... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Conan słyszał już o konkurentach do ręki Liwii. W tym jednym zgadzał się z Rezą, że żaden z nich nie był jej wart. Ród Damaos nie ucierpiałby, gdyby przez pewien czas przyszło im siedzieć w domach. — Sama wiesz najlepiej, ile jesteś warta, pani — powiedział. — Ja jestem prostym żołnierzem i wiem, że przestraszony nieprzyjaciel zazwyczaj zaczyna popełniać głupstwa. Wiem również, że najlepiej byłoby, by żaden z moich ludzi nie wpadł w rozstawione w ogrodzie pułapki. — Twoi ludzie nauczyli się już po nim poruszać — mruknął kwaśno Reza. — Niektórzy tak, niektórzy nie — odparł Conan. — Ci, którzy mieszkają w zajeździe, na pewno nie. Poza tym, jeżeli w pałacu jest szpieg… — Reza kaszlnął, lecz Liwia uciszyła go gestem dłoni — …przekaże wiadomość o zdjęciu paści. Myśląc, że w ogrodzie jest bezpiecznie, napastnicy przeleżą przez mur i podejdą prosto pod pałac, z którego dachu nasi ludzie będą mogli na nich nasikać. Liwia uśmiechnęła się, zachichotała i wreszcie roześmiała głośno. — Szkoda, że to niemożliwe — powiedziała w końcu. — Wyobrażacie sobie, co powiedzieliby ci biedni głupcy po powrocie do swojego pana? O ile by się na to odważyli, a nie uciekli do Kush i zmienili imiona. — Cóż, Conanie, po raz kolejny przekonuję się, jak dobrze wykształcił cię kapitan Khadjar. — Reza uśmiechnął się w końcu. — Nie dzielmy skóry na nie upolowanym niedźwiedziu — odparł Cymmermanin. Z dachu pałacu rozległo się hukanie sowy. Conan pośpieszył cicho jak polujący tygrys do miejsca, w którym umówił się na spotkanie z gońcami. Gdy oparł się o pień drzewa, podbiegł do niego Vandar. — Z dachu widać uzbrojonych ludzi. — Mają jakieś godła? W większości miast, w nocy trudno było odróżnić ludzi od małp, a co dopiero mówić o ustaleniu godła, lecz w Messancji, przynajmniej w bogatych dzielnicach, latarnie rzucały tyle światła, że można było odczytać napisy na monetach. — Żadnych, lecz słudzy z pałacu twierdzą, że wyglądają na gwardzistów. — Niech z nimi Erlik tańcuje! — Przy bramie jest Reza. — Vandar wzruszył ramionami. — Jeżeli wyczuje coś trefnego… W tym momencie noc rozdarł przenikliwy krzyk, dochodzący z pałacu. Conan i Vandar obrócili się, równocześnie wyszarpując miecze. Krzyk rozległ się ponownie, a pierwszemu wołaniu zawtórował ktoś w innej części pałacu. Kapitan i jego podwładny pobiegli w stronę rezydencji. Conan przystanął, by wydać z siebie zew polującego lamparta — znak dla strażnika z latarnią na dachu. Zrównawszy się z Vandarem ujrzał, że latarnia zaczęła mrugać. Jeżeli tylko wartownik w zajeździe był trzeźwy, jak powinien… Z krzewów wybiegła kobieta odziana w nocną koszulę. Mimo szeroko otwartych oczu sprawiała wrażenie niewidzącej. Conan zagrodził jej drogę masywnym ramieniem. Kobieta odbiła się od niego, jak gdyby uderzyła w gruby dębowy konar, po czym upadła ze szlochem na ziemię. Vandar przyklęknął i krzyknął jej do ucha: — Co się stało, głupia krowo?! Odpowiadaj albo… Conan chwycił młodzieńca za kołnierz i dźwignął go z trawy, po czym zrobił to samo z kobietą, podtrzymując ją za ramię.— Co się dzieje w pałacu? — zapytał łagodnie. Kobieta rozdziawiła usta, a następnie potrząsnęła głową jak koń, którego obsiadły muchy. — Znowu czary! Och, myślałam, że już się nie powtórzą, ale zaczęły się od nowa, gorsze niż przedtem! Ach, panie, jeżeli znasz jakieś zaklęcia, żeby nas obronić… Conan przełożył miecz do lewej ręki, chwycił kobietę w pasie i podniósł ją. Gdy to czynił, jej koszula, która zaczepiła się o krzew, rozdarła się… W ten sposób Liwia, gdy wyszła na pałacowe schody, ujrzała Cymmerianina z mieczem w dłoni i z nagą kobietą pod i pachą. Dziedziczka rodu Damaos miała na sobie wyłącznie nocną koszulę. Była blada jak prześcieradło, lecz zdołała uśmiechnąć się na widok Conana. — Kapitanie, miałam nadzieję, że uda ci się utrzymać ręce z dala od moich służących. — Nie wtedy, kiedy przybiegają do mnie z krzykiem, że w pałacu dzieją się czary. Czyżby twój znajomy czarnoksiężnik znów zabrał się do dzieła? Liwia pokiwała głową. — Pękają garnki, wino leje się z dzbanów, coś błyska, trzeszczy i śmierdzi. Na razie dzieje się tak tylko w piwnicy. Kazałam opuścić ją wszystkim… — Na bogów, kobieto, tego właśnie chcą nasi wrogowie! — zagrzmiał Conan. Bezceremonialnie upuścił służącą na trawę i wbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. Vandar popędził tuż za nim. — Którędy do piwnic?! — ryknął Conan. Któryś ze sług wskazał mu drogę drżącą dłonią. — Tędy, ale tam są demony… — A żeby cię porwały! — krzyknął Vandar. — To sztuczki dobre dla dzieci. Nie zagradzaj drogi prawdziwym mężczyznom! Złapiemy tego zaklinacza! Conan był zadowolony, że Vandar wierzy w to, co mówi, lecz mimo to stawienie czoła magii nie było przyjemną sprawą. Gdy Cymmerianin stanął przed ciemnymi schodami, na chwilę serce ścisnęła mu zimna dłoń strachu. Puściła, gdy zaczął zbiegać w dół. Za nim podążył Vandar i czterech pałacowych strażników. Dwóch z nich niosło pochodnie. Okazało się, że nie były potrzebne. Magiczne światło w piwnicy było wystarczająco jasne. Zmieniało barwę z różowej na karmazynową, z karmazynowej na turkusową, z turkusowej na szmaragdową. Rozbłyskiwało w nieregularnych odstępach, zdawało się tańczyć po wszystkich metalowych sprzętach oraz okuciach beczek. Zniekształcało odległości i obraz przedmiotów, lecz również ukazywało przeszkody pod nogami. Conan i towarzyszący mu ludzie szli nie zwalniając kroku. — Gdzie jest wejście do katakumb? — szepnął do najbliższego służącego. Mężczyzna zacisnął obydwie dłonie na mieczu, zamachnął się nim usiłując przepędzić wielobarwne płomyki i nie odpowiedział. Uczynił to za niego strażnik z pochodnią, który zamykał pochód. — Nie słyszałem nigdy, by coś takiego znajdowało się w pałacu. — To prawda — powiedział trzeci mężczyzna z pochodnią. — Słyszałem jednak, że z północno–zachodniego rogu piwnicy z winami dochodzą czasami powiewy i zapachy, a nawet szmery