... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Szkoda, że zaczął jej się bać. Miał dużo wdzięku, poza tym nie miała nic przeciwko temu, że jakiś mężczyzna pragnął zobaczyć ją bez ubrania, tylko że mówił o tym innym. Lan podejrzewał od początku, że o podróży do Chachin z pewnością będzie chciał jak najszybciej zapomnieć, i jego obawy się potwierdziły. Dwakroć przeżyli burzę, lodowaty deszcz ze śniegiem, ale to wcale nie było najgorsze. Bukama był wściekły, że Lan odmówił okazania należnych względów niepozornej kobiecie, która mieniła się Aes Sedai, ale znał też racje, jakie za tym stały, i nie naciskał. Tylko narzekał, bez przerwy właściwie, kiedy sądził, że Lan niczego nie słyszy: niezależnie od tego, czy tamta jest Aes Sedai, czy nie, mówił, przyzwoity mężczyzna powinien przestrzegać określonych form. Jakby jego przekonania różniły się od przekonań Lana. Ryne krzywił się i patrzył na nią rozszerzonymi oczami, usługiwał i biegał dookoła, nie ustając w komplementach, jak choćby: „śnieżny jedwab skóry” albo: „głębokie, ciemne stawy jej oczu”, zachowując się niczym dobrze wytresowany dworak. Wydawał się całkowicie rozdarty między zupełnym ogłupieniem a przerażeniem, czego nie potrafił przed nią ukryć. To już byłoby wystarczająco źle, jednak Ryne zachowywał się rozsądnie. Lan zaś więcej niźli raz w życiu miał okazję spotkać się oko w oko z Cairhienianami, a każdy z nich próbował wplątać go w jakąś intrygę albo nawet kilka. Podczas dziesięciu dni spędzonych w południowym Cairhien, które szczególnie wbiły mu się w pamięć, sześć razy omalże nie został zabity i dwukrotnie prawie nie ożeniony. Cairhienianka i jednocześnie Aes Sedai? Nie było chyba gorszej kombinacji. Ta Alys – sama kazała nazywać się Alys, w co zwątpił od początku, tak zresztą, jak nie dowierzał pierścieniowi z Wielkim Wężem, który mu pokazała, szczególnie po tym, gdy natychmiast schowała go do sakwy, mówiąc, iż nikt nie może się dowiedzieć, że ona jest Aes Sedai – otóż ta „Alys” była doprawdy wredna. Normalnie nie zwróciłby na to uwagi, czy to u mężczyzny, czy kobiety, niezależnie od tego, czy byłby gorący, czy zimny. Ona była zimna jak lód. Tej pierwszej nocy siedział w całkiem przemoczonych rzeczach, aby dać jej do zrozumienia, że akceptuje to, co zrobiła. Skoro mieli podróżować razem, lepiej żeby od początku było jasne, iż rachunki zostały wyrównane. Z tym że ona nie zrozumiała. Jechali ostrym tempem, ani razu nie zatrzymując się na dłużej w mijanych wioskach, większość nocy przesypiali pod gwiazdami, ponieważ żadne z nich nie miało pieniędzy na nocleg w gospodzie, przynajmniej nie dość, by zapłacić za czworo ludzi i ich konie. Spał przy każdej nadarzającej się okazji. Drugiej nocy „Alys” nie zmrużyła oka aż do świtu i zadbała o to, aby on również się nie położył; gdy tylko skłonił głowę, czuł ostre podcięcia niewidzialnego bata. Trzeciej nocy jakimś sposobem do jego ubrania i butów dostał się piasek, całe garście. Udało mu się go częściowo wytrzepać, ale mnóstwo jeszcze zostało i następnego dnia jechał cały upiaszczony. Czwartej nocy... Nie potrafił pojąć, jak jej się udało zmusić mrówki, by wpełzły pod jego bieliznę, i sprawić, by wszystkie gryzły go równocześnie. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że było to jej dzieło. Stała nad nim, kiedy gwałtownie otworzył oczy, i wydawała się zaskoczona, że nie krzyczy. Najwyraźniej zależało jej na jakiejś reakcji z jego strony, jakimś działaniu, ale nie potrafił zrozumieć, co to miałoby być. Z pewnością nie prośba o ochronę. Ochrona Bukamy była całkowicie wystarczająca, a poza tym ona dała im pieniądze. Ta kobieta nie potrafiła rozpoznać obrazy, nawet wtedy, gdy sama dawała powód. Kiedy po raz pierwszy zobaczyli ją na drodze, a mijała właśnie wozy kupców i towarzyszących im strażników, Bukama podsunął im myśl, dlaczego też samotna kobieta miałaby podążać za trzema mężczyznami. Jeżeli sześciu uzbrojonych w miecze mężczyzn nie zdoła zabić człowieka w pełni dnia, rozumował, być może uda się to kobiecie po nocy. Bukama oczywiście nie wspomniał nawet o Edeyn. W rzeczywistości było to zupełnie nieprawdopodobne, ponieważ już by wówczas nie żył, miast tylko zostać przemoczony do nitki, jednak Alys nawet się nie zająknęła, żeby coś wyjaśnić, mimo że aż było widać, jak bardzo Bukama na to czeka. Edeyn mogła posłać tę kobietę, aby ich śledziła, sądząc, że w jej obecności nie będzie zbyt czujny. A więc Lan ją obserwował. Jednakże jego podejrzenia, jeśli w ogóle można było to tak nazwać, wzbudziło tylko to, że w każdej wiosce rozpytywała się o coś, zawsze trzymając się z dala od nich i milknąc, gdy podchodzili bliżej. Jednak dwa dni za Canluum przestała indagować ludzi. Być może znalazła odpowiedź na swoje pytanie w wiosce targowej zwanej Ravinda, jeśli jednak nawet tak było, nie potrafił dostrzec zadowolenia na jej twarzy. Tej nocy odkryła w pobliżu ich obozowiska kępę pęcherzycy, a wtedy, ku swemu zawstydzeniu, Lan omalże nie stracił panowania nad sobą. Jeżeli Canluum można było określić jako miasto wzgórz, Chachin należało nazwać co najmniej miastem gór. Trzy najwyższe wznosiły się niemalże na milę ku niebu, mimo ściętych szczytów, a wszystkie lśniły w słońcu glazurowaną rozmaitymi barwami dachówką na domach i pałacach. Dachy najwyższego z nich, Pałacu Aesdaishar, błyszczały najjaśniej ze wszystkich, czerwienią i zielenią, Czerwony Koń w skoku powiewał ponad jego największą kopułą. Miasto otaczały potrójnym kręgiem zwieńczone wieżami mury obronne, ponadto sucha fosa szerokości stu kroków, przez którą przerzucono ponad dwadzieścia mostów, przy czym krańca każdego bronił potężny barbakan