... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nie mógł uwierzyć, że ten wielki, żywiołowy, istniejący od zawsze w jego życiu mężczyzna, który go spłodził, teraz umiera. Drżąca ręka Eshertona szybko uścisnęła dłoń Baxtera. - Jesteś odpowiedzialny za niego i za jego matkę. - Wątpię, by czegoś ode mnie potrzebowali - Baxter poczuł słabość potężnej kiedyś dłoni ojca i musiał zamrugać, by powstrzymać łzy. - Mylisz się - szepnął chrapliwie Arthur. - Zapisałem to w testamencie. Ty, Baxter, masz tę solidność, która jest potrzebna do zarządzania majątkiem. Do licha, synu, od urodzenia jesteś stateczny i można na tobie polegać. Hamilton jest zbyt młody, by zarządzać majątkiem. Ty się tym zajmiesz do chwili, kiedy on skończy dwadzieścia pięć lat. - Nie. - Maryann pierwsza zdała sobie sprawę ze znaczenia słów męża. Przycisnęła dłonią pierś. - Panie, nie rób tego! Arthur odwrócił głowę na poduszce, by spojrzeć na żonę. Mimo osłabienia udało mu się wykonać coś, co było cieniem słynnego złośliwego uśmiechu Eshertonów. - Moja droga, dziś jesteś jeszcze piękniejsza niż w dniu naszego ślubu. - Esherton, proszę. Nie rób tego! - Niepotrzebnie się martwisz, Maryann. Przecież zostawiam Baxterowi zarząd majątku tylko dopóki Hamilton nie będzie trochę starszy. Zaszokowane spojrzenie Maryann napotkało oczy Baxtera. - Nie ma takiej potrzeby. - Obawiam się, że owszem, istnieje taka potrzeba. Moja słodka, Hamilton jest podobny do mnie. Potrzebuje czasu, by nauczyć się panować nad sobą. Nie rozumiem, dlaczego moi synowie są tak do siebie niepodobni, ale tak właśnie jest. - Esherton gwałtownie się rozkaszlał. Baxter poczuł, że ojciec zanurza się troszkę głębiej w czekającą go ciemność. - Ojcze... Arthur opanował atak kaszlu i opadł wyczerpany na poduszki. - Baxterze, wiem, co robię. Hamilton jeszcze przez kilka lat będzie potrzebował twojej opieki i rad. - Ojcze, proszę - szepnął Hamilton. - Nie chcę, żeby Baxter zarządzał moimi pieniędzmi i decydował w moim imieniu. Jestem wystarczająco dorosły, by zająć się dobrami Eshertonów. - Tylko kilka lat. - Arthur zachichotał ochryple. - W ten sposób będziesz miał okazję wyszumieć się. Kto mógłby zaopiekować się tobą lepiej niż starszy brat? - Przecież on nie jest moim prawdziwym bratem - nalegał Hamilton. - Jesteśmy zaledwie przyrodnim rodzeństwem. - Na Boga, jesteście braćmi! - Przez chwilę w bursztynowych ochach hrabiego zabłysła dawna siła. Spojrzał płomiennym wzrokiem na Baxtera. - Rozumiesz mnie, synu? Hamilton jest twoim bratem. Jesteś za niego odpowiedzialny. Chcę, żebyś mi złożył przysięgę. Baxter mocniej chwycił dłoń ojca. - Rozumiem. Proszę, uspokój się, ojcze. - Na Boga, przysięgnij! - Przysięgam - powiedział spokojnie Baxter. Hrabia opadł na poduszki. - Stateczny i opanowany. Pewny jak wschód słońca. – Zamknął oczy. - Wiedziałem, że mogę na tobie polegać i że zaopiekujesz się rodziną. Maryann podeszła bliżej i Baxter otrząsnął się ze wspomnień. - Dobry wieczór, Baxter. - Maryann. - Nie odpowiedziałeś na moją prośbę o rozmowę. Wysłałam trzy listy. - Byłem zajęty innymi sprawami - powiedział Baxter z lodowatą uprzejmością, którą wypracował sobie już dawno temu na takie okazje. - Jeżeli chodzi o pieniądze, to przecież wiesz, że dałem bankierom instrukcje, by honorowali żądania mieszczące się w granicach rozsądku. - To nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Ale, jeżeli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym porozmawiać z tobą na osobności. Czy moglibyśmy wyjść do ogrodu? - Może innym razem. Zamierzam zaprosić moją narzeczoną do następnego walca. Maryann zmarszczyła brwi. - Więc to prawda, że się zaręczyłeś? - Tak. - Baxter spostrzegł Charlotte w ramionach Lennoxa. Wirowali bardzo szybko po parkiecie. Wigor. - Hm... Chyba muszę ci pogratulować. - Nie ma potrzeby, byś nagle zmieniła swoje zachowanie w stosunku do mnie. Maryann zagryzła wargi. - Baxter, proszę. Muszę z tobą porozmawiać o Hamiltonie. Bardzo się martwię o niego. A jak dobrze wiesz, twój ojciec mi powiedział, że zawsze mogę na ciebie liczyć, gdy będę potrzebowała pomocy. Baxter powoli odwrócił głowę od parkietu i napotkał niespokojny wzrok Maryann. Nie miał wyboru. Złożył ojcu przysięgę. Leciutko skłonił się przyjmując to, co nieuniknione. - Chyba masz rację. Najlepiej będzie, jeżeli wyjdziemy porozmawiać do ogrodu. 7 Słyszałam, że był pan znajomym biednej pani Heskett. - Charlotte ku swojemu żalowi poczuła brak tchu. Nie było łatwo dorównać lordowi Lennoxowi. Tańczył bardzo żwawo, a ona nie miała wprawy. - Co za straszna rzecz z tym morderstwem