... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nienawidzę odoru pleśni, zimnych wiatrów, błota i śluzu. Zerknął na Belasha, który siedział z dala od pozostałych i miarowymi ruchami ostrzył nóż. Zgrzyt ostrza na osełce jeszcze pogarszał kiepski nastrój Moraka. - Cóż, ktoś zabił Kreega - przypomniał w końcu. - Ktoś wpakował mu w oko nóż lub strzałę. Nikt się nie odezwał. Poprzedniego dnia znaleźli ciało, zaplątane w trzcinach rzeki Earis. - Może rabusie - rzekł Wardal, wysoki chudy łucznik z lasu Graven, daleko na południu. - Rabusie? - prychnął Morak. - Akurat! Miewałem wszy, które miały więcej oleju w głowach niż ty! Gdyby to byli rabusie, to nie sądzisz, że taki wojownik jak Kreeg odniósłby więcej ran? Myślisz, że nie walczyłby jak szatan? Ktoś bardzo sprawnie wpakował mu strzałę w oko. Utalentowany człowiek został zabity - domyślam się więc, że zabił go ktoś lepszy od niego. Czy coś ci to mówi? - Myślisz, że to był Waylander - mruknął Wardal. - Wykazujesz wiele wyobraźni. Gratuluję. Pytanie tylko, gdzie on jest, do diabła? - Dlaczego odnalezienie go miałoby być łatwe? - wtrącił nagle Belash. - On wie, że tu jesteśmy. - A jakiż to potężny przebłysk intuicji podsunął ci taki wniosek? - Zabił Kreega. Wie. Morak poczuł chłodne tchnienie wiatru i zadrżał. - Wardalu, ty i Tharic obejmiecie pierwszą wartę. - Na co mamy uważać? - spytał Tharic. Morak zamknął oczy i westchnął. - Cóż - rzekł w końcu - możecie pilnować, czy ogromne stado słoni nie tratuje, naszych zapasów. Jednak na waszym miejscu rozglądałbym się za wysokim mężczyzną w czerni, który zręcznie wbija w oczy różne ostre przedmioty. W tym momencie z zarośli wyłoniła się jakaś wysoka postać. Serce Moraka na moment przestało bić, ale zaraz rozpoznał Barisa. - Powinieneś zawołać „hej tam, w obozie!" - zauważył. - Coś długo cię nie było. Jasnowłosy usiadł przy ognisku. - Kasyra to spore miasto, ale odnalazłem dziwkę, z którą żył Kreeg. Powiedziała mu o mężczyźnie imieniem Dakeyras, który mieszka opodal. Opisała mi gdzie. - To nie ten człowiek - stwierdził Morak. - Wandal i Tharic już go widzieli. Co jeszcze odkryłeś? - Nic ciekawego - odparł Baris, wyciągając z sakwy u boku resztki chleba. - A przy okazji, od jak dawna Angel należy do Gildii? - Angel? Nic o tym nie wiem - zdziwił się Morak. - Dlaczego? - Mniej więcej przed tygodniem był w Kasyrze. Rozpoznał go karczmarz. Senta też tam jest. Kazał ci powiedzieć, że kiedy znajdzie twojego trupa, wyprawi ci porządny pogrzeb. Morak nie słuchał go. Roześmiał się i potrząsnął głową. - Wardalu, chodziłeś kiedyś na walki gladiatorów? - Pewnie. Widziałem, jak walczył Senta. Pokonał Vagryjczyka zwanego... zwanego... - Nieważne. Widziałeś kiedyś Angela? - Och, tak. Twardy gość. Raz postawiłem na niego i wygrałem. - A pamiętasz jego twarz? - Był rudy, no nie? - Właśnie, tępaku. Rudy. Z taką twarzą, że nie poznałaby go rodzona matka. Zastanawiam się, czy jakaś wątła myśl usiłuje przedrzeć się przez tę twardą kość, która uchodzi za twój mózg? Jeśli tak, to podziel się nią z nami. Wardal prychnął. - Ten człowiek przy chacie! - Mężczyzna, który podał się za Dakeyrasa - powiedział Morak. - To była ta chata, tylko nie ten człowiek. Jutro możesz tam wrócić. Weź Barisa i Tharica. Nie, to może nie wystarczyć. Zabierz też Jonasa i Seerisa. Zabijecie Angela i przyprowadzicie tu dziewczynę. - To gladiator - przypomniał Jonas, krzepki łysawy wojownik z rozwidloną brodą. - Nie powiedziałem, że macie z nim walczyć - syknął Morak. - Kazałem wam go zabić. - Nie było mowy o żadnych gladiatorach - upierał się Jonas. - Mówiłeś o tropieniu. Szukaniu Dakeyrasa. Ja też widziałem, jak walczy Angel. Nie można go powstrzymać, prawda? Można go dźgać, ciąć, walić... a on nadal naciera. - Tak, tak, tak! Jestem pewien, że z przyjemnością dowie się, że należysz do jego największych wielbicieli. Pamiętajcie, że jest już stary. Wycofał się. Po prostu podejdziecie, zajmiecie go rozmową, a potem zabijecie. Jeśli to wydaje ci się za trudne, to wracaj do Kasyry - i pożegnaj się z myślą o udziale w tych dziesięciu tysiącach sztuk złota. - Dlaczego ty go nie zabijesz? - zapytał Jonas. - Ty tu jesteś szermierzem. - Czyżbyś sugerował, że się go boję? - spytał Morak złowieszczo cichym tonem. - Nie, wcale nie - poczerwieniał Jonas. - Wszyscy wiemy, że jesteś... zręcznym szermierzem. Tylko się zastanawiałem, nic więcej. - Widziałeś kiedyś, jak poluje szlachta? - Oczywiście. - Zauważyłeś, że kiedy ścigają niedźwiedzia, biorą ze sobą psy? Zapytany ponuro kiwnął głową. - Dobrze - ciągnął Morak. - A więc wbij to sobie do tej tępej makówki: ja jestem polującym szlachcicem, a wy moimi psami. Czy to jasne? To nie wy płacicie za zabicie Angela. Ja płacę wam. - Pewnie, zawsze możemy go ustrzelić z daleka - powiedział Jonas. - Wardal całkiem nieźle posługuje się łukiem. - Świetnie - mruknął Morak. - Jeśli wam się uda. Dziewczynę macie mi przyprowadzić całą i zdrową. Rozumiecie? Ona jest kluczem do Waylandera. - To wbrew prawom Gildii - przypomniał Belash. - Nie wolno wykorzystywać postronnych... - Znam prawa Gildii! - warknął Morak. - I jeśli zechcę lekcji dobrego wychowania, na pewno się do ciebie zgłoszę. W końcu Nadirowie są dobrze znani ze ścisłego przestrzegania reguł cywilizowanego zachowania. - Wiem, czego chcesz od tej dziewczyny - rzekł Belash. - Wcale nie chodzi ci o jej ojca. - Człowiek ma prawo do pewnych przyjemności, Belashu. A kobiety potrafią uprzyjemnić życie. Nadir skinął głową. - Znałem paru ludzi, którzy lubili te same... przyjemności, co ty. Kiedy my, Nadirowie, chwytamy takich, ucinamy im dłonie i stopy, po czym przywiązujemy do mrowiska. Jednak, jak powiadasz, my nie rozumiemy cywilizowanych ludzi