... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Przestraszona otworzyła ją jednym szarpnięciem, wsunęła dłoń do środka i nie spuszczając ze mnie oczu, chwilę w niej macała. Z szufladki wypadła paczka chusteczek higienicznych. Pacnęła na podłogę, a zaraz za chusteczkami z szuflady wychynęła dłoń Nancy uzbrojona w mały czarny pistolet. Ściskała go za lufę. - Nie - szepnąłem, cofając się do drzwi. - Nie rób tego, Nancy... Zgięła ramię w łokciu, chwyciła pistolet za rękojeść, uniosła go i wycelowała w mój brzuch. Mózg zaczął wysyłać do mięśni setki sprzecznych z sobą rozkazów, rozkazów niejasnych, zakłóconych, logicznych i nielogicznych: nakazywał szybki skok do przodu, rękom kazał wyrwać Nancy pistolet, nogom wmawiał, że najlepiej stamtąd uciec albo stanąć za drzwiami. Lecz ciało nie reagowało, ciało żyło własnym życiem. Ręce podniosły strzelbę i przyłożyły ją do ramienia. Palec wskazujący odnalazł zimny języczek spustu i bez wahania go pociągnął. Broń wypaliła. Pocisk cisnął Nancy na wezgłowie łóżka. Z przebitego materaca wytrysnęła maleńka fontanna wody. Znieruchomiałem zaszokowany. Cichy szmer opadającej na prześcieradło wody przypominał odgłos towarzyszący oddawaniu moczu. Nancy przekręciła się na bok, balansowała chwilę na krawędzi łóżka i z głuchym łomotem spadła na podłogę. Wszystko było we krwi: prześcieradło, poduszki, wezgłowie, ściana, podłoga. - Hank? - zawołał z dołu Jakub. Głos miał przerażony, niepewny. Nie odpowiedziałem. Mój umysł usiłował wchłonąć i przyswoić sobie to, co się stało. Zrobiłem krok do przodu, przykucnąłem, odłożyłem strzelbę. - Nancy? Wiedziałem, że nie żyje. Domyśliłem się tego po sposobie, w jaki spadła z łóżka, ale nadzieja była silniejsza i czekałem, aż Nancy mi odpowie; wydawało się, że to tylko niegroźny wypadek i chciałem jej to wytłumaczyć. - Hank? Wytężyłem słuch. Jakub był na dole, u stóp schodów, ale jego głos dochodził mnie jak z oddali. Dziwne. - Wszystko w porządku! - odkrzyknąłem, zdając sobie sprawę, że to koszmarna bzdura. - Co się stało? Wstałem i obszedłem łóżko, żeby lepiej przyjrzeć się Nancy. Jej podkoszulek był upstrzony czarnymi plamami krwi. Gdy spadła, trochę się podwinął, tak że widziałem jej pośladki i uda. Błyszczały mokrawo od ściekającej z łóżka wody. Nancy ani drgnęła. - Mam wejść na górę? - spytał Jakub. - Zastrzeliłem ją! - odkrzyknąłem. - Co mówisz? - Zastrzeliłem ją! Ona nie żyje! Nie odpowiedział. Nadsłuchiwałem jego kroków, ale nie, nie wszedł na schody. - Jesteś tam? - Tak - odrzekł. - No to chodź tu. Odczekał chwilę i zaczął wchodzić na górę. Przebity materac wciąż przeciekał. Wziąłem poduszkę i zakryłem nią dziurę. Na prześcieradle zaczęła zbierać się kałuża wody. W powietrzu unosił się odór moczu, kwaśny i ostry - Nancy straciła kontrolę nad pęcherzem. Mocz mieszał się z krwią i wodą na podłodze i wsiąkał w dywan. W progu sypialni stanął Jakub. - Miała pistolet - powiedziałem. - Chciała do mnie strzelić. Kiwnął głową. Robił wszystko, żeby tylko nie spojrzeć na zwłoki. W ręku wciąż ściskał strzelbę. Po jego wilgotnych i zaczerwienionych oczach poznałem, że na dole płakał, ale już przestał. - Co teraz zrobimy? - spytał. Tego nie wiedziałem. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że ją zabiłem. Tak, widziałem jej ciało, widziałem krew, czułem smród uryny, mimo to nie potrafiłem połączyć tego w logiczną całość i uznać, że to moje dzieło. Ot, przyłożyłem strzelbę do ramienia i pociągnąłem za spust. Tak proste, tak nieskomplikowane czynności miałyby doprowadzić do tej straszliwej jatki? - Nie chciałem jej zabić - wyszeptałem. Dopiero teraz zerknął na zwłoki. Zrobił to szybko, płochliwie, i natychmiast uciekł wzrokiem w bok. Okropnie pobladł. Spojrzał na łóżko, jakby zamierzał na nim usiąść, ale go powstrzymałem. - Uważaj! Przecieka. Znieruchomiał, przestąpił z nogi na nogę. - Chyba powinniśmy do kogoś zadzwonić - mruknął. - Zadzwonić? - Do szeryfa albo do tych ze stanowej. Odszukałem wzrokiem telefon. Stał na nocnym stoliku z wysuniętą szufladą. Przed stolikiem leżała Nancy. Włosy miała przemoczone, zbite w gęsty kołtun. Owijały jej szyję jak wąż. Tak, Jakub miał rację. Cały ten bałagan trzeba uprzątnąć, pomyślałem, a jedynymi ludźmi, którzy mogą to zrobić, są policjanci... - Nie uwierzą w to - skonstatowałem. - W co? - Że zastrzeliliśmy ich w samoobronie. - Nie - mruknął. - Nie uwierzą. Ostrożnie obszedłem zwłoki Nancy i stanąłem przy nocnym stoliku. - Powiemy im o pieniądzach? - spytał. Milczałem. Nagle błysnął mi w głowie pewien pomysł: odkryłem sposób na kilkuminutowe opóźnienie ujawnienia naszych przestępstw i zbrodni. - Zadzwonię do Sary - oznajmiłem