... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Przypomniał so- bie dokładnie ukryte pragnienia związane z Mają w tamtych latach, zagłę- bił twarz w jej srebrzyste włosy i próbował wybrać jak najlepszą pozycję, aby wejść prosto w nią. A ta duża, dzika kocica szalała w równie gwałtow- nej próbie, by mu to ułatwić. Michel zatracił się w tym akcie. Wspaniale było być we dwoje, być so- bą, być wolnym i móc się całkowicie zagubić w tym niespodziewanym od- czuciu zachwytu; po chwili nie było już nic poza serią jęków, sapnięć i elektrycznego wręcz przepływu doznań. Chwilę potem Michel leżał na Mai, ciągle jeszcze będąc w niej, a ona wpatrywała się w lekko uniesioną twarz mężczyzny. - W Underhill kochałem cię - odezwał się w końcu. - W Underhill - odparła powoli -ja cię również kochałam. Napraw- dę. Nigdy tego nie okazałam, ponieważ czułabym się głupio, skoro tyle ci mówiłam o Johnie i Franku. Ale kochałam cię. Ogarnęła mnie wściekłość, gdy wyjechałeś. Byłeś moim jedynym przyjacielem. Byłeś jedyną osobą, z którą mogłam szczerze porozmawiać. Jedynym człowiekiem, który na- prawdę mnie słuchał. Michel potrząsnął przecząco głową pod wpływem napływających wspomnień. - Nie robiłem tego najlepiej. - Może i nie. Ale dbałeś o mnie, prawda? Nie robiłeś tego tylko z po- wodu swojej pracy? - Och, nie! Przecież cię kochałem. Z tobą, Maju, to nigdy nie jest tyl- ko praca. Dla nikogo i żadna praca... - Pochlebca - mruknęła, odpychając go żartobliwie. - Zawsze tak po- stępowałeś. Zawsze próbowałeś znaleźć pozytywną interpretację dla wszystkich okropnych rzeczy, które robiłam. - Roześmiała się nerwowo. - Może. Chociaż te rzeczy nie były wcale takie okropne. - Ależ były. - Zacisnęła usta. - A potem po prostu zniknąłeś! - Ude- rzyła go lekko w twarz. - Opuściłeś mnie! - Wyjechałem. Musiałem wyjechać. Jej usta zacisnęły się jakby w grymasie bólu i wędrowała wzrokiem gdzieś nad głęboką przepaścią wszystkich minionych lat. Ześlizgiwała się ponownie w dół sinusoidy swych nastrojów, sięgając czegoś bardzo mrocznego i głębokiego. Michel obserwował tę przemianę z pełną rozko- szy rezygnacją. Kiedyś był szczęśliwy przez bardzo długi czas i właśnie ten nieszczęśliwy wyraz twarzy Mai przekonał go, że znów może być szczęśliwy, jeśli się nie zmieni i zdoła zarazić kobietę swoim szczęściem - przynajmniej tym szczególnym jego rodzajem. Dewiza życiowa Miche- la „optymizm jako naturalna zasada działania" zmieni się teraz bardziej w celowy wysiłek i będzie musiał pogodzić kolejną antynomię w swoim życiu, tak samo odśrodkową jak Prowansja i Mars - antynomię, która po prostu nazywała się Maja taka i Maja zupełnie inna. Leżeli teraz obok siebie, każde zatopione we własnych myślach, wy- patrywali na zewnątrz i czuli, jak rover podskakuje na amortyzatorach. Wiatr ciągle się wzmagał, a pył wpadał do Echus Chasma, potem do Ka- sei Yallis, upiornie przypominając szalony wyciek, który pierwotnie wyżło- bił kanał. Michel wstał, by sprawdzić ekrany. - Prędkość wzrosła do dwustu kilometrów na godzinę. Maja chrząknęła. Kiedyś wiatry były o wiele szybsze, ale przy o ty- leż gęstszej atmosferze te mniejsze prędkości wydawały się dość złudne. W gruncie rzeczy obecne wichury stały się o wiele gwałtowniejsze niż sta- re, nie powodujące specjalnych szkód, wietrzyska. Z pewnością wyruszymy dziś wieczorem, pomyślał Michel, jest to już tylko kwestia otrzymania zakodowanego sygnału od Kojota. On i Maja le- żeli więc tylko i czekali, spięci i równocześnie rozluźnieni, starannie ma- sując nawzajem swe ciała, aby zająć czymś godziny oczekiwania i zmniej- szyć napięcie. Michel podziwiał kocią grację smukłego, umięśnionego cia-' ła Mai, starego jeśli chodzi o przeżyte lata, ale pod niemal każdym wzglę-, dem takiego samego jak zawsze. Tak samo pięknego jak zawsze! ; W końcu zachód słońca przyciemnił zamglone powietrze i monumen- talne chmury przesunęły się na wschód, pokrywając teraz lico skalnej ścia- ny. Wstali, umyli się, zjedli posiłek, a potem się ubrali, usiedli w fotelach i kierowców i znowu stali się nerwowi, zwłaszcza kiedy zniknęło jaskrawe słońce i zapadł burzowy zmierzch. ; i W ciemnościach obecność wiatru po-; twierdzał jedynie hałas i nieregularne drżenie rovera na sztywnych amor-;, tyzatorach