... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— Nie. Będziesz musiała je ze mnie wyciąć. — Asza wyrwała rękę z jej uścisku. — Nie próbuj mi wmawiać, że nie ma na to chirur- gicznego sposobu. Kiedy dorastałam w taborach, każda niewiasta, któ- rej urodzenie jeszcze jednego dziecka groziło śmiercią, pozbywała się go przy pomocy kompanijnego chirurga. — Nie. Złożyłam przysięgę. — Głos Florii stał się stanowczy, 113 gniewny, ale i zmęczony. — Zapomniałaś, na czym polega twoja con- dottal Otóż ja mam swoją: „Nigdy nie przykładaj ręki do aborcji". Ktokolwiek by o to prosił! — Tylko teraz, kiedy już wszyscy wiedzą, iż jesteś niewiastą, mówią, że nie byłaś wystarczająco zdolna, żeby złożyć przysięgę. Oto co myśli o tobie twoje bractwo doktorów! — Asza na cal wydobyła miecz z pochwy i z trzaskiem na powrót go w niej skryła. — Nie będę miała dziecka tego człowieka! — A więc jesteś pewna, że to jego dziecko? Policzek był dobrze wymierzony. Coś jak siarczysty klaps, po któ- rym policzek Florii stał się jaskrawoczerwony, a w oczach Aszy sta- nęły łzy i ryknęła: — Tak! Jego! Brudna twarz Florii rozjaśniła się. Coś, czego Asza nie potrafiła na- zwać, jakaś emocja odmieniła jej rysy. — To owoc legalnego związku. Chryste, Aszo! To mógłby być mój bratanek! Albo moja bratanica! Nie możesz ode mnie żądać, że- bym jego albo ją zabiła! — To się jeszcze nie porusza. Nie kopie. To jest nic — odparła gniewnie Asza. — Nie zrozumiałaś mnie, prawda? To posłuchaj. Nie urodzę tego dziecka. Jeśli go nie usuniesz, znajdę kogoś innego, kto to zrobi, ale nie urodzę tego dziecka! — Nie. Zmienisz zdanie. Wierz mi. — Floria pokręciła głową. Z jednego z nozdrzy wyciekła jej strużka śluzu. Przeciągnęła rękawem po twarzy, na której pojawiło się jaśniejsze pasmo czystej skóry. Zaczęła się śmiać, ale głos się jej załamał. — Nie urodzisz tego dziecka? Dlatego, że to on jest jego ojcem, a ty nie potrafisz utrzymać rąk z dala od niego? Usta Aszy lekko się otworzyły, lecz nic na to nie powiedziała. Jej umysł z najwyższym natężeniem starał się znaleźć jakąś odpowiedź. Nagle wyobraźnia podsunęła jej obraz małego, mniej więcej trzylet- niego dziecięcia z poważnymi zielonymi oczkami i płowymi włoska- mi. Brzdąca, który by biegał po całym obozie, spadał z koni, kaleczył się ostrzami mieczy, miewał gorączkę, a w jakimś chudym roku może by nawet głodował; dziecka, które miałoby rysy Fernanda del Guiz, a może też poczucie humoru Florii... Napotkała wzrok Florii del Guiz i powiedziała z poczuciem całko- witej pewności: 114 — Ty po prostu jesteś zazdrosna. — Więc myślisz, że chciałabym mieć dziecko? — Tak! Tylko że nigdy nie będziesz go miała. — Uprzytomniw- szy sobie, że powiedziała coś niewybaczalnego, choć bardziej pod wpływem strachu niż wściekłości, Asza spróbowała się ratować pie- kącym sarkazmem: — Bo co zrobisz? Zapłodnisz Margaret Schmidt? Jedyne, co mogłoby ci jako tako zastąpić własne dziecko, to właśnie bratanica lub bratanek. — To prawda. Aszę, która spodziewała się z jej strony wybuchu wściekłości, taka reakcja zbiła z pantałyku. — No... Przepraszam, że to powiedziałam, ale... Sama przyzna- jesz, że to prawda! — Zazdrosna... — Floria spojrzała wzrokiem, który równie dobrze mógł wyrażać ironię, ulgę lub poczucie zdrady, albo nawet wszystkie te trzy rzeczy naraz. — .. .ponieważ nie chcę wyciąć dziecka z twojego brzucha. Niewiasto! Ja nie chcę patrzeć, jak umierasz z upływu krwi lub popołogowej gorączki, ale, na miłość boską — miej to dziecko! Nie umrzesz. Jesteś silna jak jakaś cholerna wieśniaczka i pewnie jed- nego dnia je urodzisz, a następnego znowu dosiądziesz bojowego ko- nia. Nie rozumiesz, że tym, co naprawdę niebezpieczne, byłaby próba pozbycia się go? — Pole bitwy też jest niebezpieczne! — odparła Asza ostro. — Posłuchaj. Nie chciałabym się zwrócić do jakiegoś miejskiego dokto- ra. Nie ufam tym żądnym pieniędzy sukinsynom, a poza tym nie mam teraz czasu, żeby jakiegoś szukać. Nie chcę użyć tych wywarów, które stosują w taborach, chyba że będę do tego zmuszona. A tobie ufam, bo łatałaś mnie za każdym razem, kiedy ktoś wykroił ze mnie kawałek mięsa! — Święta Magdaleno! Czy ty jesteś zupełnie głupia? To ci grozi śmiercią! — Spodziewasz się, że zrobi to na mnie wstrząsające wrażenie? Ja codziennie ćwiczę ze śmiercią. A jutro walczę w bitwie! — Floria del Guiz otworzyła usta, lecz zaraz je zamknęła. Zdesperowana Asza po- wiedziała: — Nie chcę ci wydawać rozkazu. — Rozkazu? — Patrząc na nią z profilu, można by było zobaczyć, że z oka spłynęła jej kolejna łza, która była skutkiem otrzymanego od 115 Aszy policzka. Uciekając ze wzrokiem, powiedziała: — A co zrobisz, jeśli jednak nie dokonam tej aborcji? Wyrzucisz mnie z kompanii? Zresztą, tak czy inaczej, będziesz to musiała zrobić. — Chryste, Florianie! Nie! Ramię Aszy znalazło się w uścisku chirurga. — Nie rozmawiasz z Florianem. Rozmawiasz z Florią. Jestem nie- wiastą. I kocham niewiasty! — Wiem — rzuciła spiesznie Asza. — Ale posłuchaj... — Otóż nie wiesz! — Floria uwolniła jej rękę. Przez chwilę stała nieruchomo, ze spuszczoną głową, potem spojrzała Aszy w twarz. — Nie masz najmniejszego pojęcia i nie wmawiaj mi, że jest inaczej