... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wróg jest dokładnie po drugiej stronie Mermidonu, my zaś jesteśmy praktycznie bezbronni. Musimy ewakuować blisko czterdzieści tysięcy ludzi i doprowadzić ich bezpiecznie do Tyrsis, które jest oddalone całe mile na wschód. Tamci z pewnością otoczyli nas posterunkami, aby zapobiec wydostaniu się kogokolwiek, zanim wyspa zostanie zaatakowana. Jakżeż mamy pokonać taką przeszkodę? - Zaatakujemy ich - rzekł z prostotą Menion, a w kącikach ust drgał mu lekki uśmiech. Cisza, która po tym zapadła, była aż nadto wymowna. Słowa już się cisnęły na usta oszołomionych ludzi, gdy Menion podniósł rękę w uspokajającym geście. - Atak, w dodatku w nocy, jest właśnie tym, czego najmniej się teraz spodziewają. Szybkie uderzenie na ich flanki, jeśli je dobrze poprowadzić, na pewno wprawi ich w konsternację. Mogą pomyśleć, że jest to atak silnie uzbrojonej armii... No bo któż inny ośmieliłby się atakować taką siłę... Ciemność i zaskoczenie ich zmylą. Taki atak złamie szyki ich zewnętrznych posterunków. Możemy też narobić dużo hałasu i wystrzelić ognie. To ich musi zdezorientować na przynajmniej godzinę, a może nawet dłużej. Wtedy możemy próbować ewakuować miasto. Jeden ze starszych potrząsnął przecząco głową. - Wiele godzin też by nie starczyło, młody człowieku. Nawet gdybyśmy zdołali przeprawić czterdzieści tysięcy ludzi na południowy brzeg, to jeszcze trzeba maszerować na południe do Tyrsis... prawie pięćdziesiąt mil! To oznacza całe dnie dla kobiet i dzieci. Gdy tamci wejdą i zobaczą, że miasto jest opuszczone, to i tak podążą za nami, a przecież nie będziemy od nich szybsi. Po co więc nawet mamy próbować? - Nie będziecie musieli ich wyprzedzać czy też uciekać przed nimi - powiedział szybko Menion. - Nie będziecie szli lądem. Popłyniecie z nurtem Mermidonu! Załadujcie wszystkich do łodzi i łódek, czółen, na tratwy i na barki... i na co tam macie teraz... i możecie zbudować w ciągu dnia. Po prostu wszystko, co się nada pływania. Mermidon płynie na południe w głąb Callahornu mniej więcej około dziesięciu mil od Tyrsis. Dobijecie do brzegu w tym miejscu i wtedy łatwo już będzie się bezpiecznie schronić w mieście zanim nadejdzie poranek i na długo zanim wielka, a więc i powolna armia Nordlandii ruszy się z miejsca. Członkowie Zgromadzenia powstali ze swych miejsc, wykrzykując pochwały i podziwiając nieugiętość woli młodego księcia. Jeśli była jakakolwiek szansa na uratowanie ludności Kern, nawet gdyby samo miasto miało być zdobyte przez wrogie hordy, to trzeba było próbować. Po krótkiej już teraz dyskusji Zgromadzenie zakończyło obrady, by popędzić ludzi do pracy. Od tej chwili aż do zachodu słońca każdy, kto tylko był zdolny do pracy, musiał budować drewniane tratwy, każda z nich zaś powinna zabrać ponad setkę ludzi. Były też dziesiątki tuzinów małych łodzi, używanych do krótkich wypraw na pobliskie wysepki i na połowy. Miasto posiadało również wcale pokaźną flotę barek transportowych, które można przecież przystosować do aktualnych potrzeb. Menion zasugerował, żeby Zgromadzenie rozkazało uzbrojonym żołnierzom patrolować brzegi i żeby nikt nie opuszczał wyspy. Wszystko miało pozostać tajemnicą tak długo, jak się tylko da. Największą troską Meniona było to, aby nikt ich nie zdradził. Wtedy cały plan ucieczki obrócono by wniwecz. Obawy księcia były zasadne. Ktoś przecież zaskoczył Shirl w jej własnym domu, porwał ją z tłumnego miasta, przeprawił się z nią przez rzekę i oddał w ręce trolli. Musiał maczać w tym palce ktoś, kto nie był obcy mieszkańcom miasta. Ktokolwiek to był, wciąż pozostawał wolny i w ukryciu, bezpieczny w tłumie. Gdyby się dowiedział o planie i jego szczegółach, to z pewnością próbowałby ostrzec armię z Nordlandii. Wszystko musiało pozostać tajemnicą, jeżeli to ryzykowne przedsięwzięcie miało się udać. Pozostała część dnia upływała Menionowi szybko. Zapomniał na jakiś czas o Shei, kompanach i o ostatnich, trudnych tygodniach. Po raz pierwszy od czasu, gdy Shea odwiedził go na dworze, książę Leah miał do rozwiązania problem, który pojmował w całości i dysponował środkami do jego rozwiązania. Wrogiem nie był Król Czaszki czy też upiorne, nie z tego świata monstra, które mu służyły. Tym razem jego wróg miał ciało i kości, podlegał tym samym regułom życia i śmierci co każdy inny człowiek. Tego przeciwnika można przestraszyć, a jego strach analizować i wykorzystać. Najważniejszym atutem w próbie wyprowadzenia w pole czekającej armii był czas. Tym razem Menion uczestniczył w najpoważniejszym w jego życiu przedsięwzięciu - miał uratować całe miasto. Wraz z członkami Zgromadzenia kierował budową wielkich tratw, była to dla oblężonych jedyna nadzieja na bezpieczną żeglugę w dół Mermidonu aż do Tyrsis. Punktem docelowym miał być południowy brzeg tuż za miastem. Była tam szeroka, ale dobrze zabezpieczona zatoka, gdzie tratwy mogły być spuszczone na wodę pod osłoną nocy. Po pierwszej stronie zatoki brzeg był dość niski, za to urwisty i ciągnął się aż do grobli. Menion pomyślał, że mała grupa może przebyć w tym miejscu rzekę w bród, podczas gdy główny "atak" na obóz nastąpiłby trochę później. Będąc na drugim brzegu, mogliby opanować patrolujące straże. Gdy już się z nimi uporają, można będzie spuścić tratwy na wodę i popłynąć z nurtem południowej odnogi Mermidonu do Tyrsis. Menion wierzył, że jeśli niebo pozostanie ciemne, a straże odwołane w górę rzeki, by bronić obozu przed atakiem, i jeśli ludzie na tratwach zachowają ciszę, to ewakuacja może się powieść. Jednak już późnym popołudniem deszcz ustał całkowicie, a kłębiące się szare chmury ustępowały miejsca ciemnemu błękitowi. Burza, która była już tylko odległym pomrukiem, zbliżała się do końca. Wróżyło to bezchmurną, księżycową noc z tysiącem mrugających gwiazd. Menion siedział w jednej z mniejszych komnat domu Zgromadzenia; oderwał na chwilę wzrok od olbrzymiej mapy rozłożonej na stole i obserwował te niekorzystne dla nich zmiany. Miał do pomocy dwóch członków rozwiązanego Legionu Granicznego: Janusa Senpre, porucznika Legionu i zarazem najwyższego stopniem oficera na wyspie, oraz siwowłosego weterana Fandreza. Ten ostatni znał tereny wokół Kemu lepiej niż ktokolwiek inny, poproszono go więc o pomoc w zorganizowaniu ataku na potężną armię Nordlandii. Senpre zaś, jego dowódca, był wyjątkowo młodym jak na swoją rangę, lecz twardym i zdecydowanym żołnierzem, który spędził już sporo lat na polu walki. Był również zagorzałym zwolennikiem Balinora. Podobnie jak Meniona niepokoił go brak wiadomości o księciu. Kilka godzin wcześniej Janus Senpre zebrał dwustu doświadczonych żołnierzy Legionu i utworzył oddział uderzeniowy, który miał nękać straże wrogiego obozu. Menion zaoferował swą pomoc, którą przyjęto z ochotą