... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Dodała, że wyglądam tak, jak bym muchy nie potrafił zabić. Więc na dowód swoich szlachetnych zamiarów złożyłem się z „Winchestera" i postrzeliłem Chińczyka, który przechodził w pobliżu. Stryjenka Maria powiedziała na to, że zna całe rodziny, które to samo potrafią, ale niech sobie nie myślę, że jej mąż to pierwszy lepszy „kitajec". Zaznaczyła jednak, że znajdę go za strumieniem w zagrodzie dla owiec, i wyraziła nadzieję, że zwycięży ten, kto lepszy. Stryjenka Maria należała do najszlachetniejszych niewiast, z jakimi się w życiu zetknąłem. Stryj klęczał na ziemi i oprawiał owcę ze skóry. Chciałem go zastrzelić, ale spostrzegłem, że nie ma pod ręką strzelby ani pistoletu, i zabrakło mi serca. Podszedłem więc, ukłoniłem mu się grzecznie i wyrżnąłem go kolbą w ciemię. Mam świetny cios. Stryj zwalił się na plecy, rozcapierzył palce i dostał drgawek. Zanim przyszedł do siebie, wziąłem nóż do oprawiania owiec i podciąłem mu ścięgna. Wiecie zapewne, że z chwilą zerwania ścięgna Achillesa noga staje się nie do użytku, no więc ciachnąłem mu oba. I kiedy oprzytomniał, znalazł się na mojej łasce. Powiedział, gdy zorientował się w sytuacji: — Masz mnie w ręku, Samuelu, i możesz sobie pozwolić na wspaniałomyślność. O jedno tylko cię proszę. Zanieś mnie do domu i wykończ na łonie rodziny. Powiedziałem stryjowi, że to całkiem sensowna prośba i gotów jestem ją spełnić, o ile stryj pozwoli zapakować się do worka. Po pierwsze łatwiej mi będzie go nieść, a po drugie nie trzeba będzie się tłumaczyć sąsiadom, jeśli ich spotkamy po drodze. Stryj zgodził się na to, więc przyniosłem ze stodoły worek na zboże, ale stryj się w nim nie mieścił. Musiałem dopiero dobrze go upchać, tak że miał kolana pod brodą, zanim udało mi się zawiązać worek. Ze stryja był kawał chłopa i ledwie załadowałem go na plecy, odechciało mi się wszystkiego, ale dźwigałem go aż do dębu, na którym dzieci zawiesiły huśtawkę. Tam zwaliłem worek na ziemię i usiadłem na nim, żeby odsapnąć. Na widok huśtawki przyszedł mi do głowy szczęśliwy pomysł. Nie minęło dwadzieścia minut, kiedy worek ze stryjem igrał sobie na wietrze. Najpierw przytwierdziłem sznur od huśtawki do worka, drugi koniec przerzuciłem przez konar, podciągnąłem ciężar w górę na półtora metra, po czym obwiązałem worek pozostałym kawałkiem sznura i miałem przyjemność zobaczyć, jak stryj zamienił się w duże, śliczne wahadło. Trzeba dodać, że stryj nie wiedział, co się z nim dzieje, ale szanował mój czas i nie zgłaszał pretensji — pod tym względem muszę mu oddać sprawiedliwość. Stryj miał barana, który słynął z waleczności. Tryk ów żywił do wszystkiego chroniczną nienawiść. Widocznie jakiś głęboki uraz tak zaprawił jego serce goryczą, że cały świat stał mu się wrogiem. Walił łbem we wszystko, w co tylko się dało, ale to jeszcze nie określa jego zdolności militarnych, był bowiem chyży jak pocisk. Walczył jak archaniołowie i szatani, atakował z powietrza, wzbijał się w niebo idealnie odmierzonym łukiem, aby wykorzystując ciężar i rozpęd, grzmotnąć wroga całym impetem. Kiedyś położył trupem czteroletniego byka, gdy tylko raz go trafił w sękaty łeb. Rozwalał kamienne murki, druzgotał drzewa, a ich liściaste chorągwie poniewierał w błocie. Tę sierdzistą i nieubłaganą bestię, ten grom wcielony, tego nieziemskiego potwora ujrzałem pod sąsiednim drzewem, jak drzemał sobie w cieniu śniąc o podbojach i sławie. Aby zawezwać barana do boju, zawiesiłem stryja na dębie. Rozhuśtałem worek, schowałem się za pobliską skałę i wydałem przenikliwy okrzyk, któremu zawtórował zduszony wrzask stryja w worku. Baran zerwał się na nogi i zoczył nieprzyjaciela. Wróg bujał w powietrzu, wyzywając go do walki. Baran przytupując obserwował go z odległości jakichś pięćdziesięciu metrów, raptem pochylił łeb ciężki od rogów i ujrzałem, jak zamglona biała smuga pomknęła tuż przy ziemi, wzbiła się w górę i... rozległ się głuchy łomot, rozdzierający wrzask i mój biedny stryj poszybował nad konar, aż sznur szarpnął i ciężki worek zamienił się w wahadło, które z zawrotną szybkością szybowało na linie. Tryk wykopyrtnął się, potoczył jak kłębek nóg, rogów i wełny, ale powstał zaraz i uskakując przed nadlatującym przeciwnikiem wycofał się potrząsając łbem i przytupując. Zatrzymał się mniej więcej w tej samej odległości, z jakiej przypuścił swój pierwszy atak. Stał chwilę z pochylonym łbem, jak by modlił się o zwycięstwo, po czym ruszył z kopyta. Tym razem zaatakował wroga z ukosa i trafił go w momencie, gdy wahadło osiągnęło swój najniższy punkt — stryj pomknął jak na karuzeli. O szybkości obrotów nieuchwytnej dla oka dawał pojęcie nieustający wrzask, który wzmagał się i cichł, zbliżał i oddalał. Stryj widocznie nie dostał jeszcze w czułe miejsce. Wisiał w worku dość wysoko i musiał zebrać wszystkie ciosy w wypięte siedzenie. Umierał powoli od dołu, jak roślina, której korzeń natrafił na trujący minerał. Tym razem baran pozostał na placu boju. Ogarnęła go gorączka walki i uderzyła mu do głowy jak wino. Niczym wściekły zapaśnik, który zapomina o swym kunszcie i walczy nieskutecznie, rozjuszony baran w niezdarnych podskokach ciskał się na wirującego w powietrzu wroga, czasem nawet trafiał go lekko, ale częściej sam padał ofiarą swego zacietrzewienia i nakrywał się nogami. Ale gdy impet nieprzyjaciela osłabł i worek ze stryjem krążył dużo wolniej, taktyka ta zaczęła dawać lepsze rezultaty — stryj wrzeszczał tak wspaniale, aż rozkosz mnie ogarniała