... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Nie jesteście więźniami wojennymi. Jesteście gośćmi Cesarza! Kapitan Hideo Nakanishi już długo przed wojną nienawidził ludzi Zachodu. Na początku lat trzydziestych otrzymał stypendium w Oxfordzie, gdzie Brytyjczycy z wyższych sfer otwarcie wyśmiewali jego rasę, biedę, akcent, a przede wszystkim jego niski wzrost. Był wyrzutkiem, Japońcem, żółtkiem. Nigdy im tego nie zapomniał, ani nie wybaczył. Na wieść o zbombardowaniu Pearl Harbour płakał z radości. Kilka miesięcy po olśniewającym zwycięstwie skierowano go do tego nędznego obozu jenieckiego, leżącego na uboczu. Ale przynajmniej może zemścić się na pokonanych. Gdy skończył mówić, pozwolono im się rozejść i zająć miejsca w ciasnych barakach. Ciężko rannych i poważnie chorych skierowano do osobnej izby. Gdy Filip przyszedł z wizytą do Buglemana, pewien doktor - Australijczyk - zaciągnął go w róg baraku i tylko kręcił głową. Filip unikał jego wzroku. Podszedł do Buglemana i pochylił się nad nim. - Będę cię często odwiedzał. Głowa do góry, poradzisz sobie. Buglemanowi pogorszyło się. Wstrząsany dreszczami odzyskiwał przytomność tylko na kilka godzin dziennie. Filip pogrążył się w rozpaczy, która spotęgowała go gdy dostrzegł, że człowiek w gorszym stanie niż Jerry daje sobie radę. Poprosił lekarza o diagnozę: - Czy mi się tylko wydaje? - Ma pan rację - odparł lekarz. - Ci doprowadzeni do szaleństwa częściej dają sobie radę. Wrażliwsi najczęściej poddają się i umierają - ze smutkiem pokręcił głową. - Mam obawy, że pański przyjaciel należy do tych wrażliwych. W miarę jak stan Buglemana pogarszał się, Filipa coraz bardziej złościł całkowity brak środków medycznych. Nie było nawet czystych bandaży, nie mówiąc już o środkach znieczulających, sulfadoxinie czy chininie. Lekarze zastanawiali się, czy nie amputować Buglemanowi nogi, lecz bez sulfadoxiny niewiele by to dało. Chcieli mu chociaż zaoszczędzić bólu. W końcu Filip zwrócił się do najwyższego rangą oficera amerykańskiego, pułkownika Watkinsa. - Pułkowniku, uprzejmie proszę o przekazanie komendantowi Nakanishi naszej prośby. Potrzebujemy leków do szpitala: sulfę, chininę i inne środki. Pułkownik, krzepki Południowiec o ospowatej twarzy, wycedził: - Odmawiam spełnienia pańskiej prośby, poruczniku. - Ależ pułkowniku! Ludzie umierają z braku podstawowych środków. Pułkownik pochylił się w przód patrząc nieruchomo przed siebie. - Czy jest pan ślepy? Nakanishi nawet palcem nie kiwnie! Im więcej nas umrze, tym lepiej dla niego. Jeśli będzie pan narzekał, wezmą pana za podżegacza. Nie dadzą panu ani sulfy, ani środków opatrunkowych. To więcej niż pewne! Filipa bezradnie obserwował, jak pułkownik zasiadł w fotelu i skręcił sobie papierosa. Przy następnej wizycie u Buglemana zastał go w głębokiej śpiączce. Doprowadzony do rozpaczy, postanowił zaprotestować przeciwko panującym tu przepisom. W starą kopertę włożył uprzejmy list i udał się do kwatery dowódcy. Gestem wskazał strażnikowi, że ma dostarczyć list pułkownikowi Nakanishi. Strażnik zniknął. Filip czekał dwie, trzy dręczące minuty w obawie, że w odpowiedzi zostanie skazany na natychmiastową egzekucję. Żołnierz powrócił z niewzruszoną miną. Filip wrócił do baraku. Nakanishi mógł odmówić lub zignorować jego prośbę - ale przynajmniej Filip zajął w tej sprawie jakieś stanowisko. Może na dłuższą metę przyniesie to jakiś efekt. Stał w kolejce po żywność wraz z innymi, kiedy odezwał się dźwięk systemu Pa i Nakanishi wszedł na platformę. Żołnierze stanęli na baczność. - Porucznik Coulter. Wystąpić. Filip trzęsąc się, zrobił krok do przodu. - Dotarły do mnie wieści, - zaczął Nakanishi - że jest pan niezadowolony z warunków, jakie zapewnia wam Cesarz Hirohito. Filip milczał. Nakanishi lustrował go przez chwilę wzrokiem, po czym zszedł na dziedziniec. Zbliżył się do Filipa na odległość dwóch stóp. - Odpowiedz na moje pytanie! - maleńki pułkownik wrzał z wściekłości. Początkowe przerażenie Filipa przerodziło się w wewnętrzny spokój. Przynajmniej umrze za słuszną sprawę. Pułkownik tupnął nogą: milczenie Filipa było dla niego obrazą, zagrożeniem dla jego autorytetu - autorytetu samego Cesarza. Wyjął ciężki rewolwer z pochwy i z całej siły uderzył Filipa lufą w prawy policzek. Filip runął na ziemię. Ostatnie słowa jakie usłyszał brzmiały: - Powinieneś być wdzięczny za to co masz... chłoptysiu. Filip leżał nieprzytomny na środku dziedzińca. Nikt nie śmiał zbliżyć się do niego, dopóki Nakanishi nie zniknął w swojej kwaterze zatrzaskując za sobą drzwi. Chłopcy Filipa pośpieszyli mu na pomoc. W milczeniu zanieśli go do izby chorych. Tę noc Filip spędził na macie w baraku, który służył za kwaterę oficerską. Rana była głęboka i bolesna, ale kości miał całe. Gorsze było to, że gdy tylko odzyskał przytomność, pułkownik Watkins wpadł do izby chorych wyzywając go za łamanie rozkazów