... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

– Niemal, ale jednak niezupełnie – odezwała się tym rzeczowym tonem, który już raz u niej słyszał. – To byłoby nierozsądne z pana strony, skoro pańska kolacja czeka na stole, a pan jest głodny. – Ralph – powiedział. – Lepiej mów do mnie Ralph. – Ralph – powtórzyła. – Czas na kolację. A potem będzie deser, pomyślał. Pomógł jej usiąść przy stole i zajął miejsce naprzeciwko. Słodka rozkosz, którą będą smakować przez całą długą noc. Krew w nim pulsowała w oczekiwaniu na cudowne cielesne rozkosze. Nie miał wątpliwości, że będzie im razem bardzo dobrze. Ale miała rację, teraz potrzebował jedzenia. Na jej prośbę opowiedział o Londynie, gdy okazało się, że nigdy w nim nie była. Opisywał wydarzenia sezonu towarzyskiego – bale, rauty i koncerty, Hyde Park, Carlton House i ogrody Vauxhall. Ona z kolei, ulegając jego namowom, mówiła o teatrze, o rolach, które zagrała i jeszcze chciałaby zagrać, o kolegach z trupy i reżyserach, z którymi pracowała. Opisywała to wszystko powoli, z rozmarzeniem w oczach i uśmiechem na ustach, jakby aktorstwo dawało jej ogromną radość. Kolacja była znakomita. A jednak, gdy po godzinie Rannulf zerknął na stół i zobaczył, że większość jedzenia znikła, a butelka po winie jest pusta, zdziwił się, bo nie pamiętał smaku potraw. Czuł jedynie sytość i niesłabnący dreszczyk oczekiwania. Wstał, podszedł do kominka i pociągnął taśmę dzwonka. Kazał sprzątnąć talerze i podać następną butelkę wina. – Jeszcze? – spytał Claire, przechylając butelkę. Zakryła kieliszek dłonią. – Och, chyba nie powinnam – powiedziała. – A może jednak się skusisz? – Spojrzał jej w oczy. Uśmiechnęła się. – A może jednak się skuszę. – Cofnęła rękę. Napełnił kieliszki, wypił łyk i rozparł się na krześle. Może właśnie teraz był najlepszy moment. Zapadł już zmierzch. Deszcz dzwonił o szyby, a ogień trzaskał wesoło w kominku. Zrobiło się przytulnie, nastrój stał się intymny. Ale jeszcze czegoś mu brakowało. – Chcę zobaczyć, jak grasz – powiedział. – Co takiego? – Uniosła brwi, zatrzymując dłoń z kieliszkiem w pół drogi do ust. – Chcę zobaczyć, jak grasz – powtórzył. – Tutaj? Teraz? – Odstawiła kieliszek na stół. – To absurdalne. Nie ma tu sceny, dekoracji, innych aktorów, nie mam tekstu sztuki. – Doświadczona, utalentowana aktorka na pewno zna niektóre role na pamięć – powiedział. – Nie potrzebuje też sceny czy dekoracji. Wiele słynnych monologów nie wymaga obecności innych aktorów. Claire, odegraj przede mną jeden z nich. Proszę. Uniósł kieliszek w jej stronę w milczącym toaście. Patrzyła na niego z wyraźnym rumieńcem na policzkach. Pomyślał z pewnym zdziwieniem, że chyba jest zażenowana. Czyżby wstydziła się odegrać przedstawienie przed mężczyzną, który za chwilę zostanie jej kochankiem? Może w takich okolicznościach trudno wczuć się w dramatyczną rolę. – Hm, chyba mogłabym wygłosić monolog Porcji – stwierdziła. – Porcji? – Z Kupca weneckiego – wyjaśniła. – Na pewno znasz tę przemowę „Cechą litości nie może być przemoc"? – Przypomnij mi. – Shylock i Antonio przyszli do sądu, żeby ten zdecydował, czy Shylock ma prawo wyciąć Antoniowi funt ciała – rzekła, lekko pochylając się ku niemu przez stół. – Nie było wątpliwości, że ma, bo tak zostało stwierdzone w rewersie, który obaj podpisali. Nagle w sądzie zjawia się Porcja, z zamiarem ocalenia najdroższego przyjaciela i dobroczyńcy Bassania, jej ukochanego. Przychodzi przebrana za młodego sędziego i przemawia w obronie Antonia. Ale najpierw apeluje do dobrego serca Shylocka w słynnej mowie o litości. – Tak, już sobie przypomniałem – powiedział. – Zagraj więc dla mnie Porcję. Wstała i rozejrzała się dookoła. – Tu jest sala sądowa – powiedziała. – Znajdujemy się nie w saloniku w gospodzie, ale w sądzie, gdzie rozstrzyga się sprawa życia lub śmierci szlachcica. Sytuacja jest rozpaczliwa. Wydaje się, że dla Antonia nie ma już żadnej nadziei. Wszystkie postacie sztuki znajdują się na scenie. Shylock siedzi na tym krześle – wskazała miejsce, które zajmował Rannulf. – Jestem Porcją – powiedziała. – Ale przebrałam się za młodzieńca. Rannulf wydął wargi w rozbawieniu, patrząc na nią, jak znów rozgląda się po pokoju. Uniosła ręce do góry, ściągnęła włosy, skręciła i zawiązała w węzeł na karku. Potem na chwilę zniknęła w sypialni i wróciła, zapinając na sobie płaszcz Rannulfa. Nadal nie wyglądała jak mężczyzna. A potem zapięła ostatni guzik i spojrzała mu prosto w oczy. Rannulf omal nie podskoczył na widok jej twardej, zaciętej miny. – „Cechą litości nie może być przemoc" – odezwała się głosem doskonale pasującym do wyrazu jej twarzy. Przez chwilę miał idiotyczne wrażenie, że to Claire Campbell zwraca się do niego, do Rannulfa Bedwyna. – „Opada ona jak deszcz ciepły z niebios na miejsce w dole" – ciągnęła, podchodząc bliżej. Twarz jej złagodniała, stała się pełna błagania. Niech to diabli porwą, pomyślał. Ona rzeczywiście była Porcją, a on tym podłym łajdakiem, Shylockiem. – „A przynosi z sobą błogosławieństwa dwa". To nie był długi monolog. Jednak gdy skończyła, Rannulf czuł głębokie zawstydzenie własną postawą. Gotów był darować dług Antoniowi, a nawet paść na kolana i pokornie błagać o przebaczenie za to, że chciał mu wyciąć kawałek ciała. Pochylała się nad nim z roziskrzonym wzrokiem. Zaciskając usta, czekała na jego odpowiedź. – Na Jowisza – odezwał się. – Shylock musiał chyba być z kamienia. Uświadomił sobie, że jest bardzo podniecony. Claire grała świetnie. Potrafiła przywołać postać do życia bez żadnych tanich sztuczek, stosowanych przez wszystkich znanych aktorów i aktorki, których widział na scenie. Wyprostowała się i uśmiechnęła, jednocześnie rozpinając płaszcz. – Kogo jeszcze potrafisz zagrać? – spytał. – Julię? Machnęła pogardliwie ręką