... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nie napominają go inni, że żonę nieszczęśliwą daje na łup nierządnicy. Serce mi się ścisnęło widokiem cnotliwej pani, rzekłem mu prawdę w oczy i przed gniewem uchodzić muszę. Włodek i Ojczulo, który, choć Niemiec, mowę polską rozumiał, słuchali pilnie. – Pięknie mówicie! Ho ho! – odparł stary. – Ale mi się to coś dziwnym zda, żeście tak księżnę cnotliwą umiłowali, a panu się stawili jeżem! Są tam duchowni ojcowie przecie! – Duchowni są, a milczą – zawołał Zaręba – więc gdy ludzie nie mówią, kamienie krzyczeć muszą! Com uczynił, nie żałuję tego ani się wstydam. Pan jest bez serca, okrutny, a księżna już zamęczona przez niepoczciwych! Ojczulo przysłuchiwał się modląc po cichu. Włodek na dwór u wrót wskazał i rzekł krótko: – Idźcież spocząć! Z tą odprawą dumny Zaręba, nie czekając dłużej, zawrócił się nasępiony, skinąwszy na towarzysza, i poszedł, kędy mu wskazano. – Hę? – odezwał się, idąc, do Pawłka. – My tu pono długo nie będziemy popasali. Wytrwać będzie trudno. Z biedy i pod suche drzewo człowiek się chowa. We dworku pod wrotami zimno było, pusto, niegościnnie. Służba chodziła milcząca i jak wystraszona. Ledwie legli spoczywać, gdy dzwonek się dał słyszeć do obiadu. Rzędami znowu szły dziewczęta i chłopcy, którym z dala goście się przypatrywali; dziewczęta z głowami pospuszczanymi, ręce na piersiach poskładane, chłopcy podobnie. Wszystko to we drzwiach dworu znikło. Nie wiedzieli jeszcze, czy i oni dzwonkowi posłuszni być mieli, gdy ich do stołu wspólnego zawołano. W ogromnej izbie, której całą ścianę wielki krzyż czarny zajmował, opodal od siebie ubogo nakryte stoły czekały na biesiadników. Około drzwi z jednej strony dziewczęta już stały różnego wzrostu, ale w jednej odzieży, z włosami krótko poostrzyganymi, z drugiej chłopcy bosi i w trepkach. Z boku podwyższony pulpit czekał na lektora. Na stołach już stały misy i mało co kubków drewnianych, a że dzień postny był, z dala zachodziła woń mąki i oleju. W głębi Ojczulo i Włodek czekali na gości, aby siąść. Tymczasem wyrostek z bystrymi oczyma, z głową już wygoloną jak u mnicha, zabierał się do czytania, a raczej do opowiadania językiem łamanym i mało zrozumiałym, co przed sobą miał po łacinie. Zaręba i Nałęcz, patrząc na ten osobliwy klasztor, weszli i na wskazanych przy gospodarzu miejscach stanęli. Ojczulo mruczał już Benedicite75 i żegnał stoły. Milczenie panowało w jadalni; gdy dokończył, usiedli wszyscy. 73 Asceta (z grec.) – człowiek pobożny, doskonalący duszę przez posty i umartwienia. 74 Apatia (grec.) – tu: zobojętnienie. 75 Benedicite (łac.) – pobłogosławcie; pierwsze słowa modlitwy. 76 Zaręba spojrzał, co na misach stało, bo byli głodni. Post był. Kasza z olejem, polewka owsiana z kluskami i małe płotki przyskwarzone w oleju a mocno cuchnące składały całą zastawę. We dzbankach woda stała i piwo cienkie. Zaczęto pożywać, a Zaręba do chleba się zabrał, choć czarny był, bo mu się najpożywniejszym wydał. – Nie zasmakuje wam jadło moje – rzekł uśmiechając się, Włodek. – U nas post, grzechu pod moim dachem nie ścierpię, jedzenie, co Bóg dał. W milczeniu dziewczęta z jednej, chłopcy z drugiej strony chwytali z mis, co mogli, kromkami chleba pomagając sobie zamiast łyżek, chlepiąc i chrupiąc. Wyrostek przy pulcie plótł jąkając się, czego pewnie sam nie rozumiał; słuchali wszyscy. Jedzenie nie trwało długo, bo z mis znikło wszystko, co na nich stało, a nowych nie przyniesiono. Ojczulo powstał, dziękczynną odmawiając modlitwę. Dziewczęta ustawiły się w rząd i pociągnęły pierwsze, chłopcy w pewnym oddaleniu za nimi. Zostali tylko Ojczulo, gospodarz i goście. – My wkrótce do kaplicy na modlitwę idziemy – rzekł Włodek. – Kto chce, może z nami, nikogo nie zmuszam. Zabawy u mnie innej nie ma. To mówiąc stary pocałował księdza w rękę. Zaręba się skłonił, skinął na Pawłka i wyszli. – Ty, co lepiej pana stryja znasz – zapytał Michno w podwórzu – powiedz mi: chyba tu nie co dzień takie gody, na jakieśmy dziś trafili? – Owszem, porządek to powszedni, a czasem i gorzej bywa – rozśmiał się Pawłek. – To tylko adwent, a w wielkim poście we dwoje ostrzejszy post, w dwójnasób dłuższa modlitwa dzienna i nocna. – Wolałbym już naprawdę mnichem zostać! – rzekł Zaręba. – Mnie się też zda, że stryj na tym skończy, iż dwa klasztory założy, córki w jednym, a synów w drugim zamykając – odezwał się Pawłek. – Dwaj prawi synowie, nie mogąc tu życia znieść, poszli na inne wioski i rycersko służą. – Do tych by i nam potrzeba – zakończył Zaręba – bo rychło z głodu poumieramy. Wrócili do dworku, gdy już dzwoniono na modlitwę i parami znowu ciągnęły dzieci do kaplicy. Dwaj pobratymy podzielili się i Zaręba spoczywać, a Pawłek poszedł się modlić. Kapliczka była nie wytworna, ale schludna. U wielkiego ołtarza stał sam Ojczulo, a Włodek w komży mu posługiwał. Śpiewano pieśni, odmawiano modlitwy, padano na twarz i nabożeństwo niemal do nocy się przeciągnęło. Wieczorne jadło przysłano gościom do dworku, a było tak chude i biedne, jak ranne, tylko mniej niż pierwszym razem. Zaręba do innego stołu nawykły, bo jadał i pił dużo, posmutniał. – Jeśli ci tu życie smakuje – odezwał się ocierając usta – siedź sobie, a ja jutro w świat; nie wytrwam. – Przecie wiesz, że razem być musiemy – rzekł Nałecz.– Jutro pójdziemy innego kąta szukać, a pogoń nas może minie. Pokładli się spać głodni. Pawłek, który był wyszedł pode dwór raz jeszcze, aby się z Włodkiem rozmówić, dowiedział się od czeladzi, że to była godzina biczowania. Chłostę z dala nawet posłyszawszy, prędko do dworku powrócił. Rano trąbka nader wesoło grająca u wrót, zbudziła ich obu. Porwali się na nogi prawie przestraszeni, nie mogąc zrozumieć kto w tym smutnym dworze tak się śmiał odzywać wesoło. We wrotach stał konny ze psy i kilku ludźmi, śmiało jak do domu wtargnąwszy. Młody był, przystojny mężczyzna. Ten na mnicha wcale nie wyglądał i twarz miał wesołą, a na tutejsze prawo domowe mało baczyć się zdawał. Domyślili się łatwo, że syn być musiał starszy gospodarza, o którym wiedzieli, że w bliskości na wsi mieszkał. Tomko mu było na imię. Znał go Pawłek dawniej i, zarzuciwszy na się kożuch, wybiegł przeciw niemu. Myśliwiec nierychło go sobie przypomniał i poznał, ale gdy przemówił, zsiadł zaraz do niego, aby uścisnąć. Stary Włodek, który już był na modlitwie, nie wychodził do syna. 77 – Ty tu?! – zawołał młody. – A skądżeś się wziął? Co cię tu przyniosło? Wpadłeś, biedaku, na post i umartwienie, na pokutę do ojca mego! Nałecz prędko spowiadać mu się począł ze wszystkiego i zaprowadził go do izby, w której Zaręba odziewał się dopiero. Powitali się. Tomko, który na dworze książęcym próbował żyć, a nie powiodło mu się, Przemysława nie bardzo lubił. Słuchał więc powieści gorąco potakując i biorąc ją do serca. – Wy tu nie macie co robić – rzekł – jedźcie ze mną. Ja, choć ojca kocham i szanuję, z nim bym pono nie wyżył