœ, ¿e ona nas podpatruje? Mrugn¹³em do niej. – Mo¿e porozmawiamy – powiedzia³a do Julii. Odprowadzi³em j¹ wzrokiem, gdy wchodzi³a po schodach na górê, po czym usiad³em na niesamowicie zniszczonym skórzanym fotelu stoj¹cym na ukos od kanapy. – Julia wiele przesz³a – stwierdzi³em. – Pod t¹ piêkn¹ pow³ok¹ kryje siê twardy charakter – odpar³a Candace uprzejmie, ale przyjaŸnie. Jej pomarszczone d³onie spoczywa³y teraz na czasopiœmie. Przez cienk¹ jak papier skórê przeœwitywa³y niebieskie nitki ¿y³. – Jak wiesz, mia³a ciê¿kie dzieciñstwo. – Zd¹¿y³a mi trochê opowiedzieæ o swoim ojcu. – On by³ dla niej okropny. Naprawdê. Julia powiedzia³a mi, ¿e musia³a konkurowaæ ze swoimi braæmi o wzglêdy ojca i nie bardzo jej to wychodzi³o. Ale to jeszcze nie tragedia. – A wiesz, co by³o dla niej najgorsze? – zapyta³em na przynêtê. – ¯e on j¹ ignorowa³. Kiwn¹³em g³ow¹, ale nie odezwa³em siê, w nadziei, ¿e powie coœ wiêcej. Nie potrzebowa³a zachêty. Mo¿e niecierpliwie czeka³a na tê rozmowê. – Jeœli Julia zrobi³a coœ, co mu siê nie podoba³o, przestawa³ z ni¹ rozmawiaæ, patrzeæ na ni¹ i traktowa³ j¹ jak powietrze. – Potrz¹snê³a g³ow¹. – Nigdy tak nie postêpowa³ wobec ch³opców. Nigdy. Spojrza³em na jej osobliw¹ gablotkê. Moj¹ uwagê przyci¹gnê³a metalowa karuzela z rêcznie malowanymi koñmi. Obok niej sta³a porcelanowa lalka z b³êkitnymi kryszta³owymi oczami. Wygl¹da³a jak ¿ywa. Takie piêkne zabawki. Nikt nie wystawia na pokaz z³ych wspomnieñ. – D³ugo tak j¹ ignorowa³? – zapyta³em. – Tygodniami. – Zaczê³a wykrêcaæ sobie palce. – Parê razy trwa³o to nawet ponad miesi¹c. Nic dziwnego, ¿e Julii tak bardzo zale¿a³o na zwróceniu na siebie uwagi mê¿czyzn. – Czy twoim zdaniem dlatego podjê³a pracê jako modelka? Kobiet na wybiegu nikt nie ignoruje. – Owszem. S¹dzê, ¿e mia³o to wp³yw na wiele wyborów, jakich dokona³a w ¿yciu. – Na przyk³ad? – Na przyk³ad na to, ¿e nie odesz³a wczeœniej od mê¿a. W¹tpiê, by ktoœ inny na jej miejscu tak d³ugo godzi³ siê na takie traktowanie