... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Upadło na blat stołu ze stukiem o wiele za głośnym jak na taki papierowy kwadracik nasączony chemikaliami. Polaroidowy pies wypełniał teraz prawie całe ujęcie, na pierwszym planie nieprawdopodobnej wielkości łeb, czarne jamy oczu, dymiące, wypełnione zębami szczęki. Czaszka wydłużyła się, przybierając kształt jakby pocisku albo łzy. To szybkość pso-stworu i malejąca odległość od szkieł obiektywu w coraz większym stopniu mąciły ostrość. Ze sztachet zostały tylko czubki; zgarbione łopatki stwora zasłoniły resztę. Urodzinowy sznurkowy krawat Kevina, który niegdyś spoczywał obok polaroidowego aparatu fotograficznego w szufladzie biurka chłopca, był widoczny u dołu zdjęcia, odbijał rozmyty promień słońca. - Prawie cię już załatwiłem, skurwysynu - powiedział Pop cienkim, łamiącym się głosem. Był oślepiony błyskami. Nie widział ani psa, ani aparatu. Widział jedynie zachrypłą kukułkę, której uleczenie stało się teraz jego celem życiowym. - Zaśpiewasz mi, cholero! Już ja się o to postaram! BŁYSK! Trzecie zdjęcie wypchnęło drugie ze szczeliny. Wypadło zbyt szybko, prawie jak kamień, nie jak kwadratowy papierek, a kiedy uderzyło o blat, przebiło stary postrzępiony bibularz. Wysoko frunęły drzazgi. Na tym zdjęciu psi łeb rozmył się jeszcze bardziej. Zamienił się w długi walec, dziwny, prawie trójwymiarowy. Na trzecim zdjęciu, nadal zwisającym ze szczeliny aparatu, pysk polaroidowego psa jakimś niewiarygodnym sposobem znów zarysował się ostro. Było to niewiarygodne, ponieważ dotykał już obiektywu. Przypominał pysk jakiegoś morskiego potwora tuż poniżej tego kruchego miejsca, które nazywamy powierzchnią. * Draństwo ciągle jest nie jak trzeba - powiedział Pop. Jego palec znów nacisnął spust polaroidu. * 353 ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY Kevin wbiegł po schodach „Emporium Galorium". Ojciec wyciągnął rękę i złapał tylko powietrze o cal od powiewającego krańca koszuli Kevina. Delevan potknął się i wylądował na rękach. Przejechały po drugim stopniu od góry. Mnóstwo drobnych drzazg wbiło się w skórę. - Kevinie! Podniósł oczy; na moment świat znikł prawie zupełnie w kolejnym oszałamiającym błysku. Tym razem rozległ się ryk dużo głośniejszy. Był to odgłos oszalałego zwierzęcia, które forsuje ustępujące kraty więzienia. Kevin z opuszczoną głową zasłaniał oczy przed oślepiającym blaskiem, w stroboskopowym błysku zamarł jak fotografia. Pęknięcia sunęły w dół szyby wystawowej jak krople rtęci. - Kevinie, uwa... Szyba wybuchła świetlistym strumieniem. Pan Delevan schylił głowę. Szkło pofrunęło wokół niego jak szkwał. Posypało się na głowę i porysowało policzki, ale żaden odłamek nie zranił głęboko chłopca ani mężczyzny; prawie cała szyba rozsypała się w proch. Usłyszał trzask. Podniósł oczy i zobaczył, że Kevin dostał się do środka. Pchnął drzwi ramieniem i wyrwał nową zasuwę ze starego, gnijącego drewna, tak jak to sobie wcześniej kombinował ojciec. - KEvIN, DO CHOLERY! - ryknął. Podniósł się, nogi mu się zaplątały, mało nie upadł na kolano i rzucił się za synem. Coś stało się z tym cholernym zegarem z kukułką. Coś złego. Bił raz za razem, co już było fatalne, ale to nie wszystko. Pop czuł, 354 że zegar ciąży mu w dłoniach... a równocześnie wyraźnie staje się coraz gorętszy. Pop spojrzał w dół i choć ogarnęła go groza, nie mógł zdobyć się na krzyk. Szczęki miał jak związane drutem. Uświadomił sobie, że oślepł, i równocześnie uświadomił sobie, że wcale nie trzyma w ręku zegara z kukułką. Próbował rozluźnić zaciśnięte w śmiertelnym uścisku dłonie i z dzikim przerażeniem pojął, że nie potrafi. Siły grawitacji wokół aparatu wzrosły. A koszmarne urządzenie stawało się coraz gorętsze. Spomiędzy zbielałych palców Popa, z szarego korpusu aparatu unosił się dym. Palec wskazujący prawej ręki pełzł do czerwonego przycisku, zwalniającego migawkę. Wyglądał jak okaleczona mucha. - Nie - zamruczał starzec i dodał błagalnie: - Proszę... Palec robił swoje. Dotarł do czerwonego przycisku i usadowił się na nim w chwili, gdy Kevin walnął ramieniem w drzwi i wpadł do środka. Rozbite szkło zaskrzypiało, rozsypało się po podłodze. Pop nie naciskał guzika. Nawet ślepy, nawet czując, że skóra na palcu zaczyna tlić się i płonąć, wiedział, że nie powinien tego robić. Ale kiedy palec sadowił się na przycisku, siły grawitacji wzrosły najpierw dwu-, a potem trzykrotnie. Próbował cofnąć palec. Łatwiej byłoby unieść wiadro wody na planecie Jupiter. - Rzuć to! - wrzasnął chłopak z kręgu ciemności. - Rzuć to, rzuć to! - NIE! - odwrzasnął Pop. - O to mi chodzi, że NIE MOGĘ! Czerwony przycisk zaczął opadać. Kevin stał na rozstawionych nogach, pochylony nad aparatem dopiero co kupionym w „LaVerdier's". Pudełko leżało u jego stóp. Udało mu się wcisnąć guzik otwierający pokrywę aparatu. Odsłoniła się szeroka komora na kasetę. Kevin usiłował włożyć kasetę. Uparcie stawiała opór, jakby aparat zdradził właściciela, przypuszczalnie z sympatii dla swego brata. Pop znów wrzasnął, ale tym razem był to krzyk bez słów, wyrażał jedynie ból i strach. Kevin poczuł woń gorącego plastyku i przypalonego ludzkiego mięsa. Podniósł oczy i zobaczył, że polaroid rozpływa się, autentycznie rozpływa się w sparaliżowanych rękach starca. Sześcienny, zwarty kształt przeobrażał się w coś dziwnego, wydłużonego. W jakiś sposób szkło celownika i obiektywu zamieniło się 355 w plastyk. Zamiast pęknąć lub wypaść z coraz bardziej nieforemnej skorupy celownik i obiektyw wydłużały się i rozciągały jak toffi, przybierały kształt groteskowych oczu tragicznej maski. Ciemny plastyk ściekał jak płynny wosk po palcach i dłoniach Popa gęstymi strużkami, drążył w ciele koryta. Plastyk kauteryzował wypalone rany, ale Kevin ujrzał, że krew sączy się z brzegów, kapie na blat dymiącymi kroplami. Syczały jak gorący tłuszcz. - Nie wyjąłeś kasety z opakowania! - ryknął z tyłu ojciec, budząc Kevina z paraliżu. - Wyjmij ją! Daj mi! Sięgnął po kasetę, potrącając syna tak mocno, że mało go nie przewrócił. Porwał kasetę, nadal owiniętą w grubą folię, rozerwał końcówkę. Wyszarpnął kasetę z opakowania. - POMOCY! - darł się piskliwie Pop. To były ostatnie zrozumiałe słowa, jakie Delevanowie od niego usłyszeli. - Szybko! - wrzeszczał ojciec, wciskając kasetę z powrotem w ręce syna. - Szybko! Syczało płonące mięso. Na blat polały się szerokim strumieniem krople gorącej krwi, pękały grubsze żyły i arterie