... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Bowiem kształty na niebie zmieniły się. Nie przypominały już smoków, lecz raczej wielokolorowe łabędzie, których błyszczące pióra odbijały ostatnie promyki dnia. - Są olbrzymie! - krzyknął Moonglum. - Wyciągnij swój miecz. Uderzymy teraz i módlmy się do bogów Elhweru, kimkolwiek by oni byli. To są wytwory magii, które zapewne wysłał Theleb K'aarn, aby nas zniszczyły. Mój respekt dla tego spiskowca wciąż rośnie. - Ale czym one są, Elryku? - Stworzenia z Chaosu. W Melniboné nazywają je Oonai. Mogą przybierać dowolne kształty. Tylko czarownik o wielkiej mocy i dyscyplinie umysłu, ten, który zna odpowiednie zaklęcia, może je przywołać i nadać im kształt. Niektórzy spośród moich przodków umieli to robić, ale przysiągłbym, że żaden zaklinacz z Pan Tang nie jest zdolny zapanować nad tymi chimerami! - Czy nie znasz żadnego zaklęcia, które by odgoniło je od nas? - Nic nie przychodzi mi na myśl. Tylko taki Władca Chaosu, jak Arioch, mój patron-demon, mógłby je zakląć. Moonglum wzdrygnął się. - A więc błagam cię, wezwij swojego Ariocha! Elryk spojrzał na niego rozbawiony. - Wielki musi być twój strach, skoro jesteś gotów znaleźć się w obecności Ariocha. Moonglum wyjął długi miecz o zakrzywionym ostrzu. - Być może nie lecą one do nas, ale lepiej przygotujmy się. - Przygotować się? - zauważył Elryk z uśmiechem. Moonglum wyjął drugi miecz i obwinął wodze wokół ramienia. Na niebie rozległy się krzyki. Konie zarżały dziko. Krzyki stawały się coraz głośniejsze. Kiedy stworzenia otwierały dzioby, widać było długie jeżyki oraz cienkie i ostre kły. Zaczęły obniżać się ku jeźdźcom. To nie były łabędzie... Elryk podniósł swój wielki miecz ku niebu. Rozległ się dziwny jęk i w tej samej chwili migotliwa, czarna poświata ostro podkreśliła rysy albinosa. Shazaryjskie ogiery skuliły się w chwili, gdy słowa zaczęły wypływać z wykrzywionych w grymasie ust Elryka. - Ariochu! Ariochu! Władco Siedmiu Ciemności, Książę Chaosu, pomóż mi! Pomóż mi w tej chwili, Ariochu! Rumak Moongluma zaczął cofać się w panice i mały jeździec miał kłopoty z uspokojeniem go. Twarz wojownika była niemal równie blada jak oblicze Elryka. - Ariochu! Na niebie chimery latały wkoło. - Ariochu! Krew i dusze, jeśli mi teraz pomożesz! Kilka metrów dalej ukazała się ciemna mgła, która przybyła znikąd. Wydawało się, iż krążąc przyjmuje dziwne i odrażające kształty. - Ariochu! Bardzo szybko mgła gęstniała. - Ariochu! Błagani Cię! Pomóż mi! Rumak zaczął wierzgać i przewracać oczami w panice, ale Elryk utrzymał się w siodle, a zaciśnięte wargi czyniły go podobnym do krwawego wilka. W tym czasie mgła zawirowała i rozpłynęła się, ukazując nieludzką, dziwną twarz. Twarz ta była pełna zarówno piękna, jak i czystego zła. Moonglum musiał odwrócić wzrok. Usta zjawy były piękne, głos delikatny z gwiżdżącym akcentem. Mgła otoczyła twarz szkarłatno-szmaragdową ramą. - Pozdrawiam cię, Elryku - powiedziała zjawa. - O ty, najdroższe spośród moich dzieci. - Ariochu, pomóż mi! - Niestety nie mogę... W głosie demona brzmiał żal. - Musisz mi pomóc! Chimery wahały się. Odkryły mgliste zjawisko. - To niemożliwe, o najsłodszy spośród moich niewolników. Inne, ważne rzeczy dzieją się w Królestwie Chaosu. Rzeczy o olbrzymiej wadze. Zostałem tam wezwany. Nie mogę ci pomóc. - Ariochu! Błagam cię! - Mimo wszystko pamiętaj o swojej przysiędze i pozostań lojalny wobec Chaosu. Żegnaj, Elryku! Ciemna mgła zniknęła. Chimery zbliżyły się. Elryk głęboko westchnął. Miecz runiczny w jego dłoni jakby począł tracić swą moc. Moonglum splunął na ziemię. - Twój patron jest potężny, lecz niewiele nam z tego przyjdzie. Wojownik zdążył szybko zeskoczyć z konia, nim wciąż zmieniająca kształty kreatura spadła na niego wyciągając ogromne szpony. Koń odwrócił się ku stworzeniu z Chaosu. Szczęknęły kły. Tam gdzie przed chwilą była głowa konia, buchał już tylko strumień krwi. Oonai wzbiła się do góry niosąc głowę rumaka w tym czymś, co raz było dziobem, raz paszczą rekina, a kiedy indziej pyskiem pokrytym łuskami. Moonglum podniósł się z ziemi, pewien nadchodzącej wielkimi krokami śmierci. Teraz Elryk zeskoczył z wierzchowca i uderzył go po boku. Koń ruszył galopem w kierunku rzeki. Kolejna chimera poleciała za nim. Tym razem z łap bestii ukazały się znienacka szpony, które po chwili zamknęły się na ciele konia. Wierzchowiec bezskutecznie szarpnął, starając się uciec ze straszliwego uścisku, który miażdżył mu żebra. Chimera wraz ze swoją ofiarą pofrunęła ku chmurom. Zaczął padać gęsty śnieg, ale Elryk i Moonglum nie zwracali na to uwagi. Stojąc ramię przy ramieniu, oczekiwali na następny atak Oonai. - Czy nie znasz innego zaklęcia, Elryku? - spytał spokojnie Moonglum. Albinos potrząsnął głową. - Nic co można by zastosować w tym przypadku. Oonai zawsze służyły ludziom z Melniboné. Nigdy nam nie zagrażały. Nie potrzebowaliśmy zaklęć. Ale staram się... Chimery krążyły nad ich głowami kracząc i gwiżdżąc. Jedna zapikowała nagle ku ziemi. - Zawsze atakują pojedynczo - zauważył Elryk spokojnie, jakby obserwował owady w butelce. - Nigdy grupami. Nie wiem, z jakiego powodu... Oonai wylądowała na ziemi i zmieniła się w coś, co przypominało słonia z głową krokodyla. - Nie wygląda to zbyt estetycznie - powiedział Elryk. Ziemia zadrżała, gdy stworzenie zaczęło szarżować w ich kierunku. Stali przy sobie jak zrośnięci. Potwór już prawie wpadł na nich. W ostatniej chwili usunęli się. Elryk rzucił się w jedną stronę, Moonglum w drugą. Chimera przebiegła pomiędzy nimi i Elryk ciał ją w bok. Runiczny miecz wydał prawie lubieżny krzyk, gdy wgryzł się głęboko w ciało bestii. Ta momentalnie zmieniła się w plującego trucizną smoka. Była już jednak ciężko ranna. Krew wylewała się strumieniami z jej ciała. Nie przestając krzyczeć, zaczęła coraz szybciej zmieniać kształt, jakby miała nadzieję uwolnić się tym sposobem od rany. Lecz czarna krew leciała jeszcze obficiej, przemiany najwidoczniej powiększyły jedynie ranę. Upadła na kolana, a pióra, łuski i skóra straciły swój blask. Po raz ostatni wzdrygnęła się i znieruchomiała