... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Na początku byłem lekko oszołomiony, potem nastąpiła delikatna drżąca wibracja przechodząca przez tułów, a następnie przez ramiona i nogi. Wydawało mi się, że kończyny stają się coraz bardziej naprężone, wąskie i wsysają do wnętrza każdą otaczającą je substancję. Doprawdy wrażenie to było tak silne, że myślałem, iż wychodzę z siebie. Podziwiałem ten stan. Było w nim coś rozkosznego, szczególnie dla istoty tak twardej, chłodnej i zamkniętej na jakiekolwiek fizyczne doznania jak ja. Odczucie stało się wszechogarniające podobnie jak pragnienie picia krwi, choć tego w ogóle nie odbierałem tak trzeźwo. Ledwie to sobie uświadomiłem, wszystko minęło. Wzdrygnąłem się lekko. Czyżby to wszystko stanowiło jedynie wytwór mojej wyobraźni? Nadal patrzyłem na odległego śmiertelnika - biedną duszę, która odwzajemniała mi spojrzenie nie mając pojęcia, kim lub czym jestem. Na młodym obliczu widniał uśmiech, kruchy i pełen szalonej ciekawości. Stopniowo uświadamiałem sobie, że widziałem tę twarz wcześniej. Jeszcze bardziej zdumiał mnie jego wzrok wyrażający definitywne rozpoznanie i dziwne oczekiwanie. Nagle uniósł prawą rękę i pomachał. Zaskakujące. A jednak znałem tego śmiertelnika. Nie, bardziej precyzyjne byłoby powiedzenie, że widziałem go więcej niż raz, a potem jedyne pewne wspomnienie wróciło do mnie z pełną siłą. W Wenecji, wisząc na krawędzi Piazza San Marco i miesiące później w Hongkongu, w pobliżu Nigth Market - w obu przypadkach zwróciłem na niego szczególną uwagę, ponieważ on zwrócił szczególną uwagę na mnie. Tak, stała tam ta sama, potężnie zbudowana postać z tymi samymi, gęstymi, falującymi brązowymi włosami. Niemożliwe. A jednak prawdopodobne, ponieważ tam stał! Ponownie wykonał gest powitania, a potem pospiesznie, naprawdę bardzo niezgrabnie ruszył w moim kierunku, przemierzając przestrzeń niezdarnymi krokami, podczas gdy ja obserwowałem go z narastającym zdumieniem. Zajrzałem w umysł młodzieńca. Nic. Szczelnie zamknięty. Tylko roześmiana twarz stawała się coraz wyraźniejsza, gdy zbliżał się ku jasnej, luminescencyjnej światłości morza. Zapach jego strachu wypełnił moje nozdrza wraz z wonią krwi. Tak, był przerażony, a jednak niesamowicie podekscytowany. Nagle wyraz twarzy mężczyzny zdał mi się niezwykle zapraszający - kolejna ofiara rzucała się w moje ramiona. Jak mocno lśniły wielkie brązowe oczy. Miał też błyszczące zęby. Z walącym sercem zatrzymał się jakiś metr ode mnie i wyciągnął grubą, pogniecioną kopertę w wilgotnej drżącej dłoni. Nie odrywałem od niezdarnej postaci wzroku, niczego nie ukazując - ani zranionej dumy, ani szacunku dla tego zadziwiającego dokonania, że znalazł mnie tutaj, że się ośmielił. Byłem wystarczająco głodny, by wyssać kolejną ofiarę i najeść się bez poświęcenia jej kolejnej myśli. Nie zastanawiałem się nad tym więcej. Widziałem tylko krew. Zesztywniał, jakby to wiedział, jakby w pełni wyczuwał. Przez moment patrzył na mnie w milczeniu, a potem rzucił na piasek grubą kopertę i szaleńczo odbiegł. O mało nóg nie pogubił w panicznej ucieczce. Pragnienie nieco opadło. Może nie zastanawiałem się, ale wahałem i to zajmowało część myśli. Kim był ten nerwowy, młody sukinsyn? Ponownie próbowałem go prześwietlić. Nic. Zadziwiające. Jednak niektórzy śmiertelnicy osłaniają się w naturalny sposób, nawet jeśli nie mają bladego pojęcia o tym, że ktoś mógłby zajrzeć w ich umysły. Biegł i biegł, desperacko i w niezgrabny sposób, znikając w ciemności bocznej uliczki, nadal pospiesznie oddalając się ode mnie. Chwile mijały. Teraz już nie czułem jego zapachu, jedynym świadectwem wydarzenia była koperta leżąca u moich stóp. Co to, do licha, mogło znaczyć? Dokładnie wiedział, kim jestem. W to nie wątpiłem. Spotkanie w Wenegi i Hongkongu to nie zbieg okoliczności. Jego nagły strach, jeśli nie coś innego, widziałem wyraźnie. Musiałem się jednak uśmiechnąć nad jego wielką odwagą. Tylko pomyślcie, śledzić taką istotę jak ja. Czy był jakimś zwariowanym wyznawcą kultu, który przyszedł zapukać do drzwi świątyni z nadzieją, że dam mu Ciemną Krew po prostu z litości lub jako nagrodę za śmiałość? Nagle stałem się zły, zgorzkniały, a potem już po prostu straciłem zainteresowanie. Obserwowałem czystą i nie zaklejoną kopertę. Wewnątrz znalazłem, ku swojemu zaskoczeniu, wydrukowane opowiadanie wycięte najprawdopodobniej z jakiejś książki. Przekartkowałem mały, gruby plik, spięty w lewym górnym rogu. Żadnej osobistej notatki. Autora tekstu dobrze znałem, był nim uroczy człowiek, H.P. Lovecraft, pisarz zajmujący się sprawami ponadnaturalnymi i makabrą. W rzeczy samej czytałem opowiadanie i pamiętałem doskonale tytuł: Rzecz na progu. Roześmiałem się cicho. Rzecz na progu. Teraz uśmiechając się przypominałem sobie szczegóły tej historii. Była interesująca, a zarazem zabawna. Tylko dlaczego ów dziwny śmiertelnik miałby mi ją dawać? Niesamowite. Nagle znów poczułem wściekłość albo raczej taką złość, na jaką pozwalał smutek. Mechanicznie włożyłem pakiecik do kieszeni płaszcza. Zadumałem się głęboko. Tak, ten mężczyzna definitywnie odszedł