... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wiatr najpierw podchwycił wrzask, jaki wyrwał się jednocześnie ze wszystkich gardeł, zawinął go jak trąbę powietrzną i podrzucił do góry - wraz z pozostałymi na niebie balonami. Te straciły sterowność, zachowując swoje barwy i lśnienie choinkowych zabawek, tak samo jak i one kruche; o zielone pole, zachowujące pamięć o niedawnej paradzie, ciężko gruchnął okopcony kosz z załogą zniszczonego „Jastrzębia”, w powietrze wzbiły się grudy ziemi i wyrwana z korzeniami murawa - i dopiero wtedy ludzie na ławkach poderwali się. Szpaler policjantów, wstrząśniętych jak i reszta widzów, łańcuch tych obwieszonych bronią policjantów wytrzymał piętnaście sekund. Ludzie rzucili się do ucieczki, niemiłosiernie depcząc się wzajemnie. Dziadkowi wydawało się, że tylko on patrzy do góry. Tylko on widzi, jak balony są porywane wichrem - w ciągu pół minuty odleciały potwornie daleko, były już nad miastem, nad dzielnicami mieszkalnymi i konsekwentnie, w równo odmierzonych odcinkach czasu, wybuchały, zmieniając się w postrzępione pochodnie, spadające i spadające... Staruszek wyraźnie zobaczył swoje starutkie podwórko. Młodszego wnuka w wózku i swoją córkę, jak zawsze rozwieszającą pieluszki na płaskim dachu; ogień i śmierć, walące się z jasnego nieba... Nic więcej nie widział. Silny ból w sercu i zalewający wszystko mrok pozbawiły go możliwości obserwacji... Wielki Inkwizytor Wiżny, przeglądający potem wykaz ofiar, przeoczył nazwisko pana Fedula, w swoim czasie wspaniałego dyrektora trzeciego wiżneńskiego liceum. Nie wiadomo, co poczułby Wielki Inkwizytor na widok tego nazwiska w żałobnym wykazie; ale nie zobaczył go. Zbyt długa była ta lista. * * * Nadmiar przypraw szkodzi potrawie, jak młodzieńcowi szkodzi czasem zbytek wesołości... Kucharka wie, że mnie odrzuca od zapachu kminku. Panie moje najpierw tworzą nie zabójstwo - chaos tylko. Farsę, od której krew ścina się w żyłach, bawią się jak kot z myszą, albo czerpią może siłę ze strachu przerażonych tłumów? Albowiem panie moje coraz silniejsze są, i lud ucieka z miast, zaszywając się w lasach i wąwozach, dziczejąc... ... A kto wam powiedział, że wszechświat, jakim go postrzegamy, będzie niezmiennym na wieki?.. Jeśli tak będę myślał, to i mnie samemu nie uda się uniknąć oskarżenia o wywrotowe myślenie. Panie moje wiedźmy nie chcą zmieniać wszechświata; tak wilk, żyjący w jednym zagonie z kurami, nie chce zmieniać otaczającej go rzeczywistości, on po prostu odżywia się niezbędnym mu pożywieniem... Ciężki cień wisi nad duszą moją. Nie wiem, co będzie jutro... * Wieczorem zaczęła się panika na dworcach. Ludzie mówili, że pewna jasnowidzka, już od pół wieku żyjąca w wilgotnej piwnicy na przedmieściu Wiżny, dokładnie określiła, że nadchodzi „czas wiedźm” - co dla zwykłego mieszczanina oznacza koniec świata. Ludzie mówili, że wysocy państwowi urzędnicy wiedzieli o tym od dawna i przygotowali dla siebie schronienie - mówili też, że sam Wielki Inkwizytor ma za kochankę królową wiedźm. Spikerom, uspokajającym z ekranów telewizorów, nikt nie wierzył. Być może dlatego, że na dnie ich profesjonalnie życzliwych oczu czaiła się panika; wszystkie nowiny, nawet te z najdalszych krajów, były dziwnie podobne do kroniki wiżneńskiego dworca. Za bilet trzeciej klasy płacono złotem. Na peronach ryczały wywożone za miasto dzieci - niemal wszystkie odczuły w tych dniach niejasny strach, wiele z nich, w tym dobrze wychowani uczniowie, budzili się po nocach z krzykiem, na mokrym prześcieradle; drogami ciągnęły sznury samochodów i autobusów, letnia Wiżna pustoszała w oczach. Po ulicach snuł się czarny dym. Przeklęte balony, uczestniczące w tradycyjnej gonitwie, zwaliły się na przedmieście i wypaliły całe kwartały, cała służba przeciwpożarowa Wiżny dzień i noc stawała na głowie. Pożary nie chciały gasnąć, a zdławione, odradzały się; w te i z powrotem miotały się karetki z centrum medycznego. Pikiety i marsze protestacyjne zostały zakazane decyzją Rady Państwa - dlatego ludzi, którzy przyszli po obronę pod Pałac Inkwizycji, rozpędzono strugami wody. Przyroda, do tej pory obojętnie obserwująca ludzką krzątaninę, w końcu postanowiła wnieść swój udział do zachodzącego: w środek lata, niech nawet deszczowego i chłodnego, wdarł się nagle przenikliwy jesienny chłód. Niczego nie podejrzewające lipcowe kwiaty, zwiędły w ciągu jednej nocy maźniętej szronem. Książę zatwierdził dekret Rady Pastwa o wprowadzeniu w mieście stanu wyjątkowego. Klaudiusz Starż podpisał rozporządzenie o aresztowaniu wszystkich bez wyjątku wiżneńskich wiedźm. Brygady drogowe, zmobilizowane przez Inkwizycję, ustawiały na skrzyżowaniach kamienne płyty ze znakami Psa. Z miejskiego ośrodka usług rytualnych zostały zabrane wszystkie kamienie przygotowane na nagrobki i w podziemiach Pałacu pracowało nad nimi pięciu mocnych markowych inkwizytorów; znak miał osłabić moc wiedźm. Miasto, obstawione płytami, bardzo szybko zaczęło przypominać obszerny cmentarz; Klaudiusz nie oszukiwał się co do efektywności tych działań. Być może nieco skomplikuje wiedźmom życie - ale tylko tyle... Aresztowane wiedźmy były wywożone w krytych ciężarówkach. Tylko nieinicjowane; aktywne z reguły dostawały wyroki w ciągu doby. Konwojenci żądali premii za ryzyko - w dwóch przypadkach ucieczek, jednej po drugiej, zginęli trzej ludzie, a rannych zostało czworo. Kaci postulowali uzupełnienie swoich szeregów, chcieli strojów pancernych i premii. „Taniej chyba sięgnąć do kabzy teraz, niż potem wypłacać renty naszym rodzinom”. W odpowiedzi na zapotrzebowanie na dodatkowe środki minister finansów pokazał obraźliwą figę. Klaudiusz musiał wyszczerzyć się złowieszczo i przywołać w charakterze świadka księcia; finanse zostały przyznane, ale Klaudiusza ani to nie ucieszyło, ani nie usatysfakcjonowało. „...Albowiem królowa, macierz-wiedźma, przyczaiła się tak blisko, że nie mogę spać, wyczuwając jej woń... I nie dalej jak dziś pochwycę ją za szyję żelaznymi kleszczami, które wykuła już wola ma...” - Patronie, pewien człowiek wydzwania do pana... w sprawie prywatnej... Połączyć? - Nazwisko? - Julian Mitec... - Trzeba było wcześniej powiedzieć... Łącz. Pstryknięcie w słuchawce. - Tak, Julek, słucham... - Klaudiuszu..