... masz przeĹźywaÄ Ĺźycie, a nie je opisywaÄ.
Pani Michalina nie mogła się powięcać działalnoci publicznej tak całkowicie jak jej siostra, gdyż własne interesy finansowe zajmowały jej dużo czasu. Miała go jednak jeszcze doć, aby gdy pani Holszańska stwarzała i przerabiała instytucje - samej przerabiać ludzi. Przerobiła już na przykład kierownika szkoły rzemiosł, który pod jej wpływem zreformował przestarzałš uczelnię. A teraz przerabiała księży. Uczyła ich, jak majš mówić kazania. Jeden z kalinieckich kaznodziejów podobno aż rozpłakał się raz po takiej rozmowie. - Ja patrzę - opowiadała potem pani Ostrzeńska - a jemu łzy ciurkiem płynš z oczu i "pani - woła - czemuż pani się nie urodziła mężczyznš i kapłanem?!" Ambicjš pani Michaliny było dokonywać wielkich rzeczy za pomocš wpływu osobistego. - Trzeba - mawiała - po prostu z człowiekiem bezporednio się zetknšć, spojrzeć mu w oczy, przemówić do rozumu, do serca. Jakże nie przyznać, że to jest właciwe i dorzeczne pojmowanie sprawy? A jednak co w nim szwankowało. Może to, że gdy pani Michalina mówiła "wpływ osobisty", brzmiało to, jakby wołała: "Patrzcie, jaki potężny jest mój wpływ osobisty". Ale czy nie miała prawa dawać tego ludziom poznać? Jużcić nie każdy może się pokusić o wywieranie wpływu osobistego. Trzeba na to być włanie takš jak pani Michalina! Mieć takš postawę królewskš, taki głos, takš wymowę, taki ujmujšcy, życzliwy humor. Ludwik Ceglarski odwiedził kiedy paniš Barbarę i mówił z niš o tych sprawach. Twierdził, że postępowa i nowatorska działalnoć pani Michaliny i pani Holszańskiej płynie z ambicji bardzo właciwej młodemu żywiołowi miejskiemu szlacheckiego wiejskiego pochodzenia. Szersze horyzonty, miała przedsiębiorczoć, łamanie zastarzałych przesšdów towarzyszš zawsze wyjciu ze swojej sfery. Czasem bywajš powodem tego wyjcia, czasem wynikajš z niego jako skutek. A rzeczy te sš zwłaszcza potrzebne przy zagnieżdżaniu się w nowym rodowisku. Pielęgnowanie nowych tradycji nie byłoby w danym wypadku na miejscu, zepchnęłoby obie te panie do poziomu zasiedziałego, odwiecznego drobnomieszczaństwa, nie pozwalałoby wybić się, zabłysnšć, przodować, a może się i wzbogacić. Gdy jednak tego pokroju ludzie zdobędš na nowym terenie ugruntowane stanowiska, nagromadzš odpowiednich dóbr, poglšdy ich stanš się - mówił - bardziej umiarkowane, zachowawcze, a nawet skostniałe. Aż póki jaki ich potomek nie zacznie znów procesu odwrotnego. Pani Barbara lubiła to zastanawianie się nad życiowymi sprawami, pełne odkryć, na które by sama nigdy nie wpadła. Ale swojš drogš w chwilach większej pobłażliwoci mówiła sobie, że takie wyjanienie skrzętnych zabiegów rejentowej czy też Michasinych nie wystarcza. Czuła, że do pracy publicznej może pchać człowieka wiele powodów: i okolicznoci, i współczucie dla drugich, i żšdza władzy albo znaczenia, i chęć zużycia energii, i potrzeba mocniejszego poczucia się sobš. A niedużo bywa ludzi, co by się kierowali tylko jednš z tych licznych pobudek. Działalnoć pani Holszańskiej i pani Michaliny była tego rodzaju, że szły za niš nie miłoć i nie czeć, ale poklask i rozgłos, a przeciw sobie miały nie jakš odmiennš prawdę, ale tych, co im podstawiali nogę, aby zajšć ich miejsca na towarzyskim i społecznikowskim wieczniku. Kto, pragnšcy utršcić rejentowš przy wyborach do pewnego zarzšdu, mawiał podobno o niej: - Holszańska jest niezłš kobietš, ale myli, że wszystko się koło niej obraca. - Lecz powtarzajšc tę plotkę miano się, że ów jegomoć dopowiada zaraz w myli: - a tymczasem wszystko się obraca koło mnie. Za rzesze ludnoci miasta, którym obie panie służyły albo którymi się nie wiedzšc o tym posługiwały, różni biedacy ze schronisk, pogadanek i stowarzyszeń - jak pani Barbara mogła sšdzić z opowiadań znajšcej tę sferę Julki - mieli tymczasem swoje sprawy i nie dbali o to, czy poddajšc się lub nie poddajšc zabiegom dobroczynnym pani Holszańskiej i pani Michaliny idš na rękę uczuciom lub rachubom swych dobrodziejek. Całowali ich ręce, płakali i błogosławili, gdy tak wypadło z ich życiowej potrzeby, złorzeczyli, gdy ich uszczęliwiano nie tak, jak sobie umylili. A czas toczył się w niezbadanš przyszłoć, która miała na swój nieprzewidziany sposób zużytkować zdarzenia i ludzi, pobudki i uczynki. Gdy pani Holszańska zaczęła raz namawiać paniš Barbarę Niechcicowš, by się wzięła do pracy społecznej i obeszła z niš na przykład podlegajšce ankiecie sanitarnej mieszkania nędzarzy, pani Barbara odpowiedziała swoim zwyczajem: - Chybabym wstydu nie miała, żeby chodzić i przyglšdać się takiej nędzy. Nie wiem, z jakim czołem wróciłabym potem do siebie. Pani Barbara turbowała się teraz innš sprawš: nie wiedziała dobrze, co zrobić z Agnisiš na przyszły rok szkolny. Pensja pani Wenordenowej miała tylko cztery klasy, więc gdzie dalej to dziecko kształcić? Bogumił napomknšł, żeby może posłać Agnisię na jakš warszawskš pensję. Ku jego zdziwieniu pani Barbara nie znalazła nic pocišgajšcego w tym projekcie. - Przecież w każdej chwili - rzekła - może wybuchnšć rewolucja. W takich czasach lepiej się z dziećmi nie rozłšczać. - No, Agnieszka jest dosyć odważna i samodzielna. Zresztš byłaby pod opiekš i ręczę, że nic by jej się w Warszawie nie stało