... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Weszli do środka. Nagle otoczyło ich ciepło, było słychać tylko buzowanie płomieni. Hulad pomógł mu zdjąć płaszcz. Zaraz potem wciągnął głośno powietrze, chwytając Udinaasa za koszulę. – Skąd to się wzięło? Udinaas zmarszczył brwi, spoglądając na niemal czarne siniaki pozostawione przez szpony Wyvala. – Nie mam pojęcia. – To przypomina mi rany, które ten demon zadał Piórkowej Wiedźmie. Wyglądają tak samo. Udinaas, co się z tobą dzieje? – Nic. Idę spać. Hulad nic więcej nie powiedział. Udinaas oddalił się, człapiąc przez główną komnatę do swego siennika. * * * Trzy walczące z przeciwnym prądem barki zbliżały się do brzegu na południe od rzeki. Na każdej z nich płynęło kilkunastu Letheryjczyków. Większość z nich stanowili strażnicy w pełnych zbrojach, z opuszczonymi zasłonami hełmów. Seren poszła na plażę z Burukiem Bladym, trzymając się cztery kroki za nim. Wyglądało na to, że komitet powitalny będzie się składał tylko z nich, przynajmniej na początku. – Co zamierzasz im powiedzieć? – zapytała. Buruk obejrzał się na nią. Z brzegu kaptura spływał mu deszcz. – Miałem nadzieję, że to ty coś powiesz. Nie uwierzyła w to, ale była mu wdzięczna za te słowa. – Nawet nie wiem, czego ode mnie wymaga protokół. Głową delegacji jest Nifadas, ale jest obecny również książę. Kogo mam przywitać najpierw? Buruk wzruszył ramionami. – Tego, który łatwiej się obrazi, jeśli najpierw pokłonisz się drugiemu. – Zakładając – odparła – że nie zamierzam znieważyć któregoś z nich celowo. – To prawda. Przypominam, że powinnaś być neutralna, poręczycielko. – Być może powinnam skierować swój ukłon do miejsca położonego w równej odległości między nimi. – Wtedy obaj dojdą do wniosku, że oszalałaś. – Ale przynajmniej potraktuję ich równo. – Ach, humor. Tak jest znacznie lepiej, poręczycielko. Wyszli na plażę i stanęli obok siebie, przyglądając się nadpływającym barkom. Deszcz wybrał sobie akurat ten moment, by rozpadać się jeszcze mocniej. Nasilająca się ulewa bębniła o kamienie i wpadała z szumem do wody, w której nurt rzeki walczył z przypływem. Barki niemal całkowicie zniknęły za szarą ścianą, a potem nagle pojawiły się znowu, gdy pierwsza z nich uderzyła z chrzęstem o brzeg. Wiosła uniosły się, a potem opadły, gdy załoga wciągnęła je na łodzie. Strażnicy opuścili je i ruszyli z pluskiem ku plaży. Jeden z nich podszedł do Buruka i Seren. Widoczna pod zasłoną hełmu i nosalem twarz mężczyzny miała złowrogi wyraz. – Jestem finadd Moroch Nevath z Gwardii Książęcej. Gdzie są Edur? Wydawało się, że Moroch patrzy na Seren, więc to ona mu odpowiedziała. – W cytadeli, finaddzie. Doszło do pewnego... wydarzenia. – A co to znaczy, w imię Zbłąkanego? Służący wynosili już na brzeg księcia Quillasa Diskanara. Pierwszy eunuch Nifadas wzgardził podobną pomocą i sam brodził przez fale. – To dość skomplikowane – przyznała Seren. – Gościnny obóz Buruka jest tuż obok, po drugiej stronie mostu. Możemy tam schronić się przed deszczem... – Mniejsza z deszczem – mruknął Moroch. Odwrócił się i zasalutował Quillasowi Diskanarowi. Książę, schowany pod parasolem o czterech szczytach, trzymanym przez dwóch służących, zatrzymał się przed Burukiem i Seren. – Mój książę – warknął ze złością finadd – wygląda na to, że Edur wybrali sobie akurat ten moment na to, by zająć się czymś innym. – To niezbyt obiecujący początek – burknął książę, uśmiechając się szyderczo do Seren Pedac. – Poręczycielko, czy Hull Beddict zachował się rozsądnie i opuścił wioskę? Zamrugała, starając się ukryć zaniepokojenie wywołane faktem, że książę zapytał o Hulla na samym początku. Czyżby bali się go aż tak bardzo? – Przebywa gdzieś w pobliżu, mój książę. – Zamierzam zabronić mu obecności podczas rozmów, poręczycielko. – Mam wrażenie, że król-czarnoksiężnik wystosował do niego zaproszenie – odparła powoli. – Tak? Czy więc Hull przemawia teraz w imieniu Edur? – Mój książę, wszyscy chcielibyśmy poznać odpowiedź na to pytanie – odezwał się Buruk. Quillas przeniósł na niego spojrzenie. – Jesteś kupcem z Trate. – Buruk Blady. Buruk pozdrowił księcia lekkim ukłonem, po którym trudno mu było odzyskać równowagę. – I to pijanym kupcem. Seren odchrząknęła. – Przybyłeś nagle, mój książę. Edur siedzą zamknięci w cytadeli już półtora dnia. Nie mieliśmy nic do roboty poza czekaniem. Pierwszy eunuch zatrzymał się krok z tyłu. Sprawiał wrażenie niezainteresowanego konwersacją. Małe, błyszczące oczka skierował na cytadelę. Z równą obojętnością traktował deszcz, padający mu na kaptur i skryte pod przeciwdeszczowym płaszczem ramiona. Seren nasunęła się nagle myśl, że ma przed sobą inny rodzaj władzy. Milczenie eunucha pozbawiło wagi księcia Quillasa Diskanara. Nagle ujrzała na to dowód. Książę odwrócił się do Nifadasa i zapytał: – I co o tym sądzisz, pierwszy eunuchu? Spojrzenie pozbawionych wyrazu oczu zatrzymało się na Quillasie. – Mój książę, przybyliśmy tu w chwili kryzysu. Poręczycielka i kupiec wiedzą coś na ten temat, musimy więc zaczekać na ich wyjaśnienia. – W rzeczy samej – zgodził się Quillas. – Poręczycielko, opowiedz nam o tym kryzysie. Podczas gdy ty będziesz sobie stał pod parasolem, a my będziemy mokli i marzli do szpiku kości. – Oczywiście, mój książę. Król-czarnoksiężnik wysłał grupę wojowników na lodowe pustkowia, gdzie mieli coś odnaleźć. Okazało się, że to był miecz. Owych wojowników zaatakowali jednak jednopochwyceni Jheckowie. Jeden z Edur, ten który niósł miecz, zginął. Pozostali przynieśli tu jego ciało, by dokonać pochówku, ale trup nie chciał wypuścić miecza z rąk. Król-czarnoksiężnik bardzo się podekscytował tym faktem. W ostrych słowach zażądał, by zwrócono mu broń. Doszło do publicznej scysji między nim a ojcem poległego wojownika