... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
– A zatem biedna Diana jeszcze się nie odnalazła? – Nie. – Och, a ja taką miałam nadzieję, że wróci do domu przed wczorajszym zmierzchem! Musicie strasznie się o nią martwić! – Martwimy się – przytaknąłem. – Zwłaszcza Bethesda. Ja sama nigdy nie zaznałam radości ani cierpień macierzyństwa, ale ona musi być w rozpaczy! Obawiam się jednak, że nie mam nic nowego do powiedzenia. Tak jak prosiłeś, Ekonie, kazałam swym niewolnikom przeszukać gospodarstwo, ale nie znaleźli najmniejszego śladu. Jeśli chcesz, Gordianusie, możesz tu przysłać kilku własnych niewolników na poszukiwania... dla własnego spokoju. Zrozumiem to. – Pozwoliłabyś na to, Klaudio? – upewniłem się. – Oczywiście. – I moglibyśmy przeszukać twoją stajnię i budynki gospodarcze? – Jeśli masz na to ochotę. Nie wiem, jak mogłaby się tam dostać bez wiedzy moich niewolników ani jak mogłaby pozostać niezauważona od wczoraj... chyba że się celowo chowa z jakiegoś powodu... Ale jeśli chcecie, to szukajcie. – A czy pozwoliłabyś nam przeszukać także twój dom, Klaudio? Maska nieco obsunęła się z jej twarzy. – No cóż... – Zawahała się. – Na przykład w twojej sypialni, w twoich prywatnych izbach? W miejscach, do których obcy normalnie nie ma wstępu? – Nie bardzo rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć, Gordianusie. Dziecko nie mogłoby przebywać w moim domu bez mojej wiedzy, prawda? – Nie, nie sądzę... Przez chwilę jej oczy zalśniły twardo, po czym zmarszczyła brwi i ściągnęła usta w słodki ryjek. – Och, Gordianusie, jakże musisz być zdenerwowany, że tak do mnie mówisz! Naturalnie, szukaj wszędzie, gdzie zechcesz! Zrób to natychmiast dla własnego spokoju, abyś mógł kontynuować swe poszukiwania gdzie indziej. – Tak uczynię – powiedziałem. Tak szybko i zwinnie, jak umiałem, ująłem ją za ramiona jak do pocałunku i obróciłem w miejscu, przykładając do szyi ostrze sztyletu. Otworzyła usta do krzyku, ale skuliła się, poczuwszy dotknięcie zimnej stali, i krzyk zamarł jej w gardle. Wyciągnąłem ją z drzwi na słońce, a Meto z Ekonem wbiegli do środka, wołając na naszych niewolników. Nie napotkaliśmy żadnego oporu. Stara odźwierna narobiła wprawdzie wrzasku i służba Klaudii zbiegła się na ratunek, niektórzy z nożami i pałkami, ale kiedy ujrzeli, co dzieje się z ich panią, stanęli w miejscu i tępo patrzyli, jak nasi ludzie przetrząsają stajnię, winiarnię, szopy i kwatery niewolników, a potem sam dom. – Popełniasz straszny błąd – zauważyła Klaudia. – To ty go popełniłaś, jeśli okaże się, że zrobiłaś jej jakąś krzywdę! – warknął Eko, ruszając do izb, by wziąć udział w przeszukiwaniu. – Dziecka tu nie ma. – Ale tu ją przywiedziono – powiedziałem. – Nie ma sensu kłamać, Klaudio. Kongrio cię zdradził. No, dalej, tup nogami i walcz. Jeśli podetnę ci gardło, to tylko z twojej własnej winy. Wydała z siebie warczący odgłos, aż poczułem wibracje jej strun głosowych na ostrzu sztyletu. – Nic mnie nie obchodzi, co tam twój kucharz ci nabajał! – On mówił prawdę, sąsiadko. Wczoraj posłałaś jednego ze swych ludzi do mego domu, niewolnika z kuchni, rzekomo po to, aby wymienić trochę twoich produktów na moje, jak to się często zdarzało. Doprawdy, tak często, że nikt nawet nie zwrócił nań uwagi. Ale w rzeczywistości on przybył po to, by uknuć z Kongrionem jakiś nowy spisek, co też nie zdarzyło się po raz pierwszy. Kongrio twierdzi, że twój ostatni pomysł dotyczył trucizny. Dla niego to już było za wiele i nie chciał mieć z tym nic wspólnego, tak przynajmniej twierdzi, więc twój człowiek wdał się z nim w spór. W kuchni prócz nich nie było nikogo: Eko był poza domem, a Bethesda ucięła sobie drzemkę, więc rozmawiali swobodnie, choć po cichu, aż nagle spostrzegli, że Diana stoi o krok od nich, słuchając rozmowy nie wiedzieć jak długo. Wpadli w panikę. Kongrio wepchnął jej w usta knebel z jakiejś szmaty, po czym zawinęli ją w sztukę materiału, wynieśli ją na zewnątrz, zapakowali na wózek, który twój człowiek miał z sobą, i ów niewolnik niezwłocznie wywiózł ją z gospodarstwa. Mój wartownik powiedział, że widział jego odejście, ale myślę, że kłamie, by uniknąć kary, albo jest głuchy i na pół ślepy. Wyobrażam sobie, że mimo więzów i knebla Diana musiała próbować walczyć i wzywać pomocy. Ale twojemu niewolnikowi udało się opuścić mój teren niepostrzeżenie. Mało kto z mojej służby w ogóle zauważył jego wizytę, tak byli do nich przyzwyczajeni. Twój agent spiskował z moim kucharzem, Klaudio! Jak więc widzisz, znam prawdę, a w każdym razie dość, by przyjść tropem Diany do twoich drzwi. Teraz mów, gdzie ona jest! – Spytaj Kongriona! – krzyknęła. – Spytaj swego kłamliwego niewolnika! Nie rozumiesz, że musiał zrobić coś obrzydliwego z twoją córką i teraz nie chce się przyznać? Wymyślił za to tę śmiechu wartą bujdę! Jak śmiesz mnie podejrzewać! – Jak śmiesz brnąć dalej w kłamstwo? – odparowałem, ledwie się powstrzymując, by nie pociągnąć ostrzem po jej szyi. – Jeśli myślisz, że ona tu jest, to ją znajdź. No, dalej, szukaj sobie, aż ci się znudzi! Twojej córki tu nie ma. Mówię ci, niczego tu nie znajdziesz. Zdałem sobie nagle sprawę, że ona musi mówić prawdę. Dianę tu przyprowadzono, co do tego nie miałem wątpliwości, ale czy tu pozostała? Nie, Klaudia jest za sprytna i zbyt ostrożna, aby ryzykować, że odnajdziemy dziewczynkę na jej ziemi. Zatem gdzie? Gdzie mogła ukryć dziecko... albo jego zwłoki? W zamyśleniu musiałem poluzować chwyt, Klaudia bowiem nagłym ruchem się uwolniła