... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Pod niektórymi względami okazują wyższą inteligencję niż człowiek, pod innymi wydają się niemal zupełnie pozbawione inteligencji. Na przykład nie są zdolne do twórczej pracy, nie potrafią niczego wymyślić, niczego stworzyć, nie potrzebują dzieł sztuki, nie uznają żadnych tabu, stąd uznano je za gatunek wysoko rozwiniętych zwierząt. Spojrzała na zegarek i zaczęła zbierać się do dalszej drogi. Rad nierad, wyjąłem stopy z jeziorka i osuszywszy je, wciągnąłem skarpetki i wysokie buty. — Wyjaśnij mi jeszcze, kto to jest osobnik OOX? — zagadnąłem ją jak gdyby od niechcenia, choć bardzo mi zależało na odpowiedzi. — Zwróć się z tym pytaniem do Ralfa — odrzekła niechętnie. — Coś mi się zdaje, że powiedziałam o jedno słowo za dużo. — A jednak chciałbym wiedzieć, kto to jest OOX — oświadczyłem stanowczo. — Nic z tego. I nie roztrząsajmy tej kwestii. Czeka nas jeszcze spory szmat drogi. Założyłem już plecak, a w ręku trzymałem sztucer. Ale z powrotem usiadłem na trawie, zdejmując plecak i odkładając broń. — Nigdzie nie pójdę, mam dosyć tych ciągłych tajemnic. Jeśli chcecie, abym pomógł Ralfowi w odnalezieniu kryjówki złodziei, muszę znać prawdę. Pragnę wiedzieć, dlaczego uważasz mnie za typ OOX i co to znaczy? Wzruszyła ramionami. — Nie zachowuj się jak dziecko. Jestem twoją żoną, a nie mamką. Mam do wykonania zadanie i nie przeszkadzaj mi w tym. Ty też masz swoje zadanie. To mówiąc ruszyła przed siebie. Zaczęła wspinać się po stromym zboczu w kierunku skraju niedalekiej już dżungli. Tymczasem ja rozsiadłem się wygodniej i zapaliłem papierosa. Następnie podłożyłem sobie plecak pod głowę i wyciągnąłem się jak długi na trawie. Wróciła po piętnastu minutach. Była bardzo zła. — Co to ma znaczyć? — zapytała ostro. — Jesteś złą żoną, Tereso — oświadczyłem, zapalając drugiego papierosa. — Twój mąż jest zmęczony, a ty go gnasz po górach. Chce mu się jeść, a ty go nie karmisz. Bolą go nogi, a ty nawet się tym nie interesujesz. A poza tym, czy przykładna żona ma tajemnice przed mężem? Być może jestem mężczyzną staroświeckim, zbyt długo żyłem bowiem w kawalerskim stanie. Niestety, mam staroświecki ideał żony. — Przestań się wygłupiać, Tomaszu — aż nogą tupnęła ze złości. — Czy wiesz, że i tak idziemy za wolno i prawdopodobnie będziemy zmuszeni nocować w dżungli? — Przekaż Ralfowi informację, że jestem z ciebie bardzo niezadowolony i nie zamierzam iść dalej. Chcę wrócić do hacjendy, a potem proszę mnie odstawić do Bogoty. — To niemożliwe. Naprawdę przestań żartować... — tym razem jej głos nabrał akcentów prośby. — Jestem głodny. Bezradnie rozłożyła ręce. — Nie wzięłam jedzenia. Nie poinformowałeś mnie, że nie potrafisz się obywać bez jedzenia, choćby przez kilka dni. — Co? — aż usiadłem na ziemi. — Chcesz mnie zagłodzić? Już po jednym dniu głodówki kręci mi się w głowie. Tym razem na jej twarzy pojawił się wyraz szczerego zmartwienia. — Wybacz mi, ale o tym nie wiedziałam. Jutro już coś zjemy, tam w górach, na miejscu. Na drogę wzięłam tylko kilka kawałków kaktusa, które pomagają zapomnieć o głodzie i dodadzą ci sił. — Nie jestem roślinożerny — burknąłem. — A noga? Widziałaś moje obolałe palce? — Pokaż mi je — zaproponowała. Znowu zdjąłem buty i skarpetki, pokazałem otarte ze skóry palce stóp. Wtedy ona sięgnęła do swego plecaka po jakiś liść, wycisnęła z niego sok na obolałe miejsce i natychmiast poczułem ulgę. Sok zastygł na otartym naskórku i stworzył dobrą warstwę izolacyjną. Gdy znowu wzułem buty, już nie czułem bólu palców. — Dziękuję ci — powiedziałem. — A teraz poczęstuj mnie jednak kawałkiem owego zaczarowanego kaktusa. Nie miał jakiegoś wyraźnego smaku, tylko odrobinę piekł w ustach. Wkrótce poczułem jednak przypływ sił i przestałem myśleć o głodzie. Tym niemniej w dalszą drogę ruszyć nie chciałem. — Coś mi się zdaje, że wczoraj cię przechwaliłam — westchnęła. — Jesteś może najsympatyczniejszy, ale i najbardziej kłopotliwy z moich mężów. Tylko jedno cię usprawiedliwia: masz dopiero pierwszą żonę i nie wiesz, jak należy z nią postępować. — No, właśnie — przytaknąłem. — Spróbuj mnie nauczyć. Usiadła obok mnie na trawie, objęła dłońmi kolana i oświadczyła z powagą: — Mąż powinien słuchać swej żony. Gdyby mój pierwszy mąż słuchał moich rad, nie zginąłby na ulicy w Bogocie. Tobie też radzę: o nic nie pytaj. Jeśli nie wykonamy swego zadania, każde z nas zostanie ukarane. — Kto może mnie ukarać? Ralf? Nie jestem jego podwładnym, jeśli chcesz wiedzieć, to on jest moim współpracownikiem. Długo dałem się prosić, zanim zgodziłem się przyjąć go do swojej brygady. Spojrzała na mnie z politowaniem jak na bardzo niezręcznego kłamcę: — Co ty opowiadasz? Jesteś ważniejszy od niego? Przecież ty prawie nic nie potrafisz. Wczoraj musiałam ci ratować życie. Dziś palce sobie otarłeś i nie umiałeś ich opatrzyć. A poza tym, skoro po raz pierwszy ode mnie dowiedziałeś się o Robinie, pochodzisz zapewne z ostatniego zrzutu i masz zatartą pamięć o Przyszłości, czyli jesteś typem OOX. Bez Ralfa zginiesz i nigdy nie wrócisz w Przyszłość. Roześmiałem się głośno. „A więc to tak? — pomyślałem. — To dlatego ona mnie traktuje tak dziwnie”. — Nie jestem człowiekiem z UFO, ale najzwyklejszym osobnikiem z Teraźniejszości