... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Dla pana Higginbothama obiad taki był reklamą jego życiowego powodzenia, nigdy też nie zapominał uświetnić go banalnymi kazaniami na temat amerykańskich swobód obywatelskich, które pozwalają każdemu dzielnemu pracownikowi osiągnąć wyższe szczeble społeczne. W danym wypadku chodziło o awans z ekspedienta w sklepie kolonialnym na właściciela Handlu Detalicznego Higginbothama. W poniedziałek rano Martin Eden spojrzał żałośnie na nie dokończony Połów perełi wybrał się tramwajem do Oakland na egzamin. Kiedy po kilku dniach przyszedł dowiedzieć się o rezultaty, okazało się, że ze wszystkich przedmiotów prócz gramatyki otrzymał oceny niedostateczne. — Pańska znajomość gramatyki jest bez zarzutu — oświadczył profesor Hilton, przyglądając się chłopcu przez grube okulary — z innych jednak przedmiotów nie umie pan nic, dosłownie nic, w zakresie zaś historii Stanów Zjednoczonych niewiedza pańska jest wprost przerażająca; tak, niepodobna inaczej tego określić — przerażająca. Radziłbym panu... Tu profesor Hilton przerwał, a wpatrując się tępo w Martina wyglądał równie martwo i nieżyczliwie jak którakolwiek z jego probówek. Zajmował on stanowisko nauczyciela fizyki w szkole średniej, miał liczną rodzinę, mizerną pensyjkę oraz doborowy zasób wiadomości wykutych na pamięć. — Tak jest, panie profesorze — odrzekł pokornie Martin, żałując szczerze, że na miejscu profesora Hiltona nie siedzi w tej chwili uprzejmy bibliotekarz z czytelni. — Radziłbym też panu wrócić jeszcze na jakie dwa lata do szkoły powszechnej. Żegnam pana. Martin nie stropił się zbytnio swym niepowodzeniem, chociaż zdziwił go wyraz twarzy Ruth, jawnie zgnębionej wiadomością o radzie udzielonej przez profesora Hiltona. Rozczarowanie jej było tak widoczne, że i Martin sam począł się martwić złym wynikiem egzaminu, niemal wyłącznie jednak z jej powodu. — Widzi pan, że miałam słuszność — odezwała się wreszcie. — Umie pan znacznie więcej niż którykolwiek z uczniów wstępujących do szkoły średniej, a mimo to nie może pan zdać egzaminu. Dzieje się tak dlatego, że wiadomości posiadane przez pana są fragmentaryczne i przypadkowe. Brak panu metody, którą zyskać można tylko pod kierunkiem wytrawnych nauczycieli. Musi pan otrzymać solidne podstawy. Profesor Hilton ma słuszność, a ja na pana miejscu zaczęłabym uczęszczać do szkoły wieczorowej. W półtora roku mógłby pan zdobyć wiadomości odpowiadające kursowi dwuletniemu. Poza tym będzie pan w ten sposób miał możność pisania w dzień, a gdyby to nie dało panu dostatecznych środków utrzymania, znajdzie pan sobie z łatwością jakieś stałe dzienne zatrudnienie. Jeżeli będę miał dnie zajęte pracą zarobkową, a wieczory nauką, to kiedy mam widywać ciebie? — nasunęła się Martinowi myśl, której jednak nie wypowiedział. Zamiast tego rzekł tylko: — Chodzenie do szkoły wieczorowej wydaje mi się zajęciem śmiesznie dziecinnym. Nic bym sobie z tego nie robił, gdybym czuł, że mi się to opłaci; Nie sądzę jednak, żeby się opłaciło. Sam nauczę się wszystkiego prędzej, niż zdołają mnie nauczyć inni. Byłaby to tylko strata czasu — tu pomyślał o Ruth i o pragnieniu zdobycia jej — a mnie nie wolno marnować ani chwili. Nie mam ich przecież zbyt wiele. — Ależ do nauki potrzeba tylu materiałów pomocniczych! — Spojrzała na niego łagodnie i Martin poczuł, że krzywdzi ją przeciwstawiając się jej poglądowi. — Fizyki i chemii nie nauczy się pan przecież bez ćwiczeń w laboratorium. Przekona się pan też, że uczenie się algebry i geometrii bez pomocy wykładowcy jest niemal beznadziejne. Potrzebni są panu doświadczeni nauczyciele, wyspecjalizowani w sztuce przekazywania wiedzy. Chłopak milczał przez chwilę, szukając słów na wyrażenie myśli. — Niech pani tylko nie posądza mnie o samochwalstwo — zaczął. — Daleki jestem od tego. Ale czuję z całą pewnością, że jestem urodzonym samoukiem. Umiem się uczyć sam i tak mi to łatwo przychodzi jak kaczce pływanie. Widziała pani, jak mi się udało z gramatyką. A nauczyłem się też wielu innych rzeczy, nie spodziewa się pani nawet, jak wielu