... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Może już wrócimy do Goriah i zaczniemy polerować zbroje? Uniósł wszystkich razem ze zwierzętami w powietrze, jednocześnie osłaniając od deszczu. — Mam nadzieję, że stary Peliet i jego mędrcy nie mylą się, zapowiadając, że deszczowa pora już się kończy — powiedział do Mercy. — Jeszcze jestem mało doświadczony, jeśli chodzi o lewitowanie dużych grup. A na Plioceńskim Wygnaniu nie ma komputerowych prognoz pogody, które pomogłyby człowiekowi zaplanować przeprawę przez góry. Mercy zaśmiała się wesoło. — Jakoś sobie poradzisz, mój spryciarzu. Nieurodzone królewiątko z Dalriady odległej o sześć milionów lat! Czyżby jakieś włoskie geny zawędrowały do surowej Szkocji? A potem jeszcze dalej, zamrożone, do laboratorium na jednej z planet Środowiska, żeby zrodzić tego dziwnego młodego mężczyznę, który był gotów uczynić ją królową? Na czyim portrecie znajdowała się twarz Aikena? Orszak jeźdźców pędził po niebie w stronę Goriah, którego szklane wieże lśniły na tle poszerzającego się pasa błękitu. Mercy dręczyło obsesyjne pytanie. Pozwoliła wymknąć się nieopatrznej myśli. Umysł Aikena błądził gdzie indziej, lecz Interrogator odpowiedział jej z nienaganną uprzejmością na modłę intymną: Czy mogę ci służyć swoim talentem, Lady Kreator? Gdybyś zechciał, Korektorze. Ten obraz doprowadza mnie do szału! Gdybyś mógł przejrzeć moje wspomnienia i podsunąć skojarzenie. To bardzo prosta sprawa dla specjalisty... Och! Cieszę się, że ci pomogłem, Lady. Muszę przyznać, ze podobieństwo jest nadzwyczajne. Ten florentyński polityk wygląda na bardzo niebezpiecznego człowieka! Któregoś dnia musi mi pani o nim opowiedzieć. ROZDZIAŁ JEDENASTY Jasnosłyszący kruk leciał nad wybrzeżem Maghrebu. Deszcze sprawiły, że na zboczach pojawiła się trawa oraz różowe i żółte kwiaty, a wąwozy zamieniły się w wątłe oazy, które zdawały się dążyć ku nowemu niebieskiemu morzu. Ptak rozkoszował się wielobarwnym krajobrazem. Naturalne piękno, bardziej niż cokolwiek innego, pomagało mu odpędzić strach. Szybując w wiosennym słońcu, unoszony prądami powietrza nad światem, który sam stworzył, odzyskiwał równowagę psychiczną i pogrążał się w zapomnieniu. Wyczuł inteligentne życie... i złoto. Wezwał psychokinetyczną wichurę i poleciał na wschód. Pierwszy rozbłysk aury życia nie osiągnął progu percepcji drapieżnika, ale wkrótce zdołał ją dostrzec w zalesionym parowie o stromych zboczach. Zapach cennego metalu, żywego i martwego, podniecił go do szaleństwa. Wzmagający się metapsychiczny wiatr wyrwał mu czarne pióra z końców skrzydeł. Kruk zaskrzeczał z bólu i podniecenia. Gdy dotarł na miejsce, uciszył huragan i wylądował na występie skalnym w pobliżu sączącego się strumyka. Na małej polance jakiś rozbitek Tanu klęczał obok ciała towarzysza. Kruk przyjrzał się im uważnie. Miał wrażenie, że ich zna. Rzucało się w oczy, że są bliźniakami, mimo straszliwych ran na głowie jednego z nich. Szlochający Tanu był piękny. Miał klasyczne rysy członka Zastępu Nontusvel. Najwyraźniej właśnie wrócił z polowania, gdyż obok niego na ziemi leżało ciało młodej gazeli i toporna włócznia wykonana ze szklanego sztyletu przywiązanego do młodego drzewka. Podobnie jak martwy bliźniak, był ubrany w różowo-złote łachmany, resztki stroju Gildii Psychokinetyków. Wyglądało na to, że zmarły nie miał ochoty czekać, aż brat wróci z jedzeniem. Kępa trujących różowych narcyzów rosnących obok strumienia była częściowo wyrwana z korzeniami, a na ziemi leżała do połowy zjedzona cebulka. Gigantyczny kruk uniósł skrzydła. Ochrypłe krzyki — krrra, krrra — sprawiły, że mężczyzna podniósł wzrok i zadrżał, wytrzeszczając oczy. Kruk z wielkim zainteresowaniem zauważył, że ten bliźniak jest dosłownie niespełna rozumu. On i jego brat najwidoczniej żyli w mentalnej symbiozie. Musieli być zdolni do wielkich czynów, zanim Potop porwał ich i wyrzucił na północnoafrykański brzeg. Wraz ze śmiercią brata zdolności metapsychiczne pozostałego przy życiu bliźniaka przeszły w stan latencji, zredukowane do poziomu niższego niż u „normalnej" ludzkiej istoty. Wielki ptak sfrunął na ziemię i wylądował obok głowy trupa. Pogrążony w rozpaczy brat bez słowa wpatrywał się w kruka. Zielone oczy miał pełne łez, a usta wykrzywione w grymasie udręki. Dopiero kiedy dziób ptaka zawisł nad gardłem martwego mężczyzny, Tanu krzyknął: — Fian! Znała ich, tych różowo-złotych bliźniaków! Paroksyzm gniewu sprawił, że na miejscu ptaka pojawiła się smukła kobieta w niebieskiej szklanej zbroi. Nie miała hełmu. Włosy tworzyły platynową chmurę wokół jej głowy. Oczy płonęły gniewem Hekate. Kuhal Ziemiotrzęśca również ją rozpoznał. Przypomniał sobie dużą mroczną salę w twierdzy Gildii Poskramiaczy, Zastęp Nontusvel przygotowujący się do odparcia ataku ludzi na fabrykę obręczy, sabotażystów Motłochu uzbrojonych w żelazo. Dowodziła nimi ta straszna mała kobieta. Kuhal przypomniał sobie psychokreatywne detonacje, sypiący się gruz, mentalne zmagania... i radość Tanów pośród dymu i krwi, ich zwycięstwo mimo potęgi tego kobiecego potwora